W tym roku mam jesień bardzo pracowitą,ale też mocno urozmaiconą. Nasz pobyt w Koźlu trwał aż ponad dwa tygodnie. W zasadzie troszkę był przymusowy, bo nasze autko musiało zostać naprawione. Najpierw czekaliśmy na odpowiednią część do samochodu, potem na miejsce w warsztacie... cóż, życie. Jak to mówią moje wnuczki, " takiej jest życie młoda" ! No i czekaliśmy cierpliwie, przy okazji odgruzowaliśmy nasze miejskie mieszkanie, sprzątnęliśmy ogród, zrobiliśmy pranie, spotkaliśmy się na obiedzie z synem, synową i wnuczkami,. Poza tym odwiedziłam koleżanki z pracy. Przypomniałam sobie jak to było przemierzać korytarze sądowe, jak miło posiedzieć wśród młodych ludzi...Jednak upewniłam się, że już zamknęłam drzwi do dawnego życia i te stresy już nie dla mojego systemu nerwowego. Teraz preferuję spokojny tryb życia. Ale jednak dosyć aktywny. W Koźlu miałam swoją porcję zajęć dla podtrzymania dobrej rodzinnej atmosfery. Urządziliśmy wystawny obiad z deserem, na którym oprócz owoców królował tot czekoladowy z malinami i kremem z mascarpone oraz bitej śmietany. Nie przepadam za tego typu słodyczami, ale lubi go moja synowa , syn, oraz wnuczki. Połowa tortu zniknęła w parę minut. Syci i zadowoleni po dwóch godzinach wrócili do swoich zajęć, bo to było sobotnie popołudnie. My następnego dnia z drugą połową tortu pojechaliśmy do Stelli i Jej rodzinki. Chłopcy wciągnęli słodkie co-nieco , mimo iż tak jak ja preferują innego typu ciasta. Zresztą córka upiekła szarlotkę, tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś kręcił nosem na torcik. Oba ciasta zniknęły bardzo szybko. Dobrze nam było w Koźlu, bo rodzinkę mieliśmy albo pod bokiem lub dosyć blisko, bo we Wrocławiu i w każdej chwili mogliśmy zaspokoić tęsknotę za którymś z członków naszej rodzinki. Jednak już gdy samochód został naprawiony, nasze mieszkanie wysprzątane, ogród z grubsza przygotowany do jesieni, zabraliśmy moją przyjaciółkę Elżbietę do naszej chaty w Bieszczadach. I dopiero tutaj przekonałam się, że Ela, choć o siedem lat młodsza ode mnie, jest w dużo gorszej kondycji fizycznej. Miałam nadzieję, że gdy trochę pooddycha czystym powietrzem, będzie przebywała w dobrej aurze chaty, to spróbuje rozchodzić się i nabierze kondycji. Niestety przeliczyłam się. Po pierwsze jedynie przez trzy dni była ładna pogoda i świeciło słoneczko. Wtedy Ela, która próbowała zresetować siły po podróży przeszła parę metrów na górną półkę Wyluzowanej, na której wysypały się całe strugi maślaków. Jednak pobyt jej wśród przyrody trwał pięć minut, bo osłabła i musiała wrócić do chaty. W porównaniu do ubiegłego roku kondycja jej bardzo spadła. Jeszcze dwukrotnie zabieraliśmy ją ze sobą poza chatę, gdy była piękna pogoda. Pojechaliśmy, a to do Sanoka, gdzie chodziła od ławeczki do ławeczki, lecz po godzinie była wykończona. A to pojechaliśmy do Leska, gdzie przez momencik przeszła się główną ulicą, przysiadając, gdzie tylko mogła. W domu też najczęściej siedziała na kanapce na przeciwko kominka, na którym palił się ogień, bo temperatura powietrza bardzo spadła, a poza tym padał deszcz. Było szaro i buro. Bardzo martwię się przyjaciółką, bo widać jakie spustoszenie w jej organizmie zrobił przebyty covid-19 oraz zaawansowana cukrzyca i zmiany zwyrodnieniowe. Za to przez cały czas jej dłonie tworzyły cuda szydełkiem. Zrobiła nicianą koronkową serwetkę, którą zostawiła na pamiątkę swojego pobytu, aby zdobiła przykryty laptop. Po dziesięciu dniach odwieźliśmy Elę na dworzec autobusowy i pojechała autokarem do Gliwic, skąd wróciła do Koźla. Mimo moich obaw, podróż zniosła w miarę dobrze. Po jej wyjeździe pogoda , jak na złość poprawiła się.
A ja zaczęłam pomagać mojemu mężowi w składaniu drewna. Ładowaliśmy porąbane polana na taczkę i Jędrek zwoził drewno ze stoku pod chatę. Układaliśmy obok wędzarki dwa wielkie mury, które później zostały przykryte folią. Poza tym wywieźliśmy z drewutni część drewna, które już dobrze wyschło. Pod ścianą chaty składałam drewno, które pewnie spalimy w kominku tej zimy. W tym czasie Jędrek z drabiny układał najwyższą warstwę porąbanego drewna i robił osłonę, czyli tzw. zadaszenie. W tzw. międzyczasie w ramach rozrywki chodził na stok pod Wyluzowaną i zawsze coś przyniósł w koszyku, a najczęściej prawdziwki, bo wysyp grzybów w tym roku jest ogromny. Posuszyliśmy grzyby już chyba dla wszystkich bliskich. Ja w ramach luzów pobawiłam się w ogrodniczkę i zrobiłam porządek z marchewką, którą Jędrek powyrywał z podwyższonej grządki. Obcięłam nać i przyniosłam do chaty. Mamy teraz zapas grzybków i trochę naszej ekologicznej marchwi. A Bieszczady po deszczach wyrudziały. Zmieniły barwę. Berdo jest rudo-bordowe. Po błękitnym niebie przelatują klucze ptaków. Głośno zwołują się. Gdy sprzątałam obok chaty wydawało mi się, że z daleka słyszę syrenę karetki pogotowia. Ostry odgłos niosło echo nad zalewem. To przybliżał się, to oddalał. Jednak , gdy zdawało się, że za moment na szosie nad Wyluzowaną zobaczę przejeżdżający pojazd, zamiast tego na niebie pojawił się klucz ptaków. Może to były gęsi, może żurawie. Z głośnym jazgotem minęły nas odlatując w stronę południowo-zachodnią, za chwilę sytuacja powtórzyła się, kolejny klucz mignął na niebie i za raz trzeci. Czasem słychać było pojedynczy klangor, to spóźnialscy starali się dogonić skrzydlaty karawaning.
--Zobacz, zaczęło się jak w wierszu, zamykanie szlaków bieszczadzkich. Jesień zamyka Bieszczady na wiele kluczy. -- powiedziałam do Jędrka, który właśnie wracał z obchodu stoku Kozińca.
A w niedzielą pojechaliśmy na wycieczkę. Początkowo zamierzaliśmy pojechać w stronę Teleśnicy, nad kamienistą plażę Soliny, ale zobaczyliśmy, że piękna pogoda na weekend ściągnęła tłumy turystów i na drodze zrobiło się tłoczno.
Zawróciliśmy i pojechaliśmy w stronę Zagórza, a później trasą przez Gruszkę wróciliśmy do Leska. Cała droga była przepiękna. Spacer po Zagórzu miły i wyjazd z chaty był udany. Zobaczyliśmy kawałek jesiennego kolorowego świata Beskidu i Bieszczadów. To jak balsam na duszę, która tęskni za bliskimi i jest w ciągłej rozterce, jak tu pogodzić miłość do pięknego regionu , gdzie jest tak powalająca przyroda z chęcią przebywania z przyjaciółmi i rodzinką. Oddalenie nie zawsze sprzyja umacnianiu więzi. Widzę, jak tracę okres , gdy z moich wnuczek wyrastają małe kobietki, jak przez to częściowo oddalamy się od siebie. Niby nadal się kochamy, rozmawiamy przez telefon, ale gdzieś zgubiła się taka więź, jaką zawsze miałam ze swoją babcią. Poza tym widzę też jak mojej ścież ka rozjeżdża się ze ścieżką życia mojej drugiej przyjaciółki. Coraz mniej się rozumiemy, zmieniają się nasze priorytety, poglądy. .. Pewnie to cena jaką trzeba zapłacić, za pójście swoją drogą. Za wybór mało popularnej w naszym społeczeństwie chęci pozostania ze swoimi potrzebami, realizacji marzeń, na które nigdy wcześniej nie miałam czasu. A jedno z marzeń to zrobienie sobie na przedramieniu tatuażu. To feniks, czyli symbol odrodzenia się, nowego życia. Gdy skończyłam siedemdziesiątkę , w prezencie urodzinowym od syna i synowej dostałam talon na tatuaż. Prawie rok zwlekałam z jego realizacją. Wreszcie się zdecydowałam. Wybrałam Feniksa, bo pomyślałam, że mimo wieku chcę żyć pełnią życia. Każdy etap jest czymś nowym , ważnym i życie w każdym wieku może być ciekawe. Nie chcę udawać, że żyję, póki jeszcze daję radę. Chcę poznawać nowe rzeczy. Łapać nowe doświadczenia, po prostu żyć pełną piersią, na ile mi pozwala moja sprawność. Od października na you tubie pojawiło się wyzwanie dot. nauki francuskiego. Trwało pięć dni. Przymierzyłam się do niego i jakoś dałam radę. Idąc za ciosem, wykupiłam dwuczęściowy "Wielki kurs francuskiego". Chcę się tego języka nauczyć. Forma nauki jest innowacyjna, ciekawa i podeszła mi. Nadrabiam to, co zaniedbałam za młodu, bo rodzina i praca pochłaniała mi cały czas. Wiem, że potrafię być systematyczna. Od czterech lat przez 60 minut systematycznie, codziennie jeżdżę na rowerku treningowym. Utrzymuję kondycję. Mam nadzieję, że nauczę się jeżyka francuskiego i przy okazji rozruszam swój mózg. To tak na marginesie, przy okazji wyjaśnienia dot. mojego tatuażu Feniksa. Chcę sobie udowodnić, że mimo strat, które żyjąc ciągle doświadczamy, przechodząc na kolejny etap życia możemy odrodzić się na nowo, jak feniks z popiołów i rozwinąć odnowione skrzydła. Póki co, żyjemy!
I to swoim, niepowtarzalnym życiem.
Tak to czas dla nas...więc musimy sobie pozwolić na nasze życie i na to co nam sprawia przyjemność, ostatni na to moment, staram się tak teraz żyć, wnuczki rosną i już nas tak bardzo ni potrzebują i takie ich prawo i taka kolej rzeczy, koleżanki? różnie to bywa, a zawód? przerzuciłam stronę i kiedy ktoś mnie przedstawia jako fizyka...mówię...byłam nim... a teraz robię to na co nie miałam czasu kiedy fizyką się zajmowałam
OdpowiedzUsuńBieszczady w jesieni najpiękniejsze! byłam w Większycach..hotel rośnie, park bardzo zachwaszczony. Szkoda...
pozdrawiam serdecznie
Tak, jakoś w Większycach otoczenie przepięknego pałacyku mizernieje, a szkoda. Widać brakuje funduszy na ogrodnika z prawdziwego zdarzenia, a może dla właścicieli ważniejszy biznes, niż przyroda. Tak dziwnie się to pokrywa z ogólnym trendem światowym i modą na młodość.Wnętrza nowoczesne, mało są cenione starocie. Prawie każde mieszkanie jak laboratorium i w formie i kolorze. Ludzie na siłę się odmładzają i wstydzą każdej zmarszczki, każdego siwego włosa. Obecnie w cenie nie jest mądrość i wnętrze człowieka, a opakowanie. Im krzykliwsze i wpasowane o ogólne kanony, tym lepsze. Patrzę , patrzę i widzę jakąś światową " urawniłowkę". Piękne bieszczadzkie starodrzewy są wycinane w pień,miasta wybetonowane, itd...zresztą co będę utyskiwać, przecież sama wiesz, jak jest. Najwyraźniej i dotyczy to pięknego parku wokół pałacowego w Większycach. Na pocieszenie mogę powiedzieć tylko, że w Twoich wspomnieniach pozostanie piękny! Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.
UsuńBożenko, aż mnie zatchnęło jak zobaczyłam Twój tatuaż. My, niecały miesiąc temu, zrobiłyśmy sobie takie samiutkie tattoo razem z Córeńką. A wybrałyśmy wzór tydzień wcześniej z portfolio Beni. Nie wiedziałyśmy, że to Feniks ale podobał się nam wzór, ni to skrzydło ni to pióro, taki delikatny, linearny. Skąd wiesz, że to Feniks ? Bo znaków, że nie ma przypadków mam ostatnio coraz więcej.
OdpowiedzUsuńhttp://kopianieba.blogspot.com/2022/09/spontaniczny-zjazd-rodzinny.html
Bardzo lubię maślaczki ale takie ilości i to przed domkiem to już dary boże.
Pozdrawiam was w Wyluzowanej.
Jak bardzo się ucieszyłam, że nie jestem osamotniona w szaleństwach. A wzór Feniksa znalazłam w internecie. Chciałam najprostszy symbol tego, że na każdym etapie życia można wszystko zacząć od nowa i żyć z taką samą pasją, jak wcześniej. Moja siostrzenica po śmierci swojego ojczyma wytatuowała sobie na przedramieniu przepiękny prosty symbol związany z zainteresowaniami Tadzia. I tak mi się to spodobało, że postanowiłam poszukać takiego skrótu- symbolu tego, że w środku jestem sobą. To też protest przeciwko przeźroczystości ludzi starszych, a także przeciw modzie na wieczną młodość, choć paradoksalnie ponoć teraz MODA na tatuaże dla młodych. Przecież starzy też mogą !
OdpowiedzUsuńCzytając wpis, miałam już gotowy komentarz nt tatuażu, że i Krystynka-Pellegrina zrobiła sobie z córką taki samiutki:-) a tu Krystynka mnie uprzedziła. Mam teraz ograniczony dostęp do laptopa, jest sfatygowany, musi przebywać w jednym miejscu stacjonarnie, więc i dostęp do niego, a tym samym do świata blogowego, mam mocno ograniczony. Trzeba być odpornym na takie ilości grzybów, jak w tym roku, niemniej jednak każdy zbiór w przyniesionym koszyku cieszy; w kamionkowym garze ukisiłam już kapustę, mam wielki smak na krokiety z kapustą i grzybami:-) świat taki kolorowy, żal każdej chwili w domu; pozdrawiam Cię serdecznie.
OdpowiedzUsuńPozostałości pocovidowe są paskudne, nie uchroniłam się i ja przed nim, ciężko dojść do siebie.
UsuńMy w tym roku mamy tzw. tyły w kiszeniu kapusty. Ogórków też mniej ukiszonych, niż w ubiegłym roku. Owoce , które zebrałam ,zamroziłam. Wykorzystuję na bieżąco do ciast i knedli. Przynajmniej wnukowie mają radość.Mnie pewnie niedługo też będzie czekać dylemat, co dalej z laptopem, bo coraz starszy. Na razie o tym nie myślę.Po co martwić się na zapas. a pocovidowe objawy trudne. Współczuję Ci. Ja przechodziłam covid już po trzecim szczepieniu, a więc nie dał mi tak popalić, jak innym, którzy jeszcze nie zdążyli się zaszczepić. Teraz widzę ogromną różnicę w pozostałoścach. A co do grzybów, to obdarzamy nimi wszystkich znajomych, którzy tylko chcą.My grzyby jemy rzadko. A ich zapasy trzymamy na wielkie okazje i to bardziej dla rodzinki, niż dla nas. Pozdrawiam Cię Marysiu. A gdy latem jechaliśmy parokrotnie obok Arłamowa w kierunku Przemyśla, zastanawiałam się, co u Ciebie słychać.
UsuńBożenko, czy mogę w moim poście zacytować wyjaśnienie symboliki Feniksa, tego naszego wspólnego tatuażu bo dotąd nie mogę wyjść ze zdumienia że my zrobiłyśmy taki sam tatuaż nie znając symboliki a ona tak bardzo nam pasuje. Przytulam jesiennie
OdpowiedzUsuńOczywiście, że możesz zacytować wyjaśnienie. Pozdrawiam październikowo!
UsuńWitam serdecznie! Uwielbiam Panią czytać i gdyby Pani nie mówiła o swoim wieku to w życiu bym nie wpadła ile ma Pani lat. Młoda duchem osoba zawsze będzie młoda...Pozdrawiam serdecznie i składam życzenia urodzinowe, oby dalej się Pani spełniała i zdrowa była!!! Ewa
OdpowiedzUsuńŚlicznie dziękuję Pani Ewo. Pozdrawiam serdecznie i również życzę Pani wszystkiego dobrego.
OdpowiedzUsuń