W niedzielę około południa trochę się przejaśniło. Wprawdzie słoneczko niepewnie schowało się gdzieś za chmurami, ale nie padało. Zrobiliśmy więc kolejne podejście do spacerku na bieszczadzkim szlaku. Trasę tę bardzo lubimy i parę razy w roku nią wędrujemy. Wyjechaliśmy z chaty w kierunku Łobozewa, gdzie na rozstaju dróg skręciliśmy do Teleśnicy Owszarowej, którą przejechaliśmy i wjechaliśmy do Daszówki. Na końcu wsi droga zjeżdża w jar. Płytki potok przepływa przez betonowe płyty, a więc mogliśmy przejechać na jego drugą stronę i zaparkować pod zamkniętym szlabanem wymalowanym w białozielone pasy i napisem " Koniec świata". Przekraczając szlaban dalej poszliśmy pieszo. Droga jest utwardzona dla ruchu pojazdów leśnych i całkowicie pusta. Gdzieniegdzie na rozmiękłym poboczu widoczne były tylko ślady zwierząt leśnych.
Droga pięła się w górę. Tu zastaliśmy wiosnę całkiem w powijakach. A może jednak już trochę raczkuje, bo na stokach licznie kwitną podbiały. Wśród drzew wesoło podśpiewują sobie ptaki. Na niebie dosyć wysoko krążył orzeł, szukając gryzoni, a może i większej zwierzyny. Niestety nie udało mi się złapać go w kadr aparatu, to samo było z sójką, która w obydwie strony towarzyszyła nam na spacerze, przelatując z drzewa na drzewo, ale o dziwo, mimo iż jest strażnikiem lasu, nie alarmowała skrzydlatych braci i kuzynów. Była dla nas wyjątkowo łaskawa. Powietrze w lesie miało zapach mokrej ziemi, kiełkującej zieleni, igliwia, butwiejących zeschłych liści, czyli zapach przedwiośnia. Bacznie obserwując otoczenie, wędrowaliśmy to w górę, to w dół chłonąc świeże powietrze, które zdecydowanie może konkurować z profesjonalnymi inhalacjami. Staraliśmy się iść w miarę cicho, aby nie zakłócać spokoju mieszkańcom lasu. W pewnej chwili zauważyliśmy w lekko podsychającej kałuży odciśnięte racice jelenia albo łani, a obok nich ślady wilczych łap. Czyli las opowiadał swoją historię o zwierzynie i myśliwym, podążającym jej śladem. Jakieś pięćset metrów dalej za zakrętem na drodze pojawiła się łania. Jędrek zastygł w bezruchu. Szłam parę metrów za nim. Zwolniłam i powolutku wyciągnęłam z kieszeni aparat. Niestety zanim ustawiłam obraz, łania wolniutko weszła w kępę krzewów i oddaliła, wspinając się na stromy stok. Byłam za daleko, abym mogła zarejestrować jej wspinaczkę. Sceneria była piękna. Wokół w głębokich jarach i na stokach gór widać było wysokie, majestatyczne jodły o głębokiej butelkowej barwie igieł. Te drzewa rosną prosto, strzeliście wspinając się ku szczytom i słońcu. Te, które nadgryzł ząb czasu lub choroby , zamieniają się w wieżowce dla owadów i ptactwa. Obserwowaliśmy takie spróchniałe "wieżowce" o licznych otworach mniejszych i większych, stanowiących wrota do zwierzęcych i owadzich schronisk. Inne, chore, ale jeszcze o pełnych pniach jodły, zostały podcięte przez pracowników leśnych i zrzucone w dół stromych stoków, aby nie przewróciły się na drogę. Teraz pełnią rolę dzikich zwierzęcych kładek nad szemrzącymi w dole strumykami i zagospodarowane są przez zwierzęta, mrówki oraz szeroki asortyment bieszczadzkich owadów.
Malownicze stare pnie są podłożem świata mchów i porostów. Powoli przyroda wchodzi w wiosenny tryb. Ptaki wiją gniazda. Tym pośpiesznym zdarza się nawet gubić swoje jaja, jak to znalezione przez nas w pobliżu Wyluzowanej. Jajko zostało sfotografowane i aplikacja odszukała nam do kogo należy. Okazało się, że je zostawił drozd podróżny.
Nasz wiosenny spacer trwał około dwóch godzin. Po powrocie do chaty zrobiliśmy na obiad pstrąga tęczowego w jarzynach. Rybka dzień wcześniej została złowiona w zalewie przez Jędrka.
I tak zakończyła się nasza aktywna niedziela.
Korzyść z wycieczki mieliśmy ogromną. Zdecydowanie przewietrzyliśmy się, jesteśmy po wstępnej inhalacji leśnym, świeżym powietrzem, zrobiliśmy też pierwszy krok do poprawy kondycji, która po stagnacji zimowej i przebytej chorobie trochę podupadła. Wprawdzie wróciłam do regularnych wieczornych godzinnych jazd na rowerku stacjonarnym i porannej gimnastyki, ale w porównaniu z ubiegłym rokiem jest chyba trochę gorzej. Szybciej się męczę. Wprawdzie nie mam co narzekać, bo są ludzie bardziej schorowani, mniej sprawni. A co do powrotu do sprawności, to ostatnio czytałam , że już w Polsce została przeprowadzona pierwsza bezkrwawa operacja mózgu, gdzie poprzez odpowiednie fale podziałano na obszary w mózgu, które powodują drżenie kończyn przy chorobie Parkinsona. Operacja okazała się sukcesem i drżenie u pacjenta chorego na Parkinsona prawie całkiem ustało. Pomyślałam sobie o znajomych chorych na tę chorobę, jakaż to wielka nadzieja na poprawę ich sprawności. I powiało mi optymizmem. To dobrze, że w licznie spływających informacjach jest jakaś mała iskierka normalności i nadziei dla ludzi. Tak bardzo teraz potrzebne są dobre wieści, a nie tylko osaczające zewsząd informacje o okrucieństwie, zbrodniach, łzach i tragediach.
W przyszłym tygodniu będziemy już na Opolszczyźnie. Ale szybko wracamy z powrotem. Nie przegapimy przecież wybuchu prawdziwej wiosny.
Ja też miałam spory, kilkugodzinny spacer po przedwiosennie urokliwej posiadłości moich sąsiadów, wróciłam mocno sforsowana. A pstrąg świeżo złowiony to raj dla podniebienia, niestety ostatnio dla mnie niedostępny. Ale inna nowa sąsiadka z Ukrainy tuczy nas pierogami z mięsem i kapustą, tak dużo zamawiamy by ją wesprzeć.
OdpowiedzUsuńTeleśnica Oszwarowa to to samo co Owszarowa? W Oszwarowej bywałam na biwakach nad samym zalewem.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że Oszwarowa. Pewnie poprzestawiałam literki, co mi się ostatnio zdarza. Warto wspierać ludzi. Często dla uchodzców jest to jedyny sposób zarobkowania, a jeśli nie jedyny , to mogą w ten sposób sobie dorobić. Większość z nich nie chce być niczyim ciężarem i nie chce jałmużny. To bardzo ważne, aby lepiej się poczuli. A nadmiar kalorii spalisz na spacerkach. Pozdrawiam:)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń