Pierwszego listopada zapaliliśmy światełka na grobach bliskich, a 2-go 
wyjechaliśmy do Kazimierza, aby w końcu zrealizować mój urodzinowy 
prezent sprzed roku. Zamierzaliśmy zwiedzić nie tylko Kazimierz Dolny, 
ale i Kozłówkę, Nałęczów, Puławy oraz starówkę Lublina. W drodze 
powrotnej zamierzaliśmy jeden dzień spędzić w Sandomierzu. Na bookingu 
znalazłam w Kazimierzu mały pensjonacik, w którym noclegi były w cenach 
umiarkowanych, czyli na naszą kieszeń, a w dodatku wraz z noclegami 
właściciele oferowali śniadania. Pomyśleliśmy, że w takim nieciekawym 
turystycznie okresie w Kazimierzu powinno być w miarę pusto, w dodatku w
 niedzielny poranek, gdy weekendowi turyści będą snuli się jeszcze po 
ulicach tego uroczego miasteczka, my po śniadaniu wyjedziemy w stronę 
Sandomierza. 



         Z Koźla wyjechaliśmy w miarę wcześnie, bo około dziewiątej rano. Nawigacja tym razem poprowadziła nas jakimiś lokalnymi, ale mimo wszystko całkiem dobrymi trasami. W rezerwacji noclegów zaznaczyłam, że na miejscu powinniśmy być około 15-stej lub 16-stej, aby dojechać w świetle dnia, więc staraliśmy się po drodze nie zatrzymywać. Obiad planowaliśmy zjeść już na miejscu. Gdy już zbliżaliśmy się do Kazimierza pani z pensjonatu "Krakowska 39" odezwała się i zadała nam pytanie  gdzie jesteśmy. Upewniała się czy w międzyczasie  zdąży jeszcze odebrać swoje dzieci z przedszkola. Zapewniliśmy, że dojedziemy  dopiero około 16-stej, bo taką godzinę przyjazdu podawała nam nawigacja i rzeczywiście do tej pory zmieściliśmy się w czasie. Pokoik hotelowy  okazał się całkiem wygodny, czyściutki. Było w nim bardzo ciepło, a to dla mnie bardzo ważna sprawa, bo jestem zmarzluchem. Na miejscu zostawiliśmy podręczny bagaż i piechotą wyruszyliśmy na poszukiwanie jakiejś knajpki. Nie szukaliśmy daleko, bo na końcu ulicy była otwarta restauracja " Pod wietrzną górą". Po drodze mijaliśmy wiele nieczynnych w tym dniu restauracji, kawiarni. Nic dziwnego, bo poprzedniego dnia skończył się długi weekend 1-go listopada. Większość turystów wyjechała. Siedząc przy restauracyjnym stoliku postanowiliśmy, że codziennie przetestujemy jedzenie w innej restauracji, bądź barze. Tutaj jedzenie było bardzo smaczne, a obsługa bardzo miła. Najedzeni poszliśmy na wieczorny spacer po wieczornym Kazimierzu. Posnuliśmy się po pustych ulicach, a nawet doszliśmy do nadwiślańskiego bulwaru, a nim poza widoczne z wału stare spichlerze, przerobione na mocno oświetlone hotele i restauracje. Wracając wypiliśmy kawę w kawiarni  Artystyczna, która ma niesamowity klimat, a znajduje się już dosyć blisko wejścia w ulicę Krakowską. Około 20-stej wróciliśmy do pokoju. Następnego dnia zeszliśmy na śniadanie do sali restauracyjnej hoteliku. Wnętrze restauracji było niewielkie, ale bardzo ładne. Urzekł mnie stary zegar z widocznymi po bokach aniołkami i ciekawy kredensik. Pani prowadząca pensjonacik okazała się młoda, sympatyczna, a restauracja czyściutka, urocza i jedzenie obfite oraz bardzo dobrej jakości. Odmówiliśmy ciepłych potraw, bo podana na talerzach tzw. zimna płyta była tak obfita, że jeszcze część wiktuałów wróciła do kuchni.







Pogawędziliśmy z właścicielką, która powiedziała nam, że do piątku jesteśmy jedynymi gośćmi, oraz, że restauracja wydaje jedynie śniadania, a poza tym jest nieczynna aż do soboty. Poza sezonem działa tylko weekendowo.Pani doradziła nam, co warto zobaczyć, więc po dziesiątej wyszliśmy na obchód Kazimierza. Słoneczko już pięknie świeciło i zobaczyliśmy urocze małe miasteczko, położone w dolinie pomiędzy niewielkim górkami. Na jednej z nich, na której widać zabudowania kościoła i ruiny zamku , a gdy przesunęłam wzrokiem w stronę wschodnią na tle lasu zobaczyłam trzy krzyże. Stąd nazwa góry. Miasteczko urzeka nie tylko licznymi zabytkami, ale także 
przepięknym i malowniczym położeniem nad Wisłą. Podobno miasteczko  nawiedzane jest przez rzesze artystów, bo autorskich galerii jest tu ponad 60! Średniowieczny  to bez wątpienia centralny punkt Kazimierza Dolnego. Jest on wyłożony kamiennym brukiem, tzw. kocimi łbami. Wokół placu znajduje się wiele restauracji i kawiarni. W dolnej części rynku stoi zabytkowa studnia z 
XIX wieku , jeden z najbardziej charakterystycznych elementów tego miasteczka. Podobna 
studnia znajduje się także w górnej części rynku. Ponadto w Kazimierzu 
można znaleźć jeszcze dwie takie studnie: na ulicy Krakowskiej i na 
Lubelskiej – choć ta ostatnia nie jest zabytkiem. Istnieje taka legenda, która mówi, że kto napije się wody ze studni, będzie w Kazimierzu Dolnym częstym 
gościem! Niestety nie spróbowaliśmy tej wody, tylko za dnia obeszliśmy rynek, przyglądnęliśmy się z dołu kościołowi i poszliśmy w stronę Wąwozu Małachowskiego. Wspinaliśmy się nim w górę, aby dotrzeć do willi-muzeum Kuncewiczów, słynnego małżeństwa związanego z tym miasteczkiem. Dom 
Kuncewiczów przy ul. Małachowskiego 19, zwany 
również willą „Pod wiewiórką", powstał 1936 roku. Należał do pisarki 
Marii Kuncewiczowej i jej męża Jerzego, prawnika, literata i polityka 
ruchu ludowego. Drewniany dom zbudowany jest bez użycia gwoździ. Podobno krąży taka opowieść, że Osoba, która budowała ten dom powiedziała Jerzemu Kuncewiczowi, że gdy znajdzie choć jeden gwóźdź, to nie będzie musiał płacić za wybudowanie domu. I choć Maria i Jerzy szukali gwoździa, to go nie znaleźli i musieli opłacić budowę willi. Tego ranka byliśmy jedynymi zwiedzającymi. Oglądanie willi zaczęliśmy od obejrzenia filmu o życiu Marii Kuncewiczowej oraz jej męża, eseisty, filozofa , a zarazem prawnika Jerzego Kuncewicza. Wysłuchaliśmy ich wspomnienia o historii powstania domu. Pozostawili oni swoją willę wraz z wyposażeniem i swoimi pamiątkami chętnym zwiedzenia go turystom.Obecnie należy on do Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym. Kazimierski dom przez lata jednoczył artystów i był swoistym ośrodkiem pracy twórczej.



We wnętrzach willi zachowało się oryginalne wyposażenie więc mieliśmy wrażenie, że właściciele wciąż tu mieszkają, mimo iż mamy świadomość , że dawno już nie żyją.W pokojach jest ekspozycja muzealiów m.in. cennych 
mebli, obrazów artystów związanych z Kazimierzem Dolnym, niezwykłych 
pamiątek przywożonych przez Kuncewiczów z dalekich podróży, rodzinnych 
fotografii i archiwaliów. Pełni wrażeń wyszliśmy w kolorowy, jesienny dzień do parku, okalającego dom. 
Korzystając z pięknej pogody i tego, że jest dosyć sucho,  postanowiliśmy, że kolejnym punktem na naszej mapie zwiedzania będzie wąwóz korzeniowy. Zamierzaliśmy po drodze wstąpić do starej chaty na świeżą czarną kawę i swojskie ciasto, bo takie informacje były w turystycznym informatorze. Szliśmy dosyć długo. Temperatura wzrosła i musiałam zdjąć wierzchnie okrycie. Szłam drogą w kierunku wschodnim w samym blezerze, a i tak było mi dosyć ciepło. Trasę 2,5 kilometrów pokonaliśmy w czasie ponad półtora godziny. Nie wzięliśmy niczego do picia, a po drodze nie minęliśmy żadnego sklepu spożywczego, gdzie moglibyśmy się zaopatrzyć w wodę. Postanowiliśmy zajść do reklamowanej w przewodniku starej chaty. Chata , gdzie chcieliśmy ugasić pragnienie była zamknięta, a osoba, która obok zamiatała dróżkę powiedziała, że dopiero w czasie weekendu można tutaj napić się kawy. Z suchymi językami, zgrzani i zmęczeni nie mieliśmy innego wyjścia, więc poszliśmy dalej. W końcu dotarliśmy do wąwozu. Było około czternastej. Całe szczęście, że obok kas biletowych / wejście  do wąwozu jest płatne/ znajdował się mały klimatyczny bar "Przystanek korzeniowy" Klubojadalnia. Jedzenie w barze było w zasadzie wegańskie i wegetariańskie. W sezonie podobno mają jakąś dyżurną potrawę dla mięsożerców. Tym razem została im tylko kaszanka. Wybrałam wyśmienitą , ostrą zupę pomidorową z ryżem, a Jędrek przypieczone plastry  kaszanki z grilowanymi warzywami. Podobno jego potrawa też była dosyć dobra. Oprócz pierwszego głodu zaspokoiliśmy też pragnienie i pełni nowej energii weszliśmy do wąwozu. Podziwialiśmy niesamowite dzieło przyrody; kręty, malowniczy wąwóz lessowy z siecią odsłoniętych korzeni. Popołudniowe słońce kładło długie cienie. Było pusto i tajemniczo.















Do zabytkowego centrum miasta wróciliśmy, gdy zaczęło zmierzchać. Wieczorne zwiedzanie miasta zaczęliśmy od rynku, okolonego z jednej strony podcieniowymi domami, a z drugiej bogato zdobionymi kamienicami bogatych kupców. Uważane są za najpiękniejsze polskie budynki epoki renesansu. Snując się uliczkami szukaliśmy jakiejś restauracji, aby zjeść spóźniony obiad, albo wczesną kolację. Tego dnia jedliśmy w restauracji Cafe Muzealna, której jedna ze ścian środkowych jest oszklona i przylega do muzeum Nadwiślańskiego. Zza szyby widać hol, szatnię i korytarz muzeum. Zjadłam tutaj przepyszne pielmieni z mięsem. W gablocie stały wyśmienicie wyglądające ciasta, jednak na kawę i ciasto poszliśmy do Piekarni Sarzyńki, gdzie można kupić pyszne koguty z ciasta, natomiast my uraczyliśmy się kawą i spróbowaliśmy ciastek. Niestety trafiliśmy na fatalny czas, bo do pomieszczeń wlała się masa turystów wraz z przewodnikiem. Zrobił się tumult , tłok i kawa straciła dla nas smak. Pośpiesznie wyszliśmy na zewnątrz i aby strenować posiłki powędrowaliśmy wieczornymi uliczkami Kazimierza. Około dwudziestej wróciliśmy do hotelu. 



Poszukując wiadomości na temat kazimierskich kogutów , znalazłam w internecie taką ciekawą legendę dotyczącą koguta z Kazimierza. Więc
 ją cytuję w całości, bo urokliwa.
					
						" Dawno, dawno temu, gdy na Wietrznej Górze rósł wielki, dębowy 
las, mieszkańcy Kazimierza Dolnego odprawiali na jego skraju pradawne, 
pogańskie rytuały i palili ogniska. Pewnej nocy nas lasem przelatywał diabeł i bardzo mu się spodobały 
płonące ogniska. Kiedy nastał świt, zobaczył piękno całej krainy i 
postanowił osiedlić się w Kazimierzu na dłużej. Zamieszkał w jamie wąwozu, wśród starych, rozłożystych dębów. 
Miasteczko zaludniało się coraz bardziej i diabłu bardzo się podobało, 
że miał coraz więcej osób do kuszenia. Kiedy w pobliżu wąwozu wybudowano
 klasztor, postanowił przenieść się do zamkowej fosy. Pewnego dnia czart zobaczył w Kazimierzu koguta. Był piękny, dorodny i
 wydawał się wielce szczęśliwy, więc diabeł postanowił go zjeść. kogut 
okazał się tak doskonały w smaku, że od tamtej pory żywił się tylko tymi
 ptakami. Najbardziej lubił czarne z okazałymi, czerwonymi grzebieniami,
 ale nie gardził też innymi. Wszystkie koguty w okolicy znalazły się w 
wielkim niebezpieczeństwie.W końcu został tylko jeden, jedyny kogut. Był stary i bardzo mądry. 
Aby ocalić życie, postanowił przechytrzyć diabła i ukrył się wraz z 
piękną kurą w przygotowanej wcześniej kryjówce.Diabeł użył całej swojej mocy, aby odnaleźć ptaka. Na nic się jednak 
zdał jego gniew i determinacja. Nieoczekiwanie z pomocą pośpieszyli 
kogutowi zakonnicy. Poświęcili diabelską norę i wszystko wokół. Gdy 
czart wrócił z poszukiwań, nie mógł znieść zapachu święconej wody i 
uciekł w popłochu. Ocalony kogut wyszedł z ukrycia i dumnie spacerował ulicami 
miasteczka. Na pamiątkę tego wydarzenia w Kazimierzu zaczęto wypiekać 
koguty z drożdżowego ciasta, które dziś są turystyczną atrakcją i 
obowiązkowym przysmakiem podczas wizyty w tym urokliwym miasteczku. "
											 
				 










Piątkowy poranek znowu był słoneczny, więc zaraz po śniadaniu poszliśmy ulicą Krakowską ku nadwiślańskim bulwarom, bo Jędrek chciał zobaczyć kamieniołom. Ulica Krakowska jest bardzo ciekawą ulicą Kazimierza, bo przy niej usytuowane są liczne restauracje, pensjonaty, kawiarnie i prywatne wille.W internetowym rankingu restauracji parę dobrze ocenianych znajduje się 
właśnie przy Krakowskiej, np. restauracja " A ku ku", czy też " 
Botanica", itd..
 Tego poranka była cicha, jakby jeszcze lekko drzemała.




















Ulicą tą doszliśmy do starego spichlerza, w którym obecnie znajduje się restauracja, a za nim skręciliśmy w nadwiślański deptak, biegnący wzdłuż wału przeciwpowodziowego. Ścieżka poprowadziła nas do Parku Miliona Róż i Zabytków Kresowych, który jest urokliwy i 
malowniczy. Zakątek ten znajduje się w pobliżu Kamieniołomów. To wyjątkowe miejsce 
powstałe z pasji do historii i potrzeby upowszechniania wiedzy o Kresach
 Rzeczpospolitej dla obecnych i przyszłych pokoleń. To atrakcja 
turystyczna w Kazimierzu Dolnym poświęcona historii, tradycji i 
dziedzictwu Kresów Rzeczypospolitej. W naturalnym otoczeniu unikalnych 
kolekcji róż prezentowane są miniatury zamków, pałaców oraz obiektów 
sakralnych związanych z najważniejszymi osobami i miejscami dla naszej 
historii. Przepełnione jest barwami, odurzającymi zapachami róż, których sadzonki pochodzą podobno od najsłynniejszych hodowców na świecie. Urzekło nas to 
miejsce relaksu, ciszy i spokoju, choć wcześniej nie planowaliśmy zwiedzenia tego miejsca. W zasadzie trafiliśmy tu przypadkowo. Oczarował nas prowadzący, który z żarliwą pasją historyczną i wiedzą zarówno historyczną, jak i dotyczącą rosarium opowiadał o zamkach kresowych i różach.  Potem zaszliśmy do małego domku z pamiątkami i wyrobami rzemieślniczymi. Słuchaliśmy opowieści i pogawędziliśmy z tym przesympatycznym panem. Wypiliśmy kawę o smaku i zapachu różanym, nabyliśmy krówki z różanym nadzieniem i poszliśmy szukać kamieniołomu.
						
				
					
		
							
		
				
						
					
			
								















































 jest wyjątkowo ciekawy
 i bardzo widokowy. Na każdym jego rogu zerkają na nas kazimierskie 
koguty, które trzeba ze sobą obowiązkowo przywieźć do domu. Z jednej 
strony otaczają nas skromne podcieniowe domy, a z drugiej zachwycające 
bogatym zdobieniem kamienice. Nie trudno się domyślić, że te 400 letnie 
kamienice kiedyś należały do bogatych kupców, a w dodatku do dwóch braci
 Przybyłów. 
 Continue reading at 
https://plannawypad.pl/kazimierz-dolny-lubelskie/ | 
Plan Na Wypad