niedziela, 17 maja 2020

W symbiozie z przyrodą.

          
Już podczas pierwszego pobytu w Bieszczadach w 2004 roku urzekła mnie uroda ruin wkomponowanych w bieszczadzką roślinność. Jeździliśmy wtedy po bieszczadzkich drogach i bezdrożach, poznając okolice i oswajając się z regionem, o którym do tej pory jedynie czytałam. Robiłam zdjęcia pozostałościom po cerkiewkach, starym dzwonnicom owiniętym  szalami  roślin i za każdym powrotem w Bieszczady obserwowałam zmianę kolorystyki przy zmianie pór roku. A ruiny w każdej z tych odsłon były wyjątkowo urokliwe. Nie ukrywam, że lubię miniony czas zaklęty w starych kamieniach. Ma magię tajemniczości, swoją historię ukrytą w kamieniu, takim swoistym nośniku informacji.  Coś mnie  do nich ciągnie. Może dodatkowo wyblakłe reszki  polichromii, może koloryt starych cegieł, resztek tynku, rozmach budowli...




W Lesku sobota jest dniem targowym. Postanowiliśmy pojechać i pooglądać, czy można kupić sadzonki pomidorów.  Postanowiliśmy, że w tym roku, skoro większość czasu spędzimy na wsi, to i tu zrobimy sobie prowizoryczny ogródek.  Z uwagi na bardzo ubogą ziemię i duże ilości szkodników nie ma sensu przygotowania normalnych grządek. Potrzeba nam grządek wysokich , które od spodu zabezpieczone zostaną siatką, przez którą nie dostaną się nornice, norniki, czy też krety. Potrzeba nietypowych grządek. Już mieliśmy pozytywne doświadczenie z sadzeniem roślin w workach jutowych. Przeglądając w internecie informacje na temat sadzenia roślin w donicach, reklamówkach i różnorakich naczyniach doszliśmy do wniosku, że może w tym roku spróbujemy posadzić pomidory i ogórki  w dużych plastykowych pojemnikach i donicach.Na początek Jędrek posiał ogórki. Ogórki nam wykiełkowały w naszym małym domowym rozsadniku, który stoi na oknie łazienki.  Pomidory postanowiliśmy posadzić większe.

Wybraliśmy się na targ trochę później, niż powinniśmy.  Ludzi już było niewielu ale sadzonek pomidorów nie znaleźliśmy. Pochodziliśmy, pooglądali  i na tym się skończyło. Wprawdzie zainteresowała nas mała jabłonka złota reneta , jednak była ostatnia i bardzo koślawa. Nie nadawała się, choć miałam chętkę na renetę, bo taką mieli moi rodzice i kojarzy mi się ze szczęśliwym dzieciństwem.W naszym małym sadzie w Wyluzowanej uschła jedna jabłonka, której czubek  obgryzły sarny i zamierzaliśmy na jej miejsce posadzić inne drzewko. Niestety nie było również żadnej ciekawej odmiany gruszy.  Zamierzałam też kupić sadzonki kwiatów, jednak było ich niewiele i też mnie nie zainteresowały. W podłużnym pojemniku Jędrek posiał mnóstwo aksamitek, wzeszły wzorowo. W drewnianych beczułkach - kwietnikach mam swoje zeszłoroczne skalne goździki, więc mogę poczekać na bardziej interesujące i odporne kwiatki. Tak pomyślałam i bez żalu wyszliśmy z targu. Kocham różne byliny , które na trwałe królują w naszym ogrodzie. Lubię bzy i rododendrony, zaglądające ze skarpy do naszego kuchennego okna. Kwiatów jednorocznych siejemy niewiele.
 


Nie zrobiliśmy zakupów i po krótkim namyśle, czy wracać, czy jechać dalej, zdecydowaliśmy się  na króciutką wycieczkę. Pojechaliśmy jak zwykle w nieznane, tym razem w stronę Zagórza. Tam na światłach skręciliśmy w lewo, a potem przejechaliśmy tory kolejowe. Jechaliśmy główną drogą aż do kościoła. Za kościołem  był mały parking , na którym zostawiliśmy samochód i dalej poszliśmy pieszo. Droga pięła się w górę wśród pól. Po lewej stronię mieliśmy piękną panoramę Zagórza. Po obu stronach drogi były ustawione stacje drogi krzyżowej. Każda z nich zrobiona przez innego artystę. Każdą opiekuje się inna grupa ludzi. Pomiędzy innymi znaleźliśmy też stację zrobioną przez Bogusława Iwanowskiego, artystę rzeźbiącego figury z drewna, którego poznaliśmy  podczas naszego pierwszego przyjazdu w 2004r. W Tyrawie  Wołowskiej po raz pierwszy oglądaliśmy parometrowe rzeźby wykonane przez człowieka 86 letniego urodzonego na kresach wschodnich. Wtedy z zainteresowaniem chodziliśmy po galerii plenerowej Quo vadis. Rzeźbiarz jest samoukiem, nagrodzonym jeszcze przez Wiktora Zina. Jest gawędziarzem, który potrafi długo i ciekawie opowiadać o swoich trudnych przeżyciach i rzeźbach, którym je poświęca.
































 Dochodząc do ostatniej stacji  minęliśmy po drodze szkółkę z roślinami. A za chwilę ukazały się ruiny klasztoru z XVIII wieku. Jest to późnobarokowa budowla klasztoru i warowni ojców karmelitów bosych,  na wzgórzu Mariemont  w zakolu Osławy. Ruiny klasztoru są wpisane do rejestru zabytków. Informacje o historii kościoła można znaleźć na wikipedii. W skład zespołu klasztornego wchodziły: kościół p.w. Wniebowzięcia NMP, klasztor oraz zabudowania gospodarcze. Otaczały go wysokie na pięć metrów mury. Brama wjazdowa i podjazd znajdowały się od strony północnej. Od strony wschodniej, tuż za murami, znajdował się szpital-przytułek dla weteranów wojennych pochodzenia szlacheckiego. Pierwszymi mieszkańcami szpitala byli weterani bitwy pod Wiedniem. Klasztor zbudowany był z piaskowca i cegły.Obecnie pozostały jedynie ruiny klasztoru.
W okresie burzliwej konfederacji barskiej klasztor stał się ostoją dla jej żołnierzy. Zabudowania klasztorne zostały ostrzelane z armat przez wojska rosyjskie; a ich część uległa spaleniu. Obrona klasztoru w Zagórzu była ostatnią bitwą konfederacji barskiej.



















 Klasztor próbowano dwukrotnie odbudować. Pierwsza próba była w 1956 r. Po przejęciu tego obiektu przez władze gminne Zagórza, od 2000 roku trwały systematyczne prace mające na celu zabezpieczenie niszczejącego klasztoru. Oczyszczono mury kościoła i klasztoru z drzew i krzewów, położone prowizoryczne nakrycie na szczytach murów, uporządkowano teren wokoło. Ponownie ustawiono na kamiennym postumencie przed kościołem figurę Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Udało się też odbudować dwie, częściowo zrujnowane baszty. Wkrótce jednak prace przerwano. Zagórski zabytek ponownie popadał w ruinę. Obecnie widoczne są prace restauracyjne. Widać też próby odtworzenia ogrodów.
W 1957 roku na trasie swych bieszczadzkich wędrówek ruiny zagórskiego klasztoru odwiedził Karol Wojtyła. Przypomina o tym stosowna tablica w ruinach kościoła odsłonięta 3 maja 2007 roku, ozdobiona charakterystycznym papieskim krzyżem oraz herbem.
Wspięliśmy się na wieżę widokową, skąd jest  bardzo dobrze widoczna dolina Osławy i okoliczne wzgórza. Wracając obok szkółki zajrzeliśmy do niej i kupiliśmy dwuroczne drzewko, gruszę konferencję i krzaczek lawendy. Mijali nas inni turyści spragnieni wiosennych spacerów  i wycieczek. Na bezchmurnym, błękitnym niebie pojawił się bocian, który poszybował w stronę gniazda. A później zobaczyliśmy dwa orliki próbujące upolować gawrona, który robił różne uniki chcąc uniknąć śmierci w szponach drapieżników. Niestety nie wiem czym skończyła się podniebna bitwa, bo ptaki zniknęły za koronami drzew. Wróciliśmy około czternastej. Pogoda nadal dopisywała.


 Dzisiejszy ranek nie był pogodny. Było bardzo chłodno i pochmurnie. Gdy po obiedzie wypogodziło się wyjechaliśmy na wycieczkę objazdową. Trasa biegła przez Małą pętlę bieszczadzką. Pojechaliśmy przez Solinę, Polańczyk, Wołkowyję,  Olchowiec , Polanę , Czarną, Lutowiska, Żłobek, Rabe, Ustrzyki, Ustianową i skręciliśmy w stronę Łobozewa, po czym przez Solinę wróciliśmy do Bóbrki.








   
 

4 komentarze:

  1. Nosi Was po terenie:-) bardzo lubimy podobne wyjazdy, trochę coś zobaczyć, pocieszyć oczy, choć z okien też niezłe widoki; podobają mi się niektóre rzeźby, zwłaszcza w formie kapliczki; zagórska warownia-klasztor obrasta w różne atrakcje, a kiedyś było to miejsce osamotnione, zarośnięte, bardziej naturalne, może nawet bardziej klimatyczne; pamiętam swoje wrażenia z Krywego, kiedy to idąc na przełomie lat 70/80 na dziko przez łąki, natknęliśmy się w kępie drzew na ruiny chyba na Tworylnem, pod nogami leżał kamień z tablicą z napisami po łacinie; czasami burzę się na mnogość tablic ustawianych dosłownie wszędzie, które psują po trosze krajobraz, z drugiej strony pomagają "nieobznajomionym" turystom choć trochę poznać historię czy ciekawostki miejsc; tylko czy zmotoryzowany turysta ma czas i chęć zatrzymać się w drodze na połoniny:-) pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj masz rację, że nosi nas. Lubimy tak w niedzielę pooglądać cuda Polski. Jednak patrząc na tłumy jadących w góry, chyba zrezygnujemy z niedzielnych wypadów, a poświęcimy jakiś dzień w tygodniu, gdy mniej chętnych na wycieczki. Denerwuje mnie prędkość przemykających aut. Zastanawiam się co też widzą w takim pędzie. Czy chodzi im tylko o spalenie jak największej ilości paliwa i rozruszanie swoich maszyn? Ja tam lubię wolniutko i co rusz zatrzymywać się aby pochodzić , pomyszkować. A najbardziej lubię , gdy zostawiamy samochód na jakimś parkingu i idziemy na szlak, aby coś zobaczyć, gdzieś dotrzeć. A później wracamy zmęczeni ale zadowoleni. Szkoda tylko, że moje kolano ostatnio daje mi nieźle popalić i chyba czas aby zapisać się na operację ,coś powymieniać...Może jednak jakoś pokulam się do tego czasu. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie. Zdrówka życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Też tak miałam gdy kupiłam mały domek z okolicy Leżajska. Najpierw opisane zabytki, Leżajsk, Łańcut, Julin, Sieniawa .... a potem jechałam na jakiś parking, brałam koszyk z prowiantem i szłam gdzie oczy poniosą nie raz gubiąc drogę powrotną do autka ale zawsze spotykając ciekawostki i dobrych ludzi. Drzewka i krzewy owocowe warto mieć, trochę warzyw też, nie ma to jak owoc lub jarzynka prosto z krzaczka. Przez Zagórz tylko przejeżdżałam, widzę że warto tam się zatrzymać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Krystynko! Cieszę się, że Cię zachęciłam do zwiedzenia ruin klasztoru. To piękne i magiczne miejsce, warto. A ogródek będziemy na razie mieć tymczasowy, natomiast już planujemy miejsce na stałe, prawdziwe grządki. Pozdrawiam Cię cieplutko!

    OdpowiedzUsuń