poniedziałek, 13 września 2021

Oj działo się..!!


Jak co roku od sierpnia zaczyna się w Wyluzowanej gorący czas. Zjeżdża rodzinka. Czas ten jest dla nas bezcenny, bo nadrabiamy wielomiesięczne zaległości, czyli okres,  gdy nasze kontakty ograniczają się tylko do rozmów telefonicznych. Może nie wszystkim moim znajomym się to podoba, ale muszą powiedzie ; trudno! Już od dziesięciu lat wiedzą, że od chwili, gdy w Wyluzowaną przestrzeń  wkraczają goście, przestają dla nas istnieć inne sprawy. Oddajemy się gościom w stu procentach. 

Tak samo jest z moim prowadzeniem zapisków dotyczących historii chaty. W natłoku zajęć brakuje mi na to czasu. W tym roku sezon na gości zdecydowanie nam się wydłużył, bo będzie trwał do dwudziestego trzeciego września. Później chcemy na krótko wyjechać do miasta. Zostałam zaproszona na uroczystość obchodów  50 urodzin koleżanki z pracy. W tej chwili korzystając z momentu, gdy Kacper z Jędrkiem siedzą na rybach i mam chwilę, by zajrzeć do komputera, staram się uzupełnić informacje dotyczące minionego okresu. Ale zaczynając chronologicznie, powinnam cofnąć się do końcówki lipca i początków sierpnia, kiedy to gościliśmy Stellę i jej rodzinkę.Tym razem do Wyluzowanej przyjechali we czwórkę, bo bez najstarszego wnuka Kacpra, który w tym czasie postanowił  pojechać na festiwal filmowy do Gdańska. Poinformował nas, że zawita do nas we wrześniu. Głównie czas spędzaliśmy ze Stellą i Kajtkiem oraz Kornelem. Zięć wprawdzie fizycznie był u nas obecny, jednak praktycznie przez wiele godzin zdalnie pracował. Jest informatykiem programistą i bez przerwy stuka na klawiaturze komputera, wgapiając się w ekran. Skorzystał z nieobecności swojego najstarszego syna i przez cały okupywał pokój Kacpra, gdzie zrobił sobie prowizoryczne biuro. Zazwyczaj  pojawiał się między nami w porze posiłków, a nawet wieczorami pomagał Jędrkowi przy zwożeniu i układaniu drewna.  Przed południem wspaniałym pomocnikiem okazał się Kornel, który buszował z dziadkiem w "foliaku" oraz na stoku zrywał poziomki. Później zostawiał je w miseczce z informacją o zakazie podjadania. Najczęściej sam ich również nie zjadał, bo mu było żal tak kolorowych i małych owocków. Następnego dnia znajdowałam miseczkę pełną podsuszonych poziomek.




Kajetan najczęściej zalegał w hamaku, zaopatrzony w stos komiksów o superbohaterach oraz notatnik, w którym zapisywał swoje pomysły na dalszą część wakacji. Kajetan jest bardzo kreatywnym nastolatkiem i bardzo lubi gotować. Wymyślił sobie, że na obozie letnim, na który wybierał się w trzeciej dekadzie sierpnia, zaimponuje rówieśnikom, gdy własnoręcznie przygotuje dla nich pizzę, spaghetti i upiecze ciasto, zwane brownie. Jak mnie poinformował na początku września, dokonał tego wyczynu. Kajcior, bo tak kazał się do siebie zwracać, interesuje się tramwajami, ich historią, trasami, a także pociągami i przez połowę pobytu w Bóbrce jeździliśmy z nim po dworcach PKP, robiąc zdjęcia lub towarzysząc mu podczas ujęć fotograficznych pociągów. To niesamowite, jak szczegółową wiedzę ma na te tematy. Stella jest bardzo mądrą matką i stara się podążać za swoimi dziećmi i wspierać ich zainteresowania. A każdy z synów interesuje się czymś innym.
























    Dzięki pasji Kajetana dane nam było  zwiedzenie przepięknego dworca PKP w Przemyślu.Wprawdzie pojechaliśmy tam już po wyjeździe wnuków, ale przy okazji zwiedziliśmy przepiękne muzeum dzwonów i fajek, które mieści się na starym mieście. Obok w restauracyjce jadłam wspaniałe regionalne potrawy











Do Przemyśla jechaliśmy bocznymi drogami, niestety pełnymi dziur ale za to bardzo malowniczą       trasą.Po drodze nasze auto oblazło  stado krów. To bardzo ciekawskie zwierzęta. Przechodząc zaglądały do auta, przeglądały się w bocznych lusterkach. A nawet przyglądały się mojemu kwiatkowi we włosach, bo choć mój mąż zerwał go dla mnie, to i tak po drodze śpiewał, że " każda wariatka ma we włosach kwiatka".                                                                                                                                                                                                                                                               
Oprócz odwiedzin bliskich mieliśmy też innego typu atrakcje , a nawet pewnego dnia niesamowitego farta, bo koło Wyluzowanej przejeżdżali kolarze z  " Tour de Pologne".
 
 
Jędrek był doskonale przygotowany do tego przejazdu. Gdy grupa kolarzy przejechała sam wsiadł na swego rumaka i pognał za nimi.                                                                                                              

 
Jędrek był doskonale przygotowany do tego przejazdu. Gdy grupa kolarzy przejechała sam wsiadł na swego rumaka i pognał za nimi.
 








Pewnej niedzieli byliśmy na święcie zatytułowanym " Agro - Bieszczady 2021". Największą frajdę miał Kornel, który zabawił się sapera i odnalazł na trawniku parę zakopanych tam słoików pełnych cukierków. Z zainteresowaniem oglądał wystawę kolorowych kur, kogutów, królików, kóz, owiec...








Przez okres wakacyjny jeździliśmy na wycieczki. Jedne były króciutkie, drugie znacznie dłuższe. W poszukiwaniu prawdziwego miodu pojechaliśmy aż do Nowych Sadów, prawie pod Przemyśl. A trasa tam była przeurocza. W pewnym momencie czułam się jak krasnoludek w ogromnym gąszczu zieleni. Wszystko tu było nadzwyczaj wybujałe, a szczególnie barszcz Sosnowskiego.


















Gdy dzieciaki wyjechały, po tygodniu, gdy już zdążyliśmy ogarnąć po gościach, przyjechała moja przyjaciółka, ofiara korona wirusa. Do tego czasu nie zdawałam sobie sprawy, jak wielkie ten wirus robi spustoszenie w organizmie człowieka. Byłam przerażona, gdy odkryłam, że Jej obecna  sprawność jest gorsza niż u dziewięćdziesięcioletniej staruszki. Mam nadzieję, że dwutygodniowy  pobyt w Wyluzowanej dodał jej trochę dobrej energii, dostarczył świeżego powietrza i choć trochę pomógł w powrocie do zdrowia. W czasie pobytu Eli w Wyluzowanej, jak na zawołanie na stoku obok chat zjawiły się stada maślaków, a nawet wyrosło parę kozaków i Wyluzowana pokazała jej swoje najpiękniejsze,  tajemnicze oblicze. Pewnego poranka zjawił się nawet Dyzio, aby przedstawić się i pokazać Eli , że z  tarasu można  obserwować dziką przyrodę, jak na ekranie telewizora . Dyzio jest młodym liskiem, który pewnego ranka na początku lipca pojawił się jak gdyby nigdy nic na trawniku w dolnej części Wyluzowanej. Dostrzegłam go kątem oka, gdy nurkował wśród tui, porastających szambo. Miał biały koniec kitki i zabawnie rozrabiał wśród gęstej trawy. Z uwagą obserwowaliśmy, jak lisek bawi się ze złapaną myszą. Zachowywał się zupełnie jak polujący kot. Puszczał ofiarę, udając, że na nią nie patrzy, a gdy uciekała w stronę płotu , łapał ją i z powrotem przynosił na miejsce. Później kładł się w innej pozycji, np. na drugim boku, a nawet na plecach, za każdym razem udając, że porzuca ofiarę. Trwało to około dziesięciu minut. W końcu tak wymęczył mysz, że ze strachu i wycieńczenia padła nieżywa. Dopiero wtedy ze smakiem ją schrupał. Nazwałam go swawolny Dyzio. Zupełnie nie zwracał na nas uwagi. Wystarczało mu, że nie ruszaliśmy się z tarasu. Odwiedziny trwały codziennie, a czasem nawet dwa razy dziennie. Całkiem świadomie nie oswajaliśmy zwierzęcia, aby w przyszłości nie zrobić mu tym krzywdy. Natomiast z uwagą śledziliśmy jego poczynania. Miał stałą trasę  swojego spaceru. Deser spożywał pod właśnie owocującą śliwką. Dojrzałym, opadłym owocem zagryzał mięsne konkrety. Często również kontrolował mrowisko, czy aby nie znajdzie na nim padłego przysmaku. Potem przechodził pod ogrodzeniem i obchodził dolny stok Kozińca. Wracał tą samą drogą. Znikał nad Wyluzowaną powyżej szosy. A więc w tym roku Dyzio stał się  jedną z wakacyjnych atrakcji Wyluzowanej.Oczarował nie tylko nas i naszą rodzinkę, ale także moją przyjaciółkę. Drugą trakcją miała być wiewiórka Balbina, ale ona tak rzadko odwiedzała nasz sad, że tylko my byliśmy w stanie ją zaobserwować. Balbina jest wiewiórką pospieszną. Ma swoje wiewiórcze sprawy, a być może w jakiejś dziupli pozostawiła swoje potomstwo, więc obiega całą posiadłość w ekspresowym tempie. Czasem zajrzy pod choinki, czy nie znajdzie tam czegoś smacznego, czasem przebiegnie się po pniach buków, potem wskoczy na brzózki  i znika w gęstym lesie. Mamy jeszcze niezauważalną kunę Felę - złodziejkę, która kradnie Jędrkowi łapki na myszy. Ostatnią łapkę znalazł na samej górze stosu drewna w drewutni. Łapki znikają u nas masowo i podejrzewamy, że Fela  rozpoczęła handel hurtowy tymi akcesoriami. A być może sama ich używa i kłusuje na pobliskiej łące łące? Niestety u nas myszy w tym roku prawdziwe zatrzęsienie. Obawiam się, aby nie wtargnęły do chaty. Z doświadczenia wiem, czym to grozi i ile roboty z likwidacją szkód, które potrafią zrobić. Jeżdżąc na rowerze stacjonarnym wielokrotnie widywałam je przebiegające po tarasie, a nawet dwie z nich zaglądały do środka przez szybę w drzwiach balkonowych.







W czasie ostatnich dwóch tygodni Jędrek zabawił się w drwala, bo zakupiliśmy drewno, aby był opał na zimę. Przywieźli nam wielkie dwumetrowe kawałki i zawalili nimi cały górny parking. Trzeba było pociąć, porąbać i poskładać w drewutni, aby zrobić miejsce na następne drewno, które powinno do nas trafić w przyszłym tygodniu. Czekaliśmy na to drewno już od miesiąca. Skapuje nam po trochę, mimo, że już wszystko zostało opłacone i leśnicy upominają się, aby je zabrać ze składu.W tym roku z drewnem opałowym mamy same problemy. Najpierw przez parę miesięcy nie można było go zakupić , bo był zakaz sprzedaży, później po wielu pismach słanych do nadleśnictwa, wskazano nam punkty zakupu u określonego leśniczego. Drewno zamówiliśmy w paru punktach. Gdy już było zapłacone, zaczęły się kłopoty z transportem, bo od tego roku nadleśnictwa tną bale tylko na dwumetrowe kawałki. W pobliżu Bóbrki tylko dwie osoby mają taki transport. Jak na złość jeden z właścicieli specjalistycznego sprzętu, który już nam część drewna przywiózł, wyjechał za granicę, a drugiemu dwukrotnie popsuł się specjalistyczny samochód z urządzeniem przenoszącym drewno z placu na samochód. Z kolei punkty sprzedające drewno opałowe w mniejszych kawałkach, wstrzymały sprzedaż, bo czekają na wzrost cen. Koszmar!

I takie to mamy problemy dnia codziennego. Na dodatek w ostatnim czasie już dwukrotnie mieliśmy kłopoty z naszym samochodem. Raz urwał nam się przegub i utknęliśmy w Lesku. A dziś wjechał nam w tylne koło i próg w tylnych bocznych drzwiach wesoły, półślepy  traktorzysta. Wyjechał w Myczkowcach z drogi podporządkowanej na pełnym gazie, zupełnie nie sprawdzając, czy ktoś nadjeżdża z lewej strony. Jędrek odbił w lewo, ale że nie jechaliśmy zbyt  szybko, więc było; bęc i trzask! Za to osobnik, który w nas wjechał do sprawy podszedł niesamowicie  beztrosko, stwierdzając, cyt. " a nic się nie stało, letko przytarte koło i małe zadrapanie na feldze. Dam stówę i  pan se pojedzie dalej. Gdyby tak urwało panu pół tyłu, to byłby problem !".  Nic nie powiedziałam, ale zdenerwowałam się, bo z tyłu jechał Kacper. Wystarczyłoby, aby Jędrek miał gorszy refleks, aby ktoś nadjechał z przeciwka...Lepiej nie myśleć! Poza tym parę godzin wcześniej, jadąc w stronę Leska i Biedronki byliśmy świadkiem najpierw brawurowej jazdy motocyklisty, a potem widzieliśmy na krzyżowaniu tłum gapiów nad wywróconym i zniszczonym motorem, oraz leżącego właśnie tego motocyklistę. Jakaś roztrzęsiona kobieta płakała, że właśnie widziała, gdy leciał jak szmata nad maską samochodu, który zajechał mu drogę... Przecież wystarczy tylko chwila i życie wywraca się do góry nogami! 














Jednak przeważnie mieliśmy dużo lepsze momenty i to było ich sporo. Np. byliśmy w galerii w Rymanowie na wystawie obrazów Leona Chrapko. Potem pojechaliśmy aby zobaczyć Prządki. Wdrapałam się pod malownicze skały. Porobiłam parę zdjęć. Turystów było niewielu, niedziela była piękna i wycieczka okazała się udana.



Potem zjedliśmy obiad w restauracji " Szklane Lniane " , a w trakcie obiadu oglądaliśmy niesamowitą panoramę Krosna i okolic.













I właśnie w ten sposób dotarliśmy do trzynastego września. Dziś miałam wizytę u lekarza, bo w ubiegłym tygodniu byliśmy na grzybach w okolicy Górzanki i tu spotkała mnie wątpliwa przyjemność kontaktu z kleszczem, dla którego przez jakiś czas stałam się żywicielem. Niestety choć kleszcza usunęłam całego, pozostał brzydki rumień, który zaczął się powiększać. Teraz jestem przez dwadzieścia jeden dni na antybiotykoterapii. I to są właśnie te gorsze strony bliskiego kontaktu z przyrodą. 


8 komentarzy:

  1. Zastanawiałam się co się z Tobą dzieje i już wiem...miałaś intensywne wakacje związane z atrakcyjnością Twego miejsca na ziemi. Bardzo fajnie to wszystko zorganizowaliście. Ciekawe zainteresowania ma Twój wnuczek! Przepiękny jest dworzec w Przemyślu, byłam w Przemyślu kilka razy ale o dworcu nie wiedziałam.
    Zdjęcie, chyba komarnicy bardzo ciekawe.
    A ja też miałam boreliozę i brałam antybiotyk cały miesiąc, pozostała mi trauma i zagłębiając się w chaszcze cały czas myślę o kleszczach, co mi skutecznie psuje przyjemność buszowanie w naturze. Kleszcze obrodziły diść mocno.
    Zyczę zdrowia...sciskam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Każdy z moich wnuków ma bardzo ciekawe zainteresowania. Jak pisałam Kajetan ma konika na punkcie transportu, Kacper prócz astronomii interesuje się literaturą, historią, a przede wszystkim kinem światowym. Jest niezły w te klocki i zastanawiam się, gdzie ta wiedza się w nim mieści.Poza tym trochę pisze. Kornel jest mały, ale zaczyna interesować się przyrodą, lubi też plastykę. Jak widzisz mam niezłą różnorodność. Miałam bardzo intensywne wakacje. Trochę też pracowałam nad książką i martwię się, że ciągle brak mi czasu, aby ją trochę podgonić. I pewnie tak będzie do listopada, a z pewnością do połowy października. Pozdrawiam Cię i cieszę się, że znowu wirtualnie się spotykamy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzeczywiście działo się u Was, macie przecież tyle do pokazania. Dworzec w Przemyślu jest jednym z najpiękniejszych, byłam tam trzykrotnie. Podziwiam Męża, że te kłody zamienił w zgrabny stosik drewna do kominka, to kojący widok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś przywieźli kolejne kłody. I tak sobie pomyślałam, że powinniśmy sobie wymyślić "święto drewna ". Na jakiś jesienny weekend powinni zjeżdżać do nas gremialnie wszyscy z najbliższej rodzinki. Kobiety gotowałyby w kuchni, piekły, a faceci rąbali, cęli, rżnęli, składali, nosili... w zaleznosci od siły i kondycji. Potem powinno nastąpić wspólne biesiadowanie przy dobrych potrawach. Może uda się w przyszłym roku? Pozdrawiam Cię serdecznie.

      Usuń
  4. To wspaniały pomysł, u mnie na skraju były takie dni dwa razy w roku, wiosną i jesienią, najpierw prace konieczne i niezbędne a później biesiadowanie i spanie ciasno nawet na materacach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczniemy chyba od przyszłego roku, bo w tym to już musztarda po obiedzie. Myślę, że trochę mnie zainspirowałaś swoimi spotkaniami w Chatcie. Wszystkiego dobrego.

      Usuń
  5. Ależ atrakcji zmieściłaś w tym letnim czasie. Poznaję, poznaję tę dziurawą drogę, jechaliście na pewno przez Grąziową:-) Dostawa drewna przed nami, kupujemy wywrotkę już pociętego i porąbanego, nie zawsze suchego, ale z roku na rok drewno jest sezonowane, zdąży wyschnąć. Podziwiam męża Twego, to bardzo ciężkie zajęcie przy drewnie, pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja go też podziwiam! Od jest strasznie żądny pracy fizycznej. Nie usiedzi bez zajęcia. Teraz już większość drewna porąbana i tylko czeka 5 kubików na wolne chwile w jesieni oraz zimie. Reszta już w drewutni. Teoretycznie jesteśmy przygotowani do zimy. Teraz na chwilę musimy pojechać do miasta i ogarnąć miejski ogród. Wy już pewnie i w słojach macie dary ogrodu i sadu. Z tym u nas gorzej. Tylko grzybki i ogórki. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń