Do Sandomierza przyjechaliśmy wczesnym niedzielnym popołudniem. Parking od strony charaterystycznej Bramy Opatowskiej był pełny, więc aby zaparkować wjechaliśmy w boczną uliczkę, prowadzącą do rynku i zaparkowaliśmy pod restauracją wietnamską. Zaczęła się obiadowa pora i za oknami knajpki widzieliśmy ludzi raczących się obiadem. To jeszcze nie była nasza obiadowa pora, bo zazwyczaj jemy między 15-stą a 16-stą, nie byliśmy jeszcze głodni, więc poszliśmy zwiedzać miasto.Pierwszy był zabytkowy rynek. Rynek w Sandomierzu jest przepiękny. Jest ogromny i spadzisty, pochylony w stronę doliny Wisły. W centrum stoi ratusz zabudowany w stylu gotyckim, ze zwieńczeniem dobudowanym w renesansowym stylu z tzw. jaskółczymi ogonami. Z czterech stron okalają go stare, kolorowe, zadbane kamieniczki. Przed ratuszem stoi studnia miejska. Cały rynek sprawił na mnie wrażenie bajkowego. Poczułam się, jakbym trafiła do ilustracji bajki, zaczynającej się; " za górami, za lasami, za siedmioma rzekami ..." Obeszliśmy to kolorowe cudeńko i na rogu rynku znaleźliśmy sympatycznie wyglądającą kawiarenkę. Weszliśmy do niej na kawę i ciastko.
Wdychając aromat kawy i delektując się smacznym słodkim co-nieco, oglądaliśmy turystów snujących się po rynku. Po słodkiej przekąsce nabraliśmy energii, aby zwiedzać dalej. Pogoda sprzyjała. Wprawdzie nie było bardzo ciepło, ale nie padało, nie wiało i przyjemnie się spacerowało. Poszliśmy więc ulicą w dół w stronę Wisły. Po drodze podeszliśmy pod Bazylikę Katedralną Narodzenia NMP, w której ponoć kiedyś bywał król Władysław Jagiełło. Dziwne to było dla mnie wrażenie, kiedy weszłam do wnętrza i pomyślałam sobie, że stawiam kroki tam, gdzie być może stawiał kroki władca Polski. Pomyślałam o tym, że pewnie wnętrze bazyliki kiedyś musiało inaczej wyglądać, a z biegiem wieków obrosło w bogactwo i przepych zdobiących go obrazów, figur, rzeźbień, złoceń itd. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a Jagiełło żył i panował w wieku XIV i XV. Dzieli nas od niego sześć wieków...Tyle pokoleń przeminęło, tyle w naszej historii się w tym czasie wydarzyło. Jakże inne jest życie przeciętnego człowieka , świadomość , wiedza... a mimo wszystko często w mentalności niektórych ludzi ujawnia się niechlubna cząstka, którą przenieśli przez wieki. Taka mała skaza, ukryta w przenoszonych genach.I zrobiło mi się trochę nostalgicznie. Pomyślałam, podumałam, pobujałam w energii wnętrza, obejrzałam cudne, przebogate obrazy, złocenia... i wyszliśmy z bazyliki. Poszliśmy w stronę Zamku Królewskiego, wybudowanego z polecenia Kazimierza Wielkiego, a usadowionego nad brzegiem Wisły. Zamek jest odrestaurowany i we wnętrzu kryje sale muzealne. Wprawdzie przed wiekami w czasie Potopu Szwedzkiego został zburzony, ale pozostało jedno skrzydło. (W zamku podczas zaboru rosyjskiego było więzienie). Z zamkowego podwórca jest świetny widok na dolinę Wisły i nadwiślańskie bulwary. Spod zamku poszliśmy w stronę Winnicy Dominikańskiej, która mieści się na jednym z siedmiu wzgórz. Obecnie winnica jest prowadzona przez zakon Cystersów, którzy wrócili do Sandomierza w 2001 roku. Poszliśmy w stronę widniejącego za winnicą Kościoła św. Jakuba , za którym są budynki klasztorne. Następnie wąwozem lessowym, który jest równocześnie ulicą Królowej Jadwigi zeszliśmy do parku miejskiego, o dziwnej nazwie Park Piszczelowy , gdzie przez jedną z istniejących dwóch furt miejskich tzw. Ucho Igielne można wejść na starówkę.
Do Igielnego Ucha i Furty Dominikańskiej prowadzą z parku strome schodki. My jednak doszliśmy do Bramy Opatowskiej i przez nią przeszliśmy na ulicę , prowadzącą do rynku. Brama Opatowska jest jedyną z czterech zachowaną bramą prowadzącą do miasta. Zbudowana była za czasów Kazimierza Wielkiego w stylu gotyckim. A zwieńczenie zostało dobudowane w XVI wieku, podobnie jak i ratusz miejski w stylu barokowym. Znajduje się tam taras widokowy. Jednak nie mieliśmy już czasu na wdrapanie się na taras.
Po długim spacerze zgłodnieliśmy. Zaczęło się robić późno i czas było ruszać w stronę Bóbrki. Na obiad poszliśmy do klimatycznej restauracji Świętokrzyskiej, która mieści się w bocznej uliczce, a gdzie zaparkowaliśmy samochód. Wnętrza sali zdobiły diabły i czarownice. Związane jest to z legendą dotyczącą okolic Łysej Góry, czyli Gołoborza w świętokrzyskim, przez które bokiem przejeżdżaliśmy. Ludowe przekazy głoszą, że ponoć jest tam zlot czarownic. Na ścianie restauracji wypisana była legenda dotycząca powstania Gołoborza. Otóż dawno dawno temu czarownice mieszkające w okolicy sąsiadowały z klasztorem, w którym znajdowały się relikwie z drzewa Krzyża świętego. Nie podobało im się to sąsiedztwo, więc namówiły diabły, aby w nocy zburzyły klasztor. Diabły niewiele myśląc poleciały nocą w Tatry i wzięły stamtąd ogromny głaz. Leciały z nim w kierunku klasztoru, aż tu nagle usłyszały bicie dzwonów kościelnych. A wiadomo, że diabły w dzień nie mogą latach, więc wystraszyły się, że to już idzie dzień i upuściły kamień, który upadł na Górę Klonówkę. Gdy już w piekle zorientowały się, że to pomyłka, ogłosiły żałobę. Rozpaczały, że nie udało się im zburzyć klasztoru. Z rozpaczy zaczęły płakać, a że łzy diabłów są jak kamienie, bo diabły serca mają twarde, to upadając na ziemię zamieniały się w głazy. I w ten sposób powstało Gołoborze.
Legenda ciekawa, jak większość ludowych bajek. Nas rozśmieszyła, choć w duchu pomyślałam sobie, że gdyby tak łzy niektórych ludzi mogły zamieniać się w kamienie, to kto wie ile powstałoby takich kamiennych gołoborzy lub kamiennych pustyń na świecie.
Najedzeni , bo jedzenie było dosyć smaczne, wyjechaliśmy w stronę chaty. W okolicy Rzeszowa rozpadało się i w deszczu dojechaliśmy do zimnej i ciemnej chaty.
A w połowie listopada spadł pierwszy śnieg i po ciepłej jesieni nie zostało ani śladu.
Ale ciekawy wpis, a zdjęcia przepiękne!!!! wszystkie, te z Sandomierza i te z Waszych terenów.
OdpowiedzUsuńSandomierz to też moje ulubione miasto, zawsze tam mam ochotę wrócić. Pozdrawiam bardzo serdecznie
Miło mi, że wpis Ciebie zainteresował. Po wizycie w Sandomierzu nabrałam przekonania, że zarówno Kazimierz jak i Sandomierz dołączyły do grupy moich ulubionych miast. Widzę też, ze podobają nam się podobne miejsca. Ślę Ci serdeczne pozdrowienia.
UsuńSumując wrażenia z Waszego wyjazdu, mieliście bardzo udaną wycieczkę, no i zdążyliście przed zimnem i śniegiem;-) lubię legendy, ludowe przekazy, w dzieciństwie zaczytywałam się różnymi baśniami. Może niech zima jeszcze trochę poczeka, to ułatwi ludziom życie:-) pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTak, wycieczka była udana. Spełniła nasze ciche oczekiwania. Lubimy zwiedzać, oglądać w swoim tempie i w nasz sposób. Czujemy się troszkę jak odkrywcy nieznanego lądu. Teraz wyszukujemy miejsca w Polsce, które znamy tylko z nazwy lub lektur. Jak uda nam się, to może znowu coś ciekawego i całkiem nowego zobaczymy. A zima niech poczeka do Wigilii , choć dzisiejsza szara i ponura pogoda odbiera mi dobrą energię, a tej teraz, czyli w gorącym okresie bardzo potrzebuję. Pozdrawiam Cię serdecznie :)
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam Sandomierz, troszkę tylko mniej niż Kraków ale do Sandomierza mam niedaleko i autobus bezpośredni za 15 zł. Oglądam taki serial: Ojciec Mateusz właściwie nieuważnie, bo akcje marne ale wszystkie odcinki dzieją się w Sandomierzy właśnie. Zdjęcia piękne i te jesienne i te zimowe. Pozdrawiam Bożenko!
OdpowiedzUsuńDziękuję Krystynko! Przepraszam, że tak późno odpisuję, ale ostatnio z moim czasem było tragicznie. Dla siebie nie miałam go wcale.
OdpowiedzUsuń