czwartek, 9 grudnia 2021

Nici z planów!

        


 

        Zacznę od tego, że przyjeżdżając do Koźla mieliśmy bardzo bogate plany. Postanowiliśmy pozałatwiać wszystkie wizyty jak najszybciej i czym prędzej wrócić do chaty. W dodatku długoterminowe prognozy pogody straszyły opadami śniegu i spadkiem temperatury, a my nie spuściliśmy wody z instalacji i nie zakręciliśmy jej dopływu ze studni. Powód był prozaiczny. W połowie listopada, zaraz po naszym przyjeździe do Koźla, do Bóbrki na weekend pojechał nasz syn z rodziną. Liczyliśmy, że pogoda będzie podobna do ubiegłorocznej, a my szybko wrócimy do chaty. A tu życie pokrzyżowało plany. Po zabiegu mojego męża okazało się, że na dalekie trasy może pojechać dopiero po trzech tygodniach. Czyli ten tydzień, w którym zapowiadają znaczne spadki temperatury spędzimy w Koźlu. Gdy nad Polskę nadciągnęły chmury, niosące na południu znaczne opady, z niecierpliwością śledziłam  facebookowe wpisy znajomych z Bóbrki. Bieszczady zasypało, i miejscami temperatura spadła poniżej 10 stopni, a nawet i więcej, ale nie w okolicach naszej chaty. To nas trochę uspokoiło. Zmodyfikowaliśmy plany i część przedświątecznych zakupów robimy w Koźlu. Znowu mój pokój sąsiadujący z kuchnią pełni rolę podręcznego magazynku, w którym gromadzę zapasy i przedmioty, które zamierzam zabrać ze sobą do Bóbrki. 

Wśród moich znajomych szaleje covid-19. Pomimo dwukrotnych szczepień moja siostra również jest w trakcie choroby, a nam chyba udało się przed nią ustrzec, pomimo kontaktu z siostrą. Przypuszczam, że pomogło moje szczepienie uzupełniające i dużo większa odporność. 

Jutro spotykam się z koleżankami i kolegami z mojej byłej pracy. Jak co roku urządzamy wspólne mikołajki. Prezenty, które sprawiamy sobie wzajemnie, losujemy. W tym roku robię prezent dużo młodszemu koledze Januszowi, którego właśnie wylosowałam. Udało mi się zamówić przez internet kubełek do lodu wraz ze szczypcami. Bałam się, że przesyłka z kubełkiem nie zdąży dojść na czas, ale udało się. Prezent mam już zapakowany i czeka. Na osłodę, bo jest łasuchem, dostanie pudełko baryłęk wedlowskich. Januszek urządza sobie mieszkanie i ponoć jego oczkiem w głowie jest obecnie barek. Myślę więc, że prezent okaże się przydatny. Co roku nie podpisujemy adresatów prezentów. Dotychczas osoba skrywała się w żartobliwych wierszykach, które dołączaliśmy do paczki. Po wielu latach inwencja twórcza moich kolegów wygasła i postanowili coś zmienić. W tym roku wymyślili kalambury. Mój jest rysunkowy. I kryje dwie cechy Januszka ukryte w znanym przysłowiu. Gdy wszyscy odgadną przysłowie, muszą jeszcze jego treść skojarzyć z osobą. Mam nadzieję, że nie będzie to bardzo trudne. Mikołajowe spotkanie robimy w domu Marka i Marzenki, którzy w związku z trwającą pandemią i co za tym idzie brakiem możliwości wykorzystania do tego sali konferencyjnej sądu, zaproponowali spotkanie na gruncie prywatnym . Każdy ze sobą coś przynosi. Ja każdego roku  przygotowywałam  kutię, ale na Śląsku większe wzięcie mają tradycyjne makówki, więc tym razem zmieniłam potrawę. Przygotowałam drożdżowy kulebiak z pieczarkami. Jego grzybowo-ziołowy zapach unosił się w całym naszym mieszkaniu, drażniąc nos i  mojego męża. Minęła północ. Dopiekam żytni chleb z ziarnami. Z pewnością za moment pójdę spać. Miałam dziś bardzo pracowity i pełen wrażeń dzień.


A zdjęcia ilustrują naszą niedzielną wycieczkę do Toszka, ( wikipedia; Toszek , miasto w południowej Polsce, w województwie śląskim, w powiecie gliwickim, siedziba władz gminy wiejsko-miejskiej, który znajduje się niedaleko Gliwic. W miejscowości tej są  ruiny zamku .Obecnie zamek stanowi siedzibę Centrum Kultury „Zamek w Toszku”. Jak wynika z wiadomości podawanych przez Wikipedię historia budowli w Toszku sięga prawdopodobnie X–XI w., kiedy to na miejscu obecnego zamku stał drewniany gród, należący w okresie rozbicia dzielnicowego do książąt śląskich, zastąpiony murowanym zamkiem na początku XV w. Po pożarze z 1811 r. nie planowano już odbudowy rezydencji; w 1840 r. ruinę kupił Abraham Guradze. Jego rodzina była w posiadaniu zamku do II wojny światowej. W latach 1957–1963 zamek został częściowo odbudowany. 

Pojechaliśmy do Toszka wczesnym popołudniem. Nie znałam tej miejscowości, wiedziałam tylko, że znajduje się tam szpital dla psychicznie i nerwowo chorych. Nie przypuszczałam nawet, że w miejscowości tej są ruiny zamku , a w nich miejsce świetnie przystosowane do weekendowej krótkiej wycieczki rodzinnej. Nowoczesne urządzenia wspomagają muzealników w szerzeniu wiedzy na temat historii tych ziem, a szczególnie historii samego zamku, zazębiającej się z historią Polski i Europy. Dobrze zagospodarowany podwórzec w ciepłym okresie roku z pewnością zapewni miłą możliwość relaksu. W zamkowej maleńkiej kawiarence można kupić kawę, czy coś słodkiego do kawy.  Jest też kilka stolików dla potencjalnych klientów. Niestety warunki atmosferyczne uniemożliwiły nam relaksację na świeżym powietrzu. Kawiarnia była pełna ludzi. Wiał nieprzyjemny, północny wiatr. Przekłusowaliśmy więc wokół podwórca, zatrzymaliśmy się przy "złotej kaczce", aby pogłaskać jej piórka, bo a nóż się obrazi ? Z solennym postanowienie powrotu w bardziej sprzyjających warunkach,wsiedliśmy w samochód i wrócili do domu.




Szukając wiadomości o zamku w Toszku natknęłam się na taki zapis; 


"Legenda o złotej kaczce , co w podziemnej studni zamku w Toszku siedzi w srebrnym gnieździe ,na 11 złotych jajkach ; Złota kaczka, kaczka dziwaczka, głęboko pod ziemią leży. Jedenaście jajek pod sobą trzyma, gdy się wyklują, co z nich wylezie?

Tak jej się ładnie rymowało, a jako, że w głębokiej i ciemnej studni nudziło  jej się niemiłosiernie, to powtarzała sobie te wesołe rymy. Co innego jej też pozostało? Ponad dwieście lat tu siedziała. Po dwusetnym roku przestała już liczyć. Metalowe jajka cisnęły ją momentami niemiłosiernie w jej szanowne siedzenie i gdyby nie to, że sama była cała z złota, pewnie miałaby już jakieś mało przyjemne odleżyny. Raz po raz próbowała wyczuć, czy złotych jajek nadal jest jedenaście, ale niezbyt dobrze jej to szło. Czasem próbowała oczyścić swoje złote pierza, ale w ciemności nie potrafiła sprawdzić, na ile to cokolwiek dawało, czy kurz nie zakrył tego blasku, który wiele lat temu stał się przyczyną tragedii biednej kobiety, która  tam  błądziła i jej szukała." 

Uważam, że interpretacja legendy jest urocza,a autor dowcipny, więc ją przytoczyłam. Mnie takie postrzeganie złotej kaczki bardzo rozśmieszyło.

 



























Dziś już środa. A mój post ciągle nie został opublikowany, bo mam problemy techniczne. Chyba jestem antytalentem internetowym, bo coś się mi porobiło z moją chatoManią. Może to jakiś chochlik, który robi psikusy, bo piszę nieregularnie ? A może chcąc polepszyć ", popieprzyłam" ? Tkwię więc w miejscu. 

Taka sytuacja miała miejsce wczoraj, bo dziś na tyle poradziłam sobie z problemem, że post jest czytelny. Myślę, że kolejny będzie technicznie lepszy.

 Wczoraj obyły się mikołajki i było cudnie, ale o tym w kolejnym poście.










2 komentarze:

  1. Bożenko, pracowity i towarzyski masz czas, u mnie grudzień zawsze taki. Mam nadzieję że Wam instalacja wodna nie pozamarzała, to był mój odwieczny dylemat, kiedy zakręcić tę wodę by być bezpieczną. Lubię Wasze wycieczki, tyle się z nich dowiaduję 👍 Zdrówka!

    OdpowiedzUsuń
  2. Krystynko, serdecznie dziękuję za odwiedziny i dobre słowa. Cieszę się, że mój pamiętnik i moje wpisy Ciebie ciekawią. A odwiedzając ciekawe miejsca mogę dzielić się wrażeniami. Czyli zostawiam ślad nie tylko dla siebie, oczywiście ku pamięci. Jutro jedziemy, a po drodze w sklepie fabrycznym musimy kupić płyty werkulitowe, bo nasze posypały się. A taki mróz, że trzeba dobrze palić. Boję się tego pierwszego wieczoru, bo źle znoszę chłody. Jednak bardzo już tęsknię za chatą i cudnymi pejzażami. Zdrówka Ci życzę.

    OdpowiedzUsuń