poniedziałek, 15 maja 2023

W zielonym gaju i naszym raju.


Nasze miejskie życie Trwało około kwartału. Wyjeżdżając z chaty nie przypuszczaliśmy, że tak się zasiedzimy w mieście. Z początku nawet nie tęskniłam za wiejskim życiem. Tym razem chyba wypadek Jędrka, gorsze medyczne zaplecze, gorsze możliwości pomocy i jakiś nieokreślony lęk oraz momentami bezsilność były powodem , że chatę opuszczałam bez żalu. W Koźlu wszystko stało się bardziej proste. Znajomi, którzy są w stanie pomóc, teren, po którym poruszaliśmy się całe dotychczasowe życie, znający nas lekarze, kliniki, specjaliści, którzy dla nas nie są tylko nazwiskami w internecie. I wszystko stało się prostsze. Po wielu poszukiwaniach znaleźliśmy klinikę, gdzie okuliści podjęli się operacji uratowania wzroku, a ja znalazłam dobrego gastrologa, który wykonał specjalistyczne dokładne badania i dobrze dobrał mi leki. Zapisałam się tez na badanie kontrolne mammograficzne, bo już był najwyższy czas. o wielu dniach stresu nastał spokój. Jędrka operacja udała się. Przez kolejne miesiące zostało tylko zakrapianie oczu. Ja odchorowałam sobie stres... Leki podziałały. Widzieliśmy się z wnukami i dziećmi i odświeżyliśmy zakurzone kontakty z ludźmi. Początkowo za Bieszczadami nie tęskniłam. Upajałam się stała temperaturą panującą w naszym miejskim mieszkanku. Ganiałam po sklepach, odwiedzałam koleżanki, jeździłam samochodem jako kierowca, czyli odświeżyłam kontakt z moim ukochanym garbuskiem, lub jak kto woli żabką. Ale on dla mnie jest bardziej garbusek blu... Czułam się po prostu jak rasowy mieszczuch!  Aż w końcu, gdy wiosna w naszym miejskim ogródku zaczęła wyciągać zza swojej zielonej pazuchy swoje niezaprzeczalne atuty w postaci pastelowych barw i niebiańskich zapachów przypłynęła do mnie niespodziewana myśl" ciekawe, na jakim etapie wiosny są Bieszczady? A jak tam w chatce, czy aby wszystko w porządku? I najpierw się zaniepokoiłam, a później nagle poczułam, że tęsknię. I już wtedy okazało się, że zaczynam się niecierpliwić. Nie mogłam się doczekać załatwienia różnych spraw , które dopadły nas w mieście, a najbardziej ostatniej wizyty kontrolnej u okulisty i u mojego lekarza rodzinnego... Poczułam, że najchętniej w tej chwili bym zamykała drzwi mieszkania i gnała na wschód. I ta chwila w końcu nadeszła! Uściskałam bliskich, jeszcze ostatni raz spotkałam się z przyjaciółmi i zapakowaliśmy bagaże. Pierwsze zdjęcie w poście, to widok z okna mojej przyjaciółki Eli, którą z końcem kwietnia zostawiliśmy w Koźlu i wróciliśmy do chaty, aby po raz drugi przeżywać ewolucję wiosny. To taki nasz prezent na otarcie łez tęsknoty za rodzinnym miastem. Jadąc na wschód obserwujemy różne wiosenne fazy. Górny Śląsk jest porównywalny do Opolszczyzny. I temperatury takie same i rozwój wiosny. Małopolska ma zawsze wiosnę będącą w bardziej zaawansowanej fazie, a Podkarpacie z kolei opóźnioną. Im dalej na wschód, tym chłodniej. Późnym popołudniem Lesko, które jest uważane za bramę Bieszczadów przywitało nas lekkim chłodem, ale nad Zalewem Myczkowskim było trochę jeszcze inaczej, niż w Lesku. Tu o dwa stopnie było cieplej. Zajechaliśmy pod górną bramę , a następnie na górny parking. Z komina chaty mojej siostry sączyła się biała stróżka dymu. Widać Lucyna z Mirkiem grzali swoją chatę. Gdy weszliśmy do naszej, poczułam się, jakbym  wchodziła do lodówki, więc szybko pootwierałam wszystkie drzwi i okna. Zdecydowania na zewnątrz było cieplej.




















 

 Dla  porównania  dwa dni wcześniej zrobiłam zdjęcia naszego ogródka w Koźlu.


















I takim chłodnym , acz mocnym akcentem zaczęły się nasze dnie w chacie. 

Dziś już 15 maja. Mogłaby znowu krzyknąć wielkim głosem, jak ten czas leci! Oj, leci, leci. Mknie z prędkością światła.  Już jesteśmy w Bóbrce trzeci tydzień. Tu spędziliśmy majówkę.Trzykrotnie byliśmy na niedzielnych wycieczkach. Raz robiliśmy grilla.

 
 



Grill był premierowy, bo od kiedy Jędrek miał kłopoty z okiem, ja zaczęłam mieć kłopoty z trawieniem. Od chwili zimowego pobytu wnuczek w chacie dostałam "mięsowstrętu" i obecnie jestem wegetarianką. Sam zapach mięsa i wędlin mnie obrzydza. W moim jadłospisie pozostały sery, jajka i ryby. Od jakiegoś czasu tęskniłam za grilowaniem, ale nie miałam ochoty ,kiedyś mój ukochany, karczek z grilla. Kiełbasa już wcześniej straciła u mnie " chody". Wszystko lubię robić, ale gorzej z jedzeniem. Tak więc postanowiliśmy w tym roku, że Jędrek zgrilluje sobie mięsko lub kiełbaskę, a dodatkowo będzie dużo jarzyn  grillowanych oraz pstrąg. Świeżego pstrąga  nie kupiliśmy, a więc pozostały nam jarzyny i ser. Jędrek zadowolił się kiełbaską, a ja serkiem z grilla i mnóstwem jarzyn. Było smacznie! Tradycji stało się zadość, bo jak tu nie zacząć majówki od grilla? Chlebek pieczony na ruszcie , dipy i sałaty dopełniły reszty.










 
 


























Raczkującą wiosnę witaliśmy parokrotnie. Pierwsza była w Koźlu, druga podczas przyjazdu do chaty, a trzecia w okolicach Cisnej i Komańczy. Co tu dużo mówić, jesteśmy włóczykije i po przyjeździe trochę snujemy się po bieszczadzkich drogach. Prócz cudnych widoków bonusem jest parokrotne przeżywanie wiosennych wzruszeń. Oprócz objazdów naszych bieszczadzkich tras, krótkich górskich  spacerów,  bliżej poznajemy okoliczne miasta. Tak sobie myślę, że trzeba się tego nachapać, zanim zetnie nas jakaś przypadłość, która usadzi nas w miejskim mieszkaniu lub w miejscu dużo gorszym.Piszę tak, bo to, co się wokół nas dzieje, oraz zdarzenia, które i nas dotykają, uzmysławiają mi, że nic nie trwa wiecznie i jeśli jest taka możliwość, trzeba z życia i jego dobrodziejstw korzystać, póki można. Moja  znajoma, którą dopadła choroba serca stanęła nagle oko w oko przed takim faktem. Podczas operacji wymiany zastawek sprawa się skomplikowała, bo okazało się, że ma zator. Dwukrotnie była reanimowana, straciła władzę nad lewą stroną ciała. Na szczęście żyje, ale jest niepełnosprawna i do tej pory boryka się z ogromnymi kłopotami. Od połowy grudnia była wyłączona z normalnego życia.Praktycznie wszystkie aktywności, z których dotychczas korzystała pozostały teraz w sferze wspomnień. Uczy się poruszać, przynajmniej po swoim mieszkaniu. Uczy się korzystać z obu rąk.Próbuje ujarzmić swoje ciało.Czeka ją jeszcze jedna operacja, gdy jej organizm dojdzie do siebie. 

Po rozmowie z nią i po innych tego typu zdarzeniach staram się maksymalnie wykorzystywać swój czas i świadomie korzystać ze swoich możliwości, czyli po prostu cieszyć się teraźniejszością. Skończyłam pierwszą część kursu języka francuskiego, internetowego. Teraz przerabiam część drugą. Widzę , że trudno mi teraz utrzymać nabytą wiedzę. Powinnam równolegle z nauką nowego materiał, powtarzać stary. I znowu brak czasu na to. Powtarza się sytuacja z przysłowia " osiołkowi w żłobie dano...'W dodatku, że muszę przynajmniej 5 razy w tygodniu po godzince kręcić nogami na rowerku stacjonarnym, aby utrzymać kolana w jakiej, takie sprawności. Samo chodzenie to dla mnie zbyt mało. Dłuższe spacery też potrzebują czasu, tak samo jak normalne prowadzenie domu, gotowanie, sprzątanie, pranie itd. A jeszcze to trzeba posadzić, a to tamto dopilnować, co trzy dni zamiesić i upiec razowy, żytni chleb... Chciałabym, aby ktoś dał mi przepis na dobrą gospodarkę czasem, bo i czytanie jest dla mnie ważne. A ostatnio i z pisaniem u mnie " kapucha" . I to nie tylko dotyczy bloga, ale i książki. Muszę dokładnie przemyśleć, jak skomponować plan dnia, plan tygodnia, by wszystko poupychać na właściwe miejsca.  Teraz czeka podanie obiadu, więc kończę pomiędzy jednym " skokiem w bok "do kuchenki , a drugim. Może w ten sposób uszczknę troszkę czasu dla roślinek, które powinnam dziś przesadzić.



4 komentarze:

  1. Przyzwyczajeni do miejskich wygód, trudno przestawić się na wiejskie niewygody, palenie w piecu, po prostu miejskie życie jest wygodniejsze:-) ale wiosna obudziła się i w nas, trochę nowych sił wstąpiło po zimie i z zapałem grzebiemy w ziemi, sadzimy, siejemy. Jak wiosna, to i trawa, próbuję zmierzyć się właśnie z koszeniem 40-arowego sadu:-) kropelką miodu w codziennych obowiązkach jest łazikowanie po najbliższej okolicy, niezmiennie widoki i przyroda przyciągają. Jadę dziś rozsady już posadzić na miejsca stałe, ma nie być przymrozków, do tej pory chroniłam je nocami agrowłókniną i palącymi się zniczami, żeby nie zmarzły, bo początek maja kapryśny. Dobrze, że chaty pod Waszą nieobecność były zaopiekowane przez siostrę, bezpieczniejsze. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niewygody dla mnie niestraszne. Jestem z typu harcerek. I to w chacie wygrzewam się bardziej niż w miejskim mieszkaniu, bo gaz drogi i ostatnio mało kaloryczny, więc aby temperatura była w granicach 22 stopni, koszty wzrastają, ale za to jest zawsze mniej więcej stała w dzień i w nocy. Nie chodzi też o palenie w kominku. To nie problem. Najbardziej w chacie doskwiera mi oddalenie od bliskich memu sercu dzieci, wnuków, przyjaciół. Poza tym nasz wiek wymusza koniecznosc bliskości zaplecza medycznego, bo " jakby taki wypadek" , jaki miał Jędrek , a tu w zimie dojazd trudny, daleko... w mieście łatwiej, choć nie tak ładnie. Kocham Bieszczady i naszą Wyluzowana, ale wiem, że kiedyś i tak nie podołamy i będziemy musieli się z nią rozstawać na dłużej. Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  3. Z wielkim sentymentem oglądam urywki z Waszego życia w Wyluzowanej bo jednak tęsknię za moją chattą, chociaż nie żałuję decyzji. Może przyjdzie wreszcie czas na odwiedzanie wirtualnych znajomych??? I tych cudnych okolic Bieszczadu i Pogórza.
    Dwa domy, dwa światy, czas podzielony - to plusy i minusy ale przeważa radość.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie dziwię Ci się , że tęsknisz. Kto raz poczuł jak wspaniale jest tak bliziutko przyrody, ten zawsze bedzie za tym tęsknił. Zapraszam na kawę do naszej Wyluzowanej. Nie zawsze jesteśmy, bo mamy teraz sporo spraw w Koźlu i kursujemy w te oraz z powrotem. Ale myślę, że w końcu ten czas kursów się skończy. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń