środa, 27 kwietnia 2022

Wędrujemy poza "koniec świata".

 


W niedzielę około południa trochę się przejaśniło. Wprawdzie słoneczko niepewnie schowało się  gdzieś za chmurami, ale nie padało. Zrobiliśmy więc kolejne podejście do spacerku na bieszczadzkim szlaku. Trasę tę bardzo lubimy i parę razy w roku nią wędrujemy. Wyjechaliśmy z chaty w kierunku Łobozewa, gdzie na rozstaju dróg skręciliśmy do Teleśnicy Owszarowej, którą przejechaliśmy i wjechaliśmy do Daszówki. Na końcu wsi droga zjeżdża w jar. Płytki potok przepływa przez betonowe płyty, a więc mogliśmy przejechać na jego drugą stronę i zaparkować pod zamkniętym szlabanem wymalowanym w białozielone pasy i napisem " Koniec  świata". Przekraczając szlaban dalej poszliśmy pieszo. Droga jest utwardzona dla ruchu pojazdów leśnych i całkowicie pusta. Gdzieniegdzie  na rozmiękłym poboczu widoczne były tylko ślady zwierząt leśnych.



Droga pięła się w górę. Tu zastaliśmy wiosnę całkiem w powijakach. A może jednak już trochę raczkuje, bo na stokach  licznie kwitną podbiały. Wśród drzew wesoło podśpiewują sobie ptaki. Na niebie dosyć wysoko krążył orzeł, szukając gryzoni, a może i większej zwierzyny. Niestety nie udało mi się złapać go w kadr aparatu, to samo było z sójką, która w obydwie strony  towarzyszyła nam na spacerze, przelatując z drzewa na drzewo, ale o dziwo, mimo iż jest strażnikiem lasu, nie alarmowała skrzydlatych braci i kuzynów. Była dla nas wyjątkowo łaskawa. Powietrze  w lesie miało zapach mokrej ziemi, kiełkującej zieleni, igliwia, butwiejących zeschłych liści, czyli zapach przedwiośnia. Bacznie obserwując otoczenie, wędrowaliśmy to w górę, to w dół chłonąc świeże powietrze, które zdecydowanie może konkurować z profesjonalnymi inhalacjami. Staraliśmy się iść w miarę cicho, aby nie zakłócać spokoju mieszkańcom lasu. W pewnej chwili zauważyliśmy w lekko podsychającej kałuży odciśnięte racice jelenia albo łani, a obok nich ślady wilczych łap. Czyli las opowiadał swoją historię o zwierzynie i myśliwym, podążającym jej śladem.  Jakieś pięćset metrów dalej za zakrętem na drodze pojawiła się łania. Jędrek zastygł w bezruchu. Szłam parę metrów za nim. Zwolniłam i powolutku wyciągnęłam z kieszeni aparat. Niestety zanim ustawiłam obraz, łania wolniutko weszła w kępę krzewów i oddaliła, wspinając się na stromy stok. Byłam za daleko, abym mogła zarejestrować jej wspinaczkę. Sceneria była piękna. Wokół w głębokich jarach i na stokach gór widać było wysokie, majestatyczne jodły o głębokiej butelkowej barwie igieł. Te drzewa rosną prosto, strzeliście wspinając się ku szczytom i słońcu. Te, które nadgryzł ząb czasu lub choroby , zamieniają się w wieżowce dla owadów i ptactwa. Obserwowaliśmy takie spróchniałe "wieżowce" o licznych otworach mniejszych i większych, stanowiących wrota do zwierzęcych i owadzich schronisk. Inne, chore, ale jeszcze o pełnych pniach jodły, zostały podcięte przez pracowników leśnych i zrzucone w dół stromych stoków, aby nie przewróciły się na drogę. Teraz pełnią rolę dzikich zwierzęcych kładek nad szemrzącymi w dole strumykami i zagospodarowane są przez zwierzęta, mrówki oraz szeroki asortyment bieszczadzkich owadów.






















Malownicze stare pnie są podłożem świata mchów i porostów. Powoli przyroda wchodzi w wiosenny tryb. Ptaki wiją gniazda. Tym pośpiesznym zdarza się nawet gubić swoje jaja, jak to znalezione przez nas w pobliżu Wyluzowanej. Jajko zostało sfotografowane i aplikacja odszukała nam do kogo należy. Okazało się, że je zostawił drozd podróżny. 

Nasz wiosenny spacer trwał około dwóch godzin. Po powrocie do chaty  zrobiliśmy na obiad pstrąga tęczowego w jarzynach. Rybka dzień wcześniej została złowiona w  zalewie przez Jędrka.
I tak zakończyła się nasza aktywna niedziela.








Korzyść z wycieczki mieliśmy ogromną. Zdecydowanie przewietrzyliśmy się, jesteśmy po wstępnej inhalacji leśnym, świeżym powietrzem, zrobiliśmy też pierwszy krok do poprawy kondycji, która po stagnacji zimowej i przebytej chorobie trochę podupadła. Wprawdzie wróciłam do regularnych wieczornych godzinnych jazd na rowerku stacjonarnym i porannej gimnastyki, ale w porównaniu z ubiegłym rokiem jest chyba trochę gorzej. Szybciej się męczę. Wprawdzie nie mam co narzekać, bo są ludzie bardziej schorowani, mniej sprawni. A co do powrotu do sprawności, to ostatnio czytałam , że już w Polsce została przeprowadzona pierwsza bezkrwawa operacja mózgu, gdzie poprzez odpowiednie fale podziałano na obszary w mózgu, które powodują drżenie kończyn przy chorobie Parkinsona. Operacja okazała się sukcesem i drżenie u pacjenta chorego na Parkinsona  prawie całkiem ustało. Pomyślałam sobie o znajomych chorych na tę chorobę, jakaż to wielka nadzieja na poprawę ich sprawności. I powiało mi optymizmem. To dobrze, że w licznie spływających informacjach jest jakaś mała iskierka normalności i nadziei dla ludzi. Tak bardzo teraz potrzebne są dobre wieści, a nie tylko osaczające zewsząd informacje o okrucieństwie, zbrodniach, łzach i tragediach.

W przyszłym tygodniu będziemy już na Opolszczyźnie. Ale szybko wracamy z powrotem. Nie przegapimy przecież wybuchu prawdziwej wiosny.



4 komentarze:

  1. Ja też miałam spory, kilkugodzinny spacer po przedwiosennie urokliwej posiadłości moich sąsiadów, wróciłam mocno sforsowana. A pstrąg świeżo złowiony to raj dla podniebienia, niestety ostatnio dla mnie niedostępny. Ale inna nowa sąsiadka z Ukrainy tuczy nas pierogami z mięsem i kapustą, tak dużo zamawiamy by ją wesprzeć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Teleśnica Oszwarowa to to samo co Owszarowa? W Oszwarowej bywałam na biwakach nad samym zalewem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że Oszwarowa. Pewnie poprzestawiałam literki, co mi się ostatnio zdarza. Warto wspierać ludzi. Często dla uchodzców jest to jedyny sposób zarobkowania, a jeśli nie jedyny , to mogą w ten sposób sobie dorobić. Większość z nich nie chce być niczyim ciężarem i nie chce jałmużny. To bardzo ważne, aby lepiej się poczuli. A nadmiar kalorii spalisz na spacerkach. Pozdrawiam:)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń