wtorek, 26 marca 2019

Śniło mi się...

       


        Już od wielu dni jesteśmy w chacie. Za oknem typowo marcowa pogoda. Wprawdzie ptaszki rozćwierkały się wokół naszych chat, zbierają źdźbła, piórka i inne skarby potrzebne do budowy gniazd, ale temperatura nas nie rozpieszcza. Robota wokół chat wre na tyle , na ile nam pozwala aura. A jest ona bardzo kapryśna i nie szczędzi deszczu, czy też nawet śniegu. Jedynie w okolicach weekendu ociepla się i wychodzi słoneczko. A w serca wstępuje nadzieja, że pobyt będzie owocny.
Przyjechaliśmy na krótko, ale okazało się, że musimy pozostać dłużej, bo nie da rady popchnąć w tym czasie prac naprawczych na tyle, aby przywrócić teren do stanu sprzed inwazji dzików.
Okazało się też, że wokół zdewastowanego trawnika zmurszały deski, odgradzające zieloną murawę od ścieżek. Teren częściowo zapadł się. Kamienie, którymi były wysypana dróżka prowadząca do naszej chaty utopiły się w gruncie. Jakby w czasie zimy i naszej nieobecności stok Kozińca pożarł część drogi.Więc zadecydowaliśmy, że trzeba wszystko odbudować. I zaczęło się; planowanie, sprawdzanie cen, zakup, załatwienie transportu ... Przyjechał pan Piotr z małą koparką i zerwał nierówności.Wyrównał podłoże i przygotował podłoże pod chodnik. Pod chatą mojej siostry wylądował stos krawężników do obramówek.

I zaczęła się mozolna praca tworzenia nowych chodników, trawnika, poszerzania skarpy pod naszą chatą, bo jesienne i wiosenne deszcze zmyły ścieżkę. Teraz jest ukośna i porwana. Trudno było nią chodzić. Zdjęta z nierówności terenu ziemia zasiliła stok pod chatą. Aby się nie obsuwała Jędrek zaczął budować murek, który zakotwiczył w stoku. Może to utwardzi chodniczek, który ma prowadzić pod tarasikiem aż do brzózki, rosnącej przy zejściu do dolnej, leśnej części parceli.
Kłopoty, rozdarcie pomiędzy miastem, gdzie zostawiłam siostrę opiekującą się chorym i niedołężnym ojcem, powodują trudne noce. Może to wynik latek, które jak wielki plecak władowały mi się na plecy, a może już nie ten system nerwowy ? Nie wiem.Wiem jednak, że i przesilenie wiosenne robi swoje.  Zmęczona zasypiam przed północą ale około czwartej wybudzam się, a różne myśli powodują bezsenność. Aby tak w kółko nie przewracać się na łóżku, wychodzę z sypialni. Zaparzam herbatę. Przez dwie godziny czytam i zmęczona wracam do łóżka. Zasypiam. Pojawiają się dziwne sny. Ciągle gdzieś jeżdżę, zwiedzam , podróżuję. Szczególnie jeden zapadł mi w pamięci.
Śniłam, że jestem w Belgii, a może i we Francji. Zwiedzam jakieś miasto i nagle zobaczyłam ciotkę Wandę w jej błękitnym sweterku, uśmiechniętą, ze starannie ufryzowaną, siwą  głową. Wanda to ulubiona ciotka mojego męża, która w czasie wojny została wywieziona z Wilna na roboty do Niemiec, a  po wojnie wyjechała z młodym Belgiem. Był on " niewolnikiem", jak o sobie mówił. Przebywał w obozie jenieckim na terenie Niemiec. Po powrocie do Belgii pobrali się.  Wanda urodziła mu trójkę dzieci. Do śmierci Marcela byli kochającą się, wpatrzoną w siebie parą. Takimi ich pamiętam.
Ostatnio widzieliśmy się z ciotką Wandą 3 lata temu. Już wtedy miała demencję. Czasem myślałam o niej, ale nie tego dnia, nie tego nawet tygodnia. A tu nagle przyśniła mi się roześmiana, serdeczna, jak kiedyś, gdy spędzałyśmy wspólnie wieczory na długich rozmowach o życiu.
Rankiem w nawale obowiązków zapomniałam o śnie. Po południu sprawdziłam w  telefonie pocztę. Beatrice, synowa Wandy poinformowała mnie, że jej teściowa upadła i złamała kość udową. Przeprowadzono operację, jest bardzo słaba. Nie ma z nią kontaktu. Nie byłam zdziwiona, gdy następnego dnia poinformowano nas, że Wanda zmarła...To był piątek.
W poniedziałek zaplanowano pogrzeb. Chcieliśmy wysłać żałobny bukiet, ale poczytaliśmy w internecie, jak wyglądają belgijskie zwyczaje związane z pogrzebami i pożegnaniem zwłok. Nie ma w nich miejsca na kwiaty, wieńce itp. Za to tworzone są tzw. księgi pamięci. Napisałam parę słów po polsku.

Nikt nie odchodzi do końca.
Pozostaje w uśmiechu wnuka,
w spojrzeniu syna,
głęboko przemierzającym
czas przeszły
spoza tafli okularów.
Nikt nie odchodzi bez reszty!
Pozostawia uczucia
grające z nami w chowanego.
Głęboko ukryte pojawią się
znienacka,
w pierogach z ziemniakami,
 w zapomnianej fotografii...
Wyjdą z cienia
gdy ktoś tak samo skrzywi nos,
zaparzy poobiednią kawę z cykorią,
rozwiesi mokre ścierki
nad starym piecem,
powie "aleoop!" do psa o imieniu Szuki.
I pójdą z nami na sobotnią mszę
do starego kościoła, bo tak trzeba,
bo  polska dusza ma skrzydła malowane
przez Matkę Boską Częstochowską.
I "zaklepią się" do drogi,
bo są od nas szybsze.
Wanda od paru lat zbierała się
do podróży
dobra gospodyni
już wcześniej odesłała swój bagaż
pamięci.
Bo tak łatwiej
dla niej ...
A dla nas myśl, że nikt nie odchodzi
do końca!
                                                   
 Bóbrka 16.03.2019r.

W tak zwanym międzyczasie zaliczyliśmy dwa piękne niedzielne spacery śladem wiosny.. Jeden z nich skonfrontował nas z informacją, że jakiś niedźwiedź obudził się z zimowego snu.A było to tak;  Szliśmy ścieżką w górę w okolicy Dołżycy. Ścieżka powoli drapała się w górę. Idealne miejsce na dłuższy leśny spacer. Ani żywej duszy. Słoneczko grzało, ale w rowach, na północnych stokach leżał sobie śnieg i ani myślał topnieć. W rowach, na południowych stokach nieśmiało wychodziły i zakwitały pierwsze kwiaty. Gdy po godzinie schodziliśmy z góry, na ścieżce znaleźliśmy świeże odchody niedźwiedzia. Kupa była sporych rozmiarów. Jędrek sprawdził, że były w niej resztki bukowych orzeszków. Nie było jej, gdy szliśmy w górę. Jakiś misiek może nas obserwował, a może szedł naszymi śladami. Schodziliśmy do samochodu z duszą na ramieniu.
Nie zostaliśmy zjedzeni, ani napadnięci przez miska, ale za to zimny wiatr załatwił mi na cacy korzonki nerwowe. Połamało mnie i choroba trzyma już drugi tydzień. Smaruję się, łykam witaminkę B compositum... Musiałam zrezygnować z kijków, bo chodzę pokrzywiona i nie daję rady wędrować. Po Dołżycy pojechaliśmy w stronę Wetliny. Później na Dwernik, aby pooglądać śnieżyce w rezerwacie. Było ich mnóstwo. Połoniny i okolice jeszcze otulał śnieg.


W ubiegłą niedzielę za to pojechaliśmy na spacer na koronę  zapory w Solinie , a później weszliśmy w Polańczyku na punkt widokowy z cudną panoramą Bieszczadów i zalewu.
Pokrzywiona, połamana niewiele mogę pomóc na zewnątrz. Za to przygotowuję chatę do wiosny i lata.
I czekam na słoneczko, które przyspieszy nadejście wiosny.

5 komentarzy:

  1. I niech ktoś mówi co chce, sny jednak bywają prorocze.
    Również miewamy obawy podczas spacerów, zwłaszcza, że u wjazdu prawie w każdą leśną drogę stoi tablica ostrzegawcza przed niedźwiedziem; może go i tam nie ma, ale obawa jest; pogoda bywa zdradliwa, łatwo o przewianie, a i nasze kręgosłupy pewnie trochę nadwyrężone, rwa jak na zawołanie; widzę, że pod wysypywany tłuczeń też dajecie geowłókninę, inaczej za lat kilka ziemia wchłonęłaby je znowu; takie to smutki i radości właścicieli nieruchomości, o wszystko trzeba zadbać samemu; dziś może i śnieg posypuje u Was, jest niemiło, zimno i wietrznie, tylko siedzieć przy kominku z herbatką z "prądem":-) pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marysiu, jak piszesz jest zimno i wietrznie. Siedzę w domu, palę w kominku ale Jędrek nadal walczy ze ścieżkami. Ma inną wytrzymałość na zimno. Ja jestem ciepłolubna, on woli chłodniejsze dnie. W chacie cieplutko, więc grzeję swoje zapalone wyrostki i jest dobrze, nawet bez herbaty z "prądem", za którą nie przepadam. Na rozgrzewkę już z dwojga złego wolę malinową nalewkę. Pozdrawiam cieplutko.

      Usuń
  2. U mnie też utwardzanie ścieżki bo ślizgałam się już niebezpiecznie po błocie ale takie bardziej amatorskie bo ścieżka pozioma. Ja coraz bardziej bojam się wychodzić sama do lasu, dziki podchodzą już pod ogrodzenie. Co to będzie?
    Praca wszędzie wre, jak to po zimie.
    Takie sny są dowodem połączenia wszystkiego z wszystkim i tylko od anteny osobistej zależy, co i kiedy odbieramy.
    Zdrowiej Bożenko

    OdpowiedzUsuń
  3. Chodzenie po błocie nie należy do rzeczy przyjemnych. Jest to ta część spraw wiejskich, której bardzo nie lubię. Gdy w ubiegłym roku przez cały miesiąc lało jak z cebra, moim największym marzeniem były gustowne gumiaczki, które przed udaniem się do miasta zdejmowałabym na parkingu w zatoczce autobusowej, gdzie w tym czasie trzymaliśmy auto, bo wszędzie indziej topiło się w grząskim gruncie. Niestety chyba większość wczasowiczów i autochtonów doszła do tego samego wniosku, bo wymiotło obuwie gumowe z półek sklepowych. Pojawiło się, gdy opady odeszły w zapomnienie, a i to w moim rozmiarze trudno było jakieś kolorowe znaleźć. Więc do tej pory nie kupiłam. Krystynko, życzę Ci aby Twoje ścieżki były szybko gotowe, a co do dzików, to noś przy sobie gruby kij. I podeprzeć się można, a i obronić przed lochą. Na inne wystarczy krzyknąć, uciekają. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyszła sie pewnie ciocia pożegnać...Sny bywają różne..mam kolezanke która ma sny właśnie takie przewidujące....Pozdrawiam prosto z miasta:)

    OdpowiedzUsuń