poniedziałek, 11 maja 2020

Czas bzów i śniegu.

 Dziwny ten rok, dziwna ta tegoroczna wiosna. Jakby była trochę jak my, uwięziona. Jakby empatycznie starała się dopomóc nam w realizacji hasła " pozostań w domu". Jednak nie jest konsekwentna. Na chwilę beztrosko rozbuchała się majem, by za moment założyć  kwarantannę dla wysokich temperatur. W jednym momencie nas dopieści słoneczkiem, a nasze oczy kolorowymi kwiatami, uszy  świergotem ptaków, by za chwilę  wycofać się i wytrzepać nam na głowę śniegowe pierzyny, warząc barwy, cofając nas do domu. I już nie mamy ochoty na spacery, gdy buty oblepione są brudną, zimną breją topiącego się śniegu. Pewnie każdy ma już dość domowego aresztu. Jesteśmy istotami społecznymi i ciężko nam bez innych; rodziny, wnuków, przyjaciół. Pewnie wiosna również tęskni za ciepłymi bzowymi wieczorami dźwięczącymi słowikami, ale boi się?  Boi, że jeszcze nie jesteśmy gotowi? Jeszcze zbyt mało mamy przemyśleń. Za dużo w nas egoizmu!.. Piszę w tej chwili o swoim postrzeganiu świata eksploatowanego przez ludzkość. A robimy to bez opamiętania gnając za dobrami materialnymi. Miałam cichą nadzieję, że może uwięzienie między czterema ścianami naszych mieszkań pomoże nam dostrzec, że ziemia póki co jest naszym jedynym domem i jak go zniszczymy, pozostaniemy bezdomni, bez prawa bytu. Wierzyłam, że ludzie się ogarną i pójdą po rozum do głowy, ale nasze krótkie wyjazdy na wycieczki po bieszczadzkich szlakach nie pozostawiły mi złudzeń. Ciągle natykam się na stosy śmieci wyrzucanych całymi reklamówkami do przydrożnych rowów. Nie dalej jak wczoraj mąż rozmawiał  z jednym z członków rady sołeckiej, który skarżył się , że nie wie co zrobić, bo na weekend przyjechała cała masa młodych ludzi i motorami oraz kładami rozjeżdżają pobliskie góry i wzgórza. Wiejskie delikatesy są zapchane turystami, nie ma miejsca na zaparkowanie samochodu, nie można wejść do sklepu, a mieszkańcom wioski to bardzo doskwiera i  się  skarżą. Jakoś ten radny bezradny nie kojarzył  nalotu turystów z biznesami turystycznymi, które robi w Bóbrce większość mieszkańców. Jedni w ramach tzw. agroturystyki, inni biznesu turystycznego z noclegami w miasteczkach domków kempingowych , które wyrosły na stokach pobliskich gór. Turyści, którzy są z otwartymi rękami przyjmowani na noclegi muszą przecież coś jeść i coś robić, a przy okazji zakłócają spokój i śmiecą. Obecna Bóbrka w niczym nie przypomina tej miejscowości, którą się zauroczyłam w 2004r.  Mamy szczęście, że mieszkamy w oddaleniu od wioski z daleka od kombinatu turystycznego albowiem gdy większość  mieszkańców dąży do jak największej kasy, to mi niektóre osiedla domków do złudzenia przypominają obozy koncentracyjne. Domki o wyglądzie i kolorycie baraków stoją gęsto obok siebie, nieomal stykając się rantami dachów. W części przydomowych ogródków zamiast kwiatów i warzyw wyrosły domki, bądź stoją przyczepy kempingowe. Przypuszczam, że gdybym obecnie szukała jakiegoś miejsca na spędzenie emerytury, wielkim łukiem ominęłabym Bóbrkę, Solinę , Polańczyk.   Ale to tylko taka moja dygresja. I już wracam  do głównego tematu. Mam też bardziej optymistyczne wieści. Okazuje się, że zdarzają się i wspaniali turyści, którzy nie tylko pozbierają za sobą śmieci ale i te, które zastaną w miejscu biwakowania, jak to zrobili młodzi ludzie, którzy przyjechali kamperami i zaparkowali na parkingu obok plaży. Wyzbierali całe śmietnisko porozrzucanych odpadów, które po sobie zostawili spotykający się wieczorami młodzi mieszkańcy Bóbrki i okolic. Podejrzewam, że Ochotnicza Straż Pożarna, która jest gospodarzem parkingu, przystani i terenu obok, ma na ten cel pieniądze, ale widać mają inne, ważniejsze  potrzeby. A swoją drogą zastanawiam się, czy mieszkańcom Bóbrki nie wstyd, aby goście po nich sprzątali. Mnie jest wstyd, więc skrzętnie i systematycznie zbieramy śmieci w zatoczce autobusowej oraz na stoku schodzącym do zalewu.
Ostatnio znalazłam i wysłuchałam w internecie spotkania ze znanym psychologiem Katarzyną Miller.
Odpowiadała jak radzić sobie z emocjami w czasie pandemii, jak rodzić sobie z przymusową izolacją. Lubie ją i uważam, że jest mądrą kobietą. Warto jej posłuchać, nawet jeżeli nie zgadzamy się z wszystkim, co mówi. Tym razem opowiadając, jak sobie radzi z bombardującymi zewsząd wiadomościami na temat pandemii, np. czyta raz dziennie tylko naukowe opracowania aby wiedzieć co zrobić, by zminimalizować możliwość zakażenia, nie daje się wpędzić w spiralę strachu. Opowiedziała też o swoim ciekawym spostrzeżeniu . Otóż jej zdaniem gdy się wgłębić w informacje dot. zapadania ludzkości na różne zarazy, które dziesiątkowały naszą populację, można zauważyć, że działo się to cyklicznie, w miarę w równych odcinkach czasu. Przełomy zazwyczaj zmieniały całe funkcjonowanie cywilizacji. Znając teorię na temat cykliczności funkcjonowania społeczności wg  Hegla, jesteśmy teraz w fazie przełomu i wielkiej zmiany. Od ludzi zależy co z tym zrobi. Trudna sytuacja, która w jakiś sposób zatrzymała ludzkość w pędzie do samozagłady może  być niezłą trampoliną. Pozwoli na odbicie się i skierowanie życia na ziemi w dobrym kierunku. Czytałam w  informacjach ze świata, że Paryż już nie chce dalszej degradacji swojego powietrza, nie chce w obrębie swoich granic prywatnych samochodów. Myśli aby rozwiązać transport ludzi i towarów w inny sposób. Z pewnością niedobrze jest, że reżimy totalitarne wykorzystują ten trudny czas aby zniewolić jeszcze bardziej podległe sobie społeczeństwa, ograniczyć wcześniej wywalczone wolności. Jednak mam nadzieję, że ludzie nie są aż tak głupi, aby nie widzieć zakuwania w kajdany i nie pozwolą na to. Być może ze złego wyniknie coś dobrego dla ludzi. 

Gdy 6-go maja  zobaczyłam za oknem wielkie płaty śniegu spadające na nasz trawnik, oniemiałam. Mieliśmy jechać po cotygodniowe zakupy, jednak postanowiliśmy przesunąć wyjazd  do następnego dnia. Humor mi się zważył, jednak postanowiłam, że na to nie pozwolę i poprawię sobie  nastrój. Środek na poprawę mam prosty. Zawsze pomaga. Postanowiłam upiec tartę z owocami. Już w dniu 1-go maja wypróbowałam przepisy, które dostałam od córki, koleżanek. Na kolację wg przepisu na maślane paluchy zrobiłam  plecione bułeczki z makiem, które wyszły rewelacyjnie.
Na tartę owoce miałam mieszane, a spód był półkruchy. Tarta była oczywiście z kruszonką. Do popołudniowej kawy pasowała wyśmienicie. Zresztą muszę przyznać się, że ostatnio odkryłam świetny przepis na ciasto z rabarbarem i kruszonką, którą robi się, rozpuszczając masło. Przy takich wypiekach, mimo kwaśnych owoców nie ma możliwości aby humor był kwaśny. Ma to swoją drugą stronę medalu, bo muszę regularnie zbijać nadmiar kalorii na rowerku treningowym. Nawet ostatnio zastanawiałam się, czy to aby wystarczy. Czy nie powinnam jeszcze włączyć trzech kwadransów pilatesu. Na facebooku często spotykam rysunkowe żarciki dotyczące naszego dogadzania sobie w czasie przymusowego pobytu w domu , bo skutki w postaci zakorkowania się w drzwiach w chwili wyjścia na zewnątrz mogą być katastrofalne. I chyba coś w tym jest. Dawno tyle nie piekłam, co w ostatnich trzech miesiącach. Nie tylko dwa razy w tygodniu wypiekam chleb żytni z ziarnami ale i zdarzają mi się bułki oraz ciasta.Nie piekę tego ilościowo dużo i pilnuję, aby nie przesadzać z ilością jedzenia, ale co tu dużo mówić, dogadzamy sobie.

Całe szczęście, że zimowa aura nie trwała długo i znowu od czwartku zaczęło świecić słoneczko.
Moje widoki za oknem pojaśniały i wybarwiły się. Znowu poczułam się wiosennie. W dodatku, jak wszystko dobrze obeschło i Jędrek pojechał do miasta po potrzebne artykuły budowlane, usłyszałam głuche dudnienie na naszym zjeździe do posesji. Jak stałam, czyli w stroju sportowym pobiegłam w stronę bramy. Nie zdążyłam. Już po drodze usłyszałam huk spadających kamieni. Nasza brama jedno skrzydło miała otwarte na zewnątrz, a pod nią leżała pryzma wielkich kamieni. Skrzydło bramy było o nią oparte. Pół roku temu Jędrek wykupił przydział kamieni w pobliskim składzie gminnym. Wielokrotnie prosił o przywóz. Jakoś nie mógł się doprosić. A pół roku później przywieźli w momencie, gdy go nie było w domu. Kierowca z fantazją zjechał wielką wywrotką aż pod samą bramę i nie sprawdzając , jak jest otwarta, zrzucił kamienie. Teraz praca nad budową schodów i muru podtrzymującego skarpę na której stoi chata może być kontynuowana. Mąż cieszy się jak dziecko, że ma z czego kończyć.  Poprzednio inny kierowca, tym razem ciężarówką z  piaskiem wjeżdżając na górny parking, aby tam wyrzucić ładunek, zahaczył o naszą skrzynkę pocztową. Mimo niedogodności w tym roku prace nad schodkami i murkami przyspieszyły. I to jest ta dobra strona obecnej przymusowej sytuacji.













 Mimo oddalenia mam dobry telefoniczny kontakt z rodzinką. Wczoraj wieczorem rozmawiałam z córką na temat pięknej wiosny we Wrocławiu. Twierdziła, że stojąc na balkonie czuje intensywny zapach bzów, kwitnących drzew, kwiatów z pobliskiego parku. I, że tęskni za Bóbrką. Nie wie, kiedy będzie mogła z synami przyjechać do nas w czasie wakacji, bo obaj chłopcy zdają egzaminy. Jeden ósmoklasisty, drugi maturę. Potem jest wybór szkół....och życie!
Zastanawiałam się dlaczego siedząc na tarasie chaty nie czuję zapachu bzów, kwitnących rododendronów? I odkryłam, że zazwyczaj wiatr o tej porze wieje znad zalewu. Czuć zapach zieleni i kwiatów rosnących w trawie, ziół. Jest on delikatny, ledwie wyczuwalny. Poszłam więc za chatę, na skarpę nad naszym domem, gdzie rośnie najwięcej wiosennych kwiatów. Dopiero tam poczułam nutę wiosennego zapachu bzów. I przypłynęły wspomnienia, jak w starym filmie pojawiły się kadry z  dzieciństwa; zadrapane łokcie i kolana, gdy z siostrami wspinałyśmy się na wielkie krzewy bzu rosnące na skraju naszego ogrodu. Był w trzech kolorach i roztaczał intensywną nutę zapachu, który wciskał się do naszego dziecięcego pokoju wraz z zapachem konwalii, które grubym dywanem obrosły ścieżkę pod oknami sypialni.
Siedzę na tarasie. Jest ciepło i bardzo wietrznie. Rano starłam kurz z tarasowego stołu, ale teraz poza obrusem na jego obrzeżach leży gruby żółty kożuch pyłków. Od jutra znowu ma być zimno. Ma nawet sypnąć śniegiem. Wykorzystuję więc ciepłe chwile by pooddychać wiosną, posłuchać ptaków zanim przyjdzie wieczór. W chacie rośnie chleb. Będzie na kolację.





2 komentarze:

  1. Trudno pogodzić interesy w takiej miejscowości jak Bóbrka, spokój mieszkańców, najazd turystów, z których czerpie się dochody; myślę, że gmina pobiera spore podatki od nieruchomości letniskowych, więc powinna zabezpieczyć dostateczną ilość kontenerów na odpady, zwiększyć częstotliwość ich opróżniania, tylko żeby chciało się ludziom zabierać ze sobą śmieci i wrzucać je tam; dotyczy to i mieszkańców i turystów, ale to chyba kwestia wychowania; moja teściowa ma malutki domek w letniskowej wsi, w sezonie odstraszający obraz nędzy i rozpaczy przy kontenerach, smród i rozwleczone przez psy śmieci, współczuję tylko mieszkającym w pobliżu; przestraszył mnie ten śnieg, widziany tylko na kamerach w Arłamowie, stan wyższego pogotowia i mąż pojechał schować sadzonki:-) zapas kamieni do pracy, jakież to budujące:-) nasz poniższy taras czeka na utwardzenie i znowu w tym roku nie wiem czy doczeka się, nie mamy jakoś na razie sił i zapału; lubię panią Katarzynę, to mądra kobieta; a wypieki na zdjęciach smakowite; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Marysiu, mam nadzieję, że uda Wam się zrealizować plany dotyczące Waszej działki. Widzę z jaką miłością podchodzicie do upraw, chaty. To sprzyja dobrej energii, zdrowiu i pracy. Choć faktycznie te nawroty zimy w środku maja są wkurzające. Niemniej jesteście prawdziwymi fachowcami. My tylko amatorami, którzy stale uczą się współdziałania z naturą i życia zgodnie z jej prawami.

    OdpowiedzUsuń