środa, 1 grudnia 2021

Świat do góry nogami.

 


 

 


jesienne przebudzenie


stara chata śpi do późna 

jesienią zanurzona w pejzażach 

pełnych mlecznych mgieł 

zbudzona słońcem otwiera oczy 

niemrawo zdziwiona bo 

 niebo  w błękity malowane bo 

beżowe smugi buków na Berdzie bo 

czas   mknie jak szalony 

nie tracąc chwili na 

tęskne pieśni jeleni w złocie zagubionych bo 

szmaragdowe iskry  łąk bo

zostały uwięzione w szronie 

pierwszych przymrozków jak prehistoryczny 

owad w kropli bursztynu  bo 

srebrne zmarszczki na tafli wody jak 

na twarzy zmęczonych ludzi bo 

jasne skrzydła podróżnych ptaków 

znowu szybują  nad dniem pełnym 

rdzewiejącego złota 


 listopad  2021

 

Złapałam chwilę oddechu i tak sobie wierszem wspominam nasz ostatni 

pobyt w chacie. Jest końcówka listopada. Za oknem zimowy ogród. A ja stukam 

w klawiaturę, siedząc przy oknie w swoim miejskim mieszkanku. Od dawna

 nie zaglądałam do bloga, a nawet bardzo rzadko zerkałam do internetu. 

Myśli miałam zajęte innymi sprawami. W naszym życiu było znowu sporo 

zamieszania. Trochę posypało się nam zdrowotnie i to w całej rodzince. 

Nie tylko u mnie i Jędrka, ale i u młodszej siostry , która mieszka bliziutko, 

bo piętro wyżej. W rodzinie synowej też były zdrowotne zawirowania, a także

 u mojej wrocławskiej siostrzenicy. Poza tym zdrowie wysiada mojej serdecznej 

przyjaciółce, co mnie bardzo martwi. Czas swój i większość uwagi musiałam

 więc skierować w stronę świata realnego i zaniedbałam pisanie. Teraz powoli 

wszystko wraca do normy, a więc może i częstotliwość moich wpisów pewnie 

stanie się większa i bardziej regularna. Przynajmniej mam taką nadzieję. 

Cofając się do początku listopada, chciałam wrócić do naszych spacerów 

po podkarpackich cmentarzach. Pierwszy z nich , to zwiedzanie dwóch leskich 

cmentarzy, a drugi, to cmentarz sanocki.


















Jak pisałam w poprzednim poście, koleżanka sprzedała mi paskudne, wirusowe 

zapalenie  zatok, które trzymało mnie prawie do chwili wyjazdu do miasta. Lecząc 

chore zatoki nabawiłam się jakiegoś nieżytu jelit, a infekcja miała swoje fatalne 

konsekwencje podczas mojego trzeciego szczepienia na covid. Poprzednie 

szczepienia przeszłam niezauważalnie. Tym razem było inaczej. Słonecznego 

dnia pojechałam do Gliwic, aby zaszczepić się dawką przypominającą moderny. 

Szczepienia prawie nie odczułam. W drodze powrotnej wstąpiliśmy w Sośnicowicach

 do cukierni Hania, która

 słynie z dobrych wyrobów cukierniczych, aby kupić dobre ciasta i przygotować się

 na wizytę wnuczek, które zapowiedziały się tego dnia późnym popołudniem. 

Gdy doszliśmy z powrotem na parking odezwał się mój telefon. Dzwoniła siostra. 

Głos miała słaby. Widziałam się z nią dwa dni wcześniej, więc zaskoczona zapytałam, 

co się stało. Odpowiedziała, że w niedzielę w swoim mieszkaniu spadła ze schodów, 

leżała nieprzytomna, a teraz leży w swoim łóżku, bardzo źle się czuje, podwójnie 

widzi i nie jest w stanie się podnieść. Boi się wezwać pogotowie. Mój stres urósł do

 wysokości co najmniej Mont Everestu. Nerwowo zadzwoniłam do lekarza rodzinnego, 

okazało się, że był na jakiejś konferencji w Opolu, ale poradził, by bezzwłocznie 

wezwać pogotowie, a więc zadzwoniłam na numer 112. Miła pani po krótkiej rozmowie

 przełączyła mnie do dyspozytora w Kędzierzynie-Koźlu i wtedy zaczęło się moje 

użeranie z państwową służbą zdrowia. Jestem w stanie zrozumieć, że muszą zweryfikować

 zgłoszenia, ale pytania, dlaczego siostra zadzwoniła do mnie, a nie do nich i to ja ich 

wzywam do siostry, a także inne podobnego typu pytania, które trwały około trzydziestu

 minut były dla mnie niezrozumiałe. W końcu przyjęli zgłoszenie. Zapewniłam ich, że 

spróbuję jak najszybciej dojechać na miejsce i będę obecna przy ich wizycie. 

Przyjechaliśmy na miejsce niedługo po przyjeździe karetki. Stan siostry był rzeczywiście

 marny. Miała zakrwawioną głowę, pozlepiane włosy. Nie potrafiła podać ile czasu leżała

 nieprzytomna na schodach. Panowie byli nieprzyjemni, niegrzeczni, a siostra na wpół 

przytomna i nie potrafiąca logicznie myśleć. Miała kłopoty z równowagą i wzrokiem. 

Na pytanie, czy chce do szpitala słabo odpowiedziała, że nie, co służby medyczne przyjęły 

z wielką radością. Wtedy musiałam zareagować. Poprosiłam aby przynajmniej została jej 

zrobiona tomografia głowy, postawiona prawidłowa diagnoza i zaordynowane odpowiednie

 leki. Pozostawiona sama bez pomocy może jedynie liczyć na to, że będzie miała dużo

 szczęścia i mocny organizm, a być może wtedy nie umrze. Panowie niegrzecznie fuknęli 

na mnie, że się wtrącam. Nie wytrzymałam i z przekąsem stwierdziłam, że niestety brakuje

 im podstawowego szkolenia psychologicznego i zwykłej ludzkiej empatii. Zadałam im 

pytanie, czy swoich bliskich potraktowaliby w ten sposób. Wtedy spasowali. Powiedzieli 

siostrze, że powinna poddać się badaniom szpitalnym, wtedy i ona zmieniła zdanie. 

Została zabrana na Izbę przyjęć. Tam diagnozowano ją do 22-giej, a ja zamiast odpoczywać 

po szczepieniu, próbowałam uspokoić zdenerwowanie.

 Zawiozłam jej wodę, bo nie dostała niczego do picia, i przed północą odebrałam

 z wypisem , postawioną diagnozą, receptami i zawiozłam do mieszkania. Od paru dni nic

 nie jadła, więc przygotowałam lekką kolację, herbatę, wodę i pojechałam polować na

 czynną aptekę, co nie było łatwe, bo w żadnej z zamkniętych aptek nie było informacji

 o dyżurującej aptece. W końcu udało się. Z lekarstwami wróciłam do siostry. 

Sprawdziłam, czy ma wszystko, podałam leki i poszłam do swojego mieszkania. 

Zmęczona padłam na łóżko i nagle dostałam wysokiej temperatury. Do rana trzęsłam

 się pod kołdrą i nie mogłam się zagrzać. Nad ranem moja temperatura była już 

w okolicy 39,8. W mięśniach czułam dotkliwe igiełki. Zasnęłam o szóstej rano po 

podwójnym ibupromie max. Kolejny dzień to brak sił , a w nocy temperatura 38, 7,

 jednak przeszły mi bóle mięśni. Trzeciego dnia było lekko ponad 37. Wracałam do zdrowia.

 Całe szczęście, że siostra już na drugi dzień miała odpowiednią opiekę, bo przyjechał Jej 

mężczyzna i mogłam pozwolić sobie na słabość. Przez tydzień miałam zaburzenia w działaniu

 przewodu pokarmowego. Po tym czasie wszystko przeszło. Mój organizm się stabilizuje. 

Siostra też zdrowieje. Dziś już siostrzenica wróciła po operacji do domu. Jędrek jutro ma 

badanie kontrolne po laparoskopowym zabiegu, a ja zamierzam odwiedzić salon fryzjerski.

 Życie wraca do normy.

 













Powyżej zdjęcia z naszego spaceru po cmentarzu leskim z okresu I -wszej wojny światowej.

 Na kolejnych zdjęciach cmentarz w Sanoku.

























9 komentarzy:

  1. Ja też spadłam ze schodów u koleżanki i jak się okazało zwichnęłam nogę w kostce i pękła mi z przemieszczeniem kość strzałkowa. Pogotowie zawiozło mnie na SOR i byli raczej mili, chociaż na koniec, o trzeciej w nocy wypuścili mnie do domu z nogą w ortezie, musiałam wziąć taksówkę by dotrzeć do domu. Po dwóch miesiącach jest dobrze ale nie całkiem, znowu ide do ortopedy na kontrolne badania. Ej życie, zdrowie najważniejsze !!! Cieszę się ,że u Was też lepiej ze zdrowiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krystynko, czy już dobrze? W chorobie dla mnie najgorsza jest nasza bezsilność. Zmieniają się priorytety. Mam nadzieję, że Twoja wizyta kontrolna będzie pozytywna. Zdrowia Ci życzę.

      Usuń
  2. Czy coś zmieniłaś z kolorami czy ja słabiej widzę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krysiu! ja też słabiej widzę, chyba jednak kolory tekstu i tła inne...? Musiałam powiększyć tekst

      Usuń
    2. Ja też zauważyłam, że coś się stało z kolorem. To chyba nie ja zrobiłam, bo nie kojarzę abym coś przedstawiła. Spróbuję poprawić. Poza tym coś rozregulował mi się blog, bo tekst wyjeżdża poza kolumnę. Muszę poprawiać ręcznie. Nie idzie z automatu. Czy też masz z tym problem? A może ja jestem antytalent techniczny? Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  3. Bożenko...ale przygody! ale dobrze, że wszystko wraca do normy. Już się zastanawiałam gdzieżeś się podziała.
    Długo będziesz w Koźlu? wracacie do chatki? zdjęcia zamieściłaś bardzo ładne! BArdzo ciekawe te cmentarze.
    Też jestem po trzeciej dawce, ale zaaplikowano mi pfizera i nic nie poczułam.
    Sciskam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Wracamy do chaty około 13 go grudnia. Tak myślę, że nam się to uda. Teraz nadrabiam zaległości kozielskie. A co do szczepienia, to przypuszczam, że przyczyny mogły być różne. Być może powodem był silny stres i osłabiony organizm po wirusowej infekcji zatok, badź to nie były zatoki, a covid. Kolezanka, ktore mnie zaraziła nie zrobiła testu, bo lekarz jej zasugerował zatoki. A ja jak to ciele uwierzyłam na słowo i też nie zrobiłam testu. Przyczyna nieważna. Ważne, że teraz wszystko jest ok. Doszłam do siebie. I to jest ważne. I cieszę się, że u Ciebie wszystko poszło dobrze. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  5. No to się działo, kumulacja złych przypadków i dobrze, że się już to pokończyło, ale stresu nie zazdroszczę. Ja podobnie przechorowałam drugą dawkę szczepienia, widać że organizm różnie reaguje. Na cmentarzach zawsze widzę ogrom ukrytej historii. Tylko trzeba umiec ją dobrze odczytać. Serdeczności moc przesyłam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję serdecznie za ciepłe słowa. Cmentarze zawsze byly dla mnie jak podrecznik historii i tajemnicza wyspa razem. Niektóre są jak galeria sztuki na świeżym powietrzu. Te cenię najbardziej. Pozdrawiam serdecznie. Zdrowia życzę.

    OdpowiedzUsuń