poniedziałek, 11 marca 2019

Dzień dobry wiosno!

        I znowu mogę opisywać historię naszej chaty, bo w sobotę wieczorem przyjechaliśmy do naszych arniołów. Jeszcze nie całkiem zapadł zmrok, ale od samochodu brnęliśmy w szarości cienia, na którego tle błyszczały podekscytowane  oczy naszych staruszek. Drzewa szumiały i ciemnymi smukłymi sylwetkami wyraźnie odcinały się od szarości wieczornego nieba. Czubki kołysały się. To pewnie arnioły wypatrzyły z daleka światła naszego samochodu. Korzystając z ogólnie panującej szaro-burości rozpierzchły się po okolicy. Jedne rozbujały czubki drzew, inne przysiadły za zimnym kominem i skryły się w szybko zapadającym zmroku. Gdy mozolnie nosiliśmy bagaże, szarość powoli zamieniła się w grafit.  A było co znosić, bo prócz dwóch walizek przywieźliśmy sadzonki, podręczny ogródek ze szczypiorkiem, piękną azalię, którą właśnie dostałam z okazji 8 marca. Mój men zabrał walec do wyrównania trawnika, który w jesieni rozryła wataha dzików. Ja zabrałam skrzynię z workami mąki, bo od trzech kwartałów piekę chleb na zakwasie. Wzięłam też formę, w której wypiekam chleb, bo nie mogę znaleźć takiej samej, abym miała w każdym domu możliwość zaspokojenia naszych żywieniowych potrzeb.   Próbowałam inne formy, ale do chleba mi nie pasują. Są za krótkie, za płytkie i za ... Każda gospodyni wie, o czym mówię.
Oszczędzę sobie i innym opisywania dalszych szczegółów naszych bagaży, ale przyznaję, że znowu jechaliśmy 400 km zapakowani po dach samochodu.
Pierwszy wieczór w chacie przeważnie jest trudny i pomimo radości, która nas ogarnia, bo znowu jesteśmy w naszym  szczególnym miejscu , cierpimy z powodu zimna. Następnego dnia jest już dobrze. Tak było i tym razem. Wyjątek stanowiły nocne odgłosy burzy, która gdzieś szalała w głębokich Bieszczadach. Jakby grzmiały armaty, jakby Bieszczady witały nas, a może żegnały zimę fanfarami i wystrzałami z dział. Berdo turkotało. To pociąg pancerny z zimowymi atrakcjami opuszczał nadsolińskie szczyty. Obróciłam się na drugi bok i pomyślałam, że zima może sobie wyjeżdżać, nawet z takimi efektami dźwiękowymi. Nie będę tęskniła. Czas na przedwiośnie!
Ranek przywitał nas słoneczkiem.  Zachęcił do spaceru. Kijki czekały, buty treakingowe również.
Nie było na co czekać. Takie słoneczko trzeba wykorzystać. Poszliśmy w teren szukać wiosny. I znaleźliśmy jej pierwsze ślady. A może to ślady przedwiośnia?
Zrobiliśmy 9 i pół kilometra. Zmęczeni wracaliśmy do domu. Wiatr znowu się wzmógł.  Słoneczko schowało się za warstwę napływających z zachodu chmur. Nie potrafię się nie uśmiechać do pierwszych zwiastunów wiosny, do słonka już bardzo wiosennego. Pomyślałam sobie, że pomimo iż już od tylu lat, bo od 2004 roku przyjeżdżamy w Bieszczady, radość jest tak samo świeża. Cieszę się , że możemy wędrować prawie pustą o tej porze drogą. Uśmiech wywołują nasze odkrycia; pierwszy maluteńki pierwiosnek, który zakwitł na brzegu rowu. Ledwie wychylił łepek ze zwiędłej trawy. Ale jest. Jak malutki promyczek światła. Dalej widzimy kobierzec białych przebiśniegów, rozpostarty na stoku pomiędzy drzewami.  Błękitne syberyjskie cebulice, konkurują z  przylaszczkami a z szarości opadłych liści dumnie wyrastają łodygi wawrzynka wilczełyko obsypane różowymi kwiatami. O kwitnącym podbiale, czy innych kwiatach, które można spotkać tylko tutaj, w Bieszczadach nie wspomnę. Większości ich nazw nie znam. A niektóre zapomniałam. Nie muszę nazywać piękna i radości, to mi nie jest w tym momencie do niczego potrzebne. Sprawdzę przy okazji w Wikipedii.  Z  tęsknotą  myślę o zawilcach i czekam na biały, zawilcowy stok obok naszych chat. Ale to później. A może w tym roku go nie zobaczę, bo będę musiała wyjechać do miasta?  Na razie cieszę się tym, co znalazłam.
 Czeka nas ogrom pracy, ale i zadowolenia. A za chwilę przyjdzie tak kalendarzowa wiosna i będzie coraz bardziej zielono i barwnie.

7 komentarzy:

  1. Słyszałam niewyraźnie te grzmoty, psy głowy tylko podniosły nasłuchując, a pomyślałam sobie, że to może gdzieś strzelają; u nas trochę zacienione przez las, na razie tylko przebiśniegi i wawrzynek, cebulic jeszcze nie widać; ale słońce niesie taką radość, że piersi rozpiera, ogrom roboty wcale niestraszny, w domu i na Pogórzu, byle pogoda była jako taka, bo można się przeziębić; też tak mamy, że najpierw wypędzamy zimno z chaty po przyjeździe, ale podkowa w kuchni i kaloryferki szybko ogrzewają, a także kominek w małym pokoiku, tam najszybciej ciepło; chwytamy każdą chwilę, bo jest mama męża, sprawna i o jasnym umyśle, i oby było tak jak najdłużej; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marysiu, trochę dalej jest Wasz domek, bo na Pogórzu. Nic dziwnego, że i grzmoty cichsze. Nasze chatki na brzegu Bieszczadu. Grzmoty słychać wyraźnie. Teraz już w chacie cieplutko i wydaje się, że tak jest zawsze. Jedenastego jechałam do okulisty do Przemyśla. W okolicach Arłamowa pomyślałam o Tobie i Waszej chacie. Może czułaś moją pozytywną energię? Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. o, tak, dobrą energię się czuje:-)
      W poniedziałki rzadko bywamy na Pogórzu, bo w niedzielę obowiązkowy wyjazd do domu, mamę męża trzeba odwiedzić, wnukami nacieszyć się; serdeczności.

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Pozdrawiam i zachęcam do wiosennych spacerów. pomyślności.;}

      Usuń
  3. Czy to znaczy, że autko zostawiacie na dole i w górę wędrujecie z bagażami?
    Ależ wiosennie wyglądają Twoje rozwiane, prześwietlone słońcem włosy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nasze autko zostawiamy na górnym parkingu tylko gdy śniegi. Wtedy nosimy w dół nasze bagaże, brnąc w wysokim śniegu. Teraz podjeżdżamy pod same chaty...
      Wiosenne słońce i ciepły wietrzyk, to cudotwórcy. Niestety od paru dni zimny wiatr. Muszę ubierać kaptur. Pozdrawiam serdecznie. Zdrowia życzę :)

      Usuń