Zastanawiam się, czy to był już ostatni atak zimy w tej połowie roku? Posiłkując się dziesięciodniową prognozą pogody , która pokazuje mi w następnym tygodniu słoneczko, a temperatury około 8-10 stopni, to myślę, że chyba tak. I całe szczęście. Co za dużo, to niezdrowo!
Mamy w tym roku nadmiar śniegu i czasami czułam się nim przytłoczona.Sypało cały poprzedni tydzień, dosypując co dnia nową warstwę , a nam nową partię do odgarnięcia z naszej ścieżki ewakuacyjnej. Dawno zaprzestaliśmy poszerzania drogi i w obfitym śniegu wykopywaliśmy tylko taką, aby można było postawić nasze stopy.Samochód pozostał na górze w zatoczce autobusowej, w wykopanej przez Jędrka wielkiej dziurze przy wjeździe na naszą drogę zjazdową. Za każdym razem, gdy próbowaliśmy wyjeżdżać, trzeba było wykopać go ze śniegu i przekopać się do jezdni. Ślizgał się, boksował i trzeba było pod wszystkie koła podsypywać piasek, aby złapał przyczepność. Droga w stronę Myczkowiec była biała i zalegała ją gruba warstwa śniegu, a jazda wymagała dużej zręczności i opanowania. Za to widoki były bajkowe.Gdy minęły najgorsze mrozy, a temperatura lekko poszła w górę, śnieg stał się ciężki. Ośnieżona skarpa prawie wjeżdżała mi do kuchni. I stojąc przy blacie kuchennym zastanawiałam się, czy za moment nie zastuka w nasze okno. Pomyślałam sobie, że cieszę się, iż na skarpie rosną drzewa oraz krzaki, bo wizja, że zejdzie na nas lawina i zepchnie naszą małą chatkę w dół do zalewu( ha, ha ,ha) jest nierealna. Gruba warstwa ciężkiego , mokrego śniegu zaczęła zalegać nasz dach. Trzeba go było z niego zgarnąć.
Cały czas naszą stołówkę odwiedzało wiele ptaków. Wprawdzie stałymi bywalcami były wielkie stada sikorek ale pojawiały się i inne ptaki jak zięba, czyżyki, a ostatnio nawet zawitała sójka. Co rano miałam pod oknami ptasie przebieżki. Wygląda to bardzo zabawnie, jakby chciały zrzucić nadmiar kalorii spożytych w karmniku. Po biegu następowała kolejna runda do stołówki i tak w kółko. Sójka również brała udział w biegu. Dziś, gdy temperatura poszła w górę w stołówce zrobiło się mniej tłoczno. Ptaki zajęły się swoimi ptasimi sprawami albo wyszukiwaniem innego rodzaju pożywienia.
Rankiem, gdy jeździłam na rowerku treningowym, na czarnej tafli ekranu zobaczyłam oświetlony słońcem obraz części naszego tarasu. Odbity w ekranie obraz niby był zwyczajny. Jak co dzień przyfruwały na taras sikorki, huśtały się na koszyczku z ziarnami, wchodziły do koszyka i z ziarnami w dzióbkach odfruwały na pobliski krzak aby rozłupać ziarna i dostać się do smakowitego miąższu. Znowu przylatywały ,wędrowały po tarasie, siadały na balustradzie, huśtały się na koszyku. W pewnej chwili na tarasie pojawił się dużo większy ptak. Przewędrował przez całą długość tarasu , podszedł do schodów i wtedy zobaczyłam, że to był zielony dzięcioł w czerwonym bereciku na głowie. Wyglądał jak inkasent, który przyszedł zainkasować opłatę. Może za używanie tarasu do celów konsumpcyjnych przez sikorki, a może sprawdzał ile przez zimę powstało nowych dziur po robakach. Przeliczy, podzieli przez ilość dzięciołów w okolicy i wyśle określoną ekipę aby obstukała nasze belki. Na schodku ptak zerwał się do lotu i już nie pojawił się. Żałowałam, że nie miałam przy sobie aparatu fotograficznego.
W tym sezonie mieszkamy w chacie wyjątkowo długo. W zasadzie od drugiej dekady grudnia jesteśmy tutaj non stop. Ogrzewanie kominkowe zdawało egzamin nawet w najgorsze mrozy. W chacie było cieplutko i przytulnie. W mieście pewnie w tym samym okresie trochę bym marzła. Za to wokoło miałabym ludzi, którzy są mi bliscy. Rozmowy telefoniczne, czy nawet wideo rozmowy stanowią jedynie marny erzac kontaktu, niemniej cieszą. Ostatnio bardzo rozśmieszyła mnie moja dwunastoletnia wnuczka Julka, która właśnie przechodzi etap fascynacji kosmetykami i w każdej wideo rozmowie pokazywała mi swoją kolekcję różnej maści wacików, żeli, mydełek, mgiełek do ciała itp. Jula już od paru lat lubiła mieszać rozmaite płyny i z nich robiła tzw. kolorowe gluty. Później dostała w prezencie książkę z przepisami na sporządzanie naturalnych pillingów i zaczęła je tworzyć. Obdarowała nimi większość członków rodziny. Ja dostałam pilling do stóp, którego głównym składnikiem był ciemny cukier. Jej fascynacja podsycana jest przez sąsiadkę, kosmetolożkę, z którą Jula ucina sobie pouczające dyskusje. Gdy obejrzałam po raz kolejny te same buteleczki i słoiczki, równiutko poustawiane na Juleczki półce, wnuczka popatrzyła w moją stronę i powiedziała.
-- I co? Imponujące? A wiesz, że dziś byłam z mamą u ginekologa, bo właśnie sąsiadka, no ta kosmetyczka powiedziała mamie, że mam chyba zbyt dużo hormonów męskich. Bo wiesz, mam pod nosem delikatnego wąsika. Ta kosmetyczka to mówi, że ma obowiązek informowania swoich klientów o różnych anomaliach. To jej obowiązek. Ja nie jestem klientką ale dobrą znajomą, a i znajomych też dotyczy ten obowiązek. Sąsiadka cały czas jeździ na różne szkolenia i jest w tym kierunku bardzo dokształcona. Ostatnio chyba była na szkoleniu o tej tematyce, więc dobrze wie. Mama się wystraszyła i pognała ze mną do lekarza. Myślała, że jakąś krew mi pobiorą i wyliczą ile to ja mam tych i tych hormonów. Bo ja już dojrzałam. -- powiedziała Jula z uśmiechem, przekładając kolejne kolorowe słoiczki. Zbaraniałam i pomyślałam, że coś szybko ta moja wnuczka dojrzewa. Zrobiło mi się smutno, że coś mi umknęło, bo jestem daleko. Ale wiem, że Julkę trzeba dopytywać aby dotrzeć do sedna, więc zastosowałam starą metodę ciągnięcia jej za język.
-- To co się wydarzyło, skoro mówisz, iż dojrzałaś? -- drążyłam temat.
-- No jak to co? Skończyłam dwanaście lat, a moim podręczniku jest tak napisane. Zaraz ci przeczytam.O tutaj jest napisane, że dojrzewanie następuje w wieku 9- 12 lat. A ja ukończyłam lat dwanaście, czyli, że jestem dojrzała. -- Jula machnęła ręką, jakby bagatelizowała mój brak podstawowej wiedzy przyrodniczej.
-- A co na to ginekolog? -- moja ciekawość osiągnęła apogeum.
-- Powiedział, żeby mama przyszła ze mną za parę miesięcy, bo teraz trudno cokolwiek powiedzieć i to normalne u dzieci. A ja nie potrafię zrozumieć co jest normalne? Jak myślisz, o co mu chodziło, o wąsika, czy o to, że dojrzałam? Ale i tak fajnie było, bo mama zwolniła mnie z lekcji i miałam cały dzień fri! I na dodatek nie musiałam iść do laboratorium aby mi pobrali krew. Mam farta, co? -- zakończyła i zadowolona z siebie otworzyła szufladę aby pokazać mi nową gąbeczkę, którą dostała od sąsiadki. A ja pomyślałam, że muszę porozmawiać z synową i prosić aby wytłumaczyła córce co to znaczy dojrzewanie, bo jakoś dziwnie opracowane są szkolne podręczniki, które niczego dzieciom w tej materii nie tłumaczą. Pomyślałam jeszcze, że powinnam poszukać jakiejś dobrej książki, która w mądry i przystępny sposób przybliży Julce funkcjonowanie ciała człowieka i zmiany związane z dojrzewaniem. Będę miała dla niej świetny prezent.