sobota, 25 kwietnia 2009

A czas leci




Oj, minęło trochę czasu od ostatniego wpisu! Tyle się wydarzyło i to zarówno w naszym życiu zawodowym, jak i prywatnym. W tak zwanym międzyczasie Jędruś był dwukrotnie w Bieszczadach. Za drugim razem wraz ze mną. Bardzo byłam ciekawa chałupek i wiosny. Bieszczadzka wiosna zawsze mnie rozczula. Tym razem trafiłam na na jej wczesną wersję , z ledwie wyzierającymi zza brązowych otoczek bladozielonymi listkami.Bieszczadzkie lasy są teraz w odcieniu bordowo-fioletowym, zasnute zieloną mgiełką zieleni. No i te blado-żółte plamy pierwiosnków na stokach oraz pomarańczowe kaczeńce, królujące w rowach i na podmokłych łąkach.C U D N I E !
Jechałam , aby pomóc w sadzeniu drzewek. Wieźliśmy z naszego ogrodu stare krzaki bukszpanu i pigwowiec. W nadleśnictwie dokupiliśmy kolejną setkę świerka. Zostałam dopuszczona do zaszczytnego zajęcia podlewania drzewek, aby się przyjęły.
Marny ze mnie robotnik, ale za to porobiłam sporo zdjęć.
Chaty mnie zachwyciły. Pomimo iż daleko im do finiszu, na stoku prezentują się okazale, jakby od dawna miejsce czekało na nie.Są ogromne. Chciałam mieć maciupką chatkę, do której przyjeżdżałabym, aby cieszyć się pięknem i spokojem, a tu całkiem okazała chałupa. Pachnie moim dzieciństwem , gdy spędzałam lato na wsi. Takim sentymentalnym, niepowtarzalnym bukietem. Trochę w nim zapachu drewna, klepiska w stodole, a trochę wnętrza wiejskiej chaty sprzed pięćdziesięciu lat. Gdy usiadłam na przyzbie, poczułam się jak gospodyni. MOJA CHAŁUPA ! A potem byłam panienką /panna, nie panna - pisz pan panna/ z okienka. Biegałam po stoku między kępami drzew i w myślach dosadzałam brzózki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz