wtorek, 18 maja 2021

Zielone metamorfozy, szlakiem cerkwi.

Minęło parę dni, zawitało  troszkę słoneczka, cieplejszego deszczu i Wyluzowana przeszła metamorfozę. Zrzuciła tliulowy peniuar, w którym dosypiała po zimie i wreszcie wciągnęła na siebie zieloną, kwietną sukienkę. Pojaśniało, zrobiło się radośniej, a ptaki rozśpiewały się w zielonych chaszczach.

Teraz poranna kawa na drewnianym tarasie, czy ławeczce pomiędzy chatami, spożywana w promieniach porannego słońca, stała się prawdziwym rarytasem.








Spacer wzdłuż zalewu daje nie tylko przyjemność związaną z ruchem na świeżym powietrzu, ale i jest wędrówką  w bajkowym świecie bieszczadzkiej przyrody, która  rozszalała się zielenią, przetykaną białymi plamami rozkwitłych drzew i krzewów. Świecie kolorowych łąk, krainie intensywnych  zapachów i ptasich treli.






Poprzedniej niedzieli , tradycyjnie jeszcze przed południem pojechaliśmy przywitać się z trochę dalszą okolicą. Chcieliśmy sprawdzić, jak pięknie jest wokoło. Nie mieliśmy specjalnych planów, ale w związku z weekendowym najazdem turystów postanowiliśmy znowu udać się w stronę przeciwpołożną do Ustrzyków Dolnych. Słoneczko wyszło zza chmur, w stronę Soliny i Polańczyka jechały całe hordy turystów, a my prawie pustą prawą stroną szosy, pojechaliśmy w stronę Sanoka. Na światłach w Zagórzu postanowiliśmy odbić w lewo. Przejechaliśmy prawie cały Zagórz, aż do drogi w prawo, kierującej do Poraża. Gdy tam dojechaliśmy, skręciliśmy do Morochowa. A tam na wzgórzu w zielonej chmurze drzew ukryły się wieże cerkwi. Właśnie ze wzgórza  schodzili ludzie w odświętnej, niedzielnej  odzieży. Wracali z mszy. Zaparkowaliśmy na parkingu na przeciw  malutkiego, żółtego kościółka. Poszliśmy ich śladem w kierunku wież cerkwi.













 
















Msza w cerkwi się zakończyła. Ostatni wierni wyszli , ale cerkiew pozostała otwarta. Kapłan porządkował coś w zakrystii. Skorzystaliśmy z okazji. Udało nam się wejść do pięknie odnowionej budowli. Rozglądaliśmy się wokoło. Wnętrze było wyjątkowej urody. Zza złoconych  , ażurowych wrót, znajdujących się w ścianie ikonostasu wyszedł prawosławny ksiądz. Zostaliśmy poczęstowani kawałkiem chleba, którego cząstki leżały na ołtarzu, na sporym talerzu, przed carskimi wrotami i ikonostasem.Dostałam zgodę na obfotografowanie pięknego wnętrza świątyni. Zamieniliśmy parę słów z popem. Zachwyceni wyszliśmy ze środka. W domu zajrzałam do internetu i poczytałam wiadomości na temat budowli.

Wg. Wikipedii Cerkiew pod wezwaniem Spotkania Pańskiego – w Morochowie jest prawosławna i należy do diecezji przemysko - gorlickiej. Dawna świątynia greckokatolicka, wzniesiona została w 1837. Jest ona drewnianą świątynią łemkowską. Składa się z trzech części; babińca, nawy i prezbiterium. Nad babińcem jest wieża, zwieńczona blaszanym cebulastym hełmem. Dach blaszany, jednokalenicowy, z dwoma cebulastymi hełmami. Wewnątrz nadwieszony jest chór,  XIX-wieczny ikonostas z oryginalnymi ikonami, sufit ozdobiony polichromią przedstawiającą niebo z gwiazdami. Obok cerkwi znajduje się drewniana XIX-wieczna dzwonnica , wyposażona w cztery dzwony. Przy świątyni ustawiono okazały drewniany krzyż upamiętniający 1000-lecie chrztu Rusi. Gruntownie wyremontowana w 1921, uszkodzona podczas działań wojennych w 1944, cerkiew służyła grekokatolikom do 1947. Po wysiedleniu ludności łemkowskiej świątynia nie była użytkowana. W 1961 została przekazana w użytkowanie Polskiemu Kościołowi Prawosławnemu i stała się siedzibą nowo utworzonej parafii. Od tego czasu cerkiew kilkakrotnie remontowano, m.in. w 1964 i w 1994r. (wymieniono wtedy pokrycie dachu). Główna uroczystość obchodzona jest 15 lutego – w święto Spotkania Pańskiego. Cerkiew i dzwonnicę wpisano do rejestru zabytków 31 stycznia 1985. 

Obok cerkwi znajduje się dom popa, a dalej stary cmentarz. Obeszliśmy teren cerkwi, oglądnęliśmy stare groby położone na stoku wzgórza , zeszliśmy w dół na parking i ruszyliśmy w dalszą drogę do Mokrego. Tam zatrzymaliśmy się na parkingu obok Domu Strażaka i poszliśmy obejrzeć kolejną cerkiewkę, tym razem zbudowaną we wsi. Niestety cerkiew była zamknięta i tylko obejrzeliśmy ją z zewnątrz i pojechaliśmy dalej w kierunku miejscowości Wysoczany, skąd skierowaliśmy się  na Szczawne.






Jechaliśmy doliną wzdłuż rzeki. Na jej brzegu stała tablica informująca,  że jesteśmy na obszarze " Natura 2000"w dorzeczu górnego Sanu.




















Droga była pusta, jechaliśmy wolno, obserwując okolice. Zatrzymaliśmy się na małym parkingu na poboczu drogi, skąd pięknie widać było wzgórze, a na nim cerkiew z zielonym dachem i wieżami.



























   Poszliśmy małą ścieżką wiodącą  w poprzek łąki na cerkiewne wzgórze. Królująca na nim cerkiew jest pod wezwaniem Zaśnięcia Przenajświętszej Bogurodzicy.  

Wg wikipedii jest to prawosławna cerkiew w Szczawnem, dawna świątynia greckokatolicka. Znajduje się w pobliżu drogi do Komańczy. Cerkiew została zbudowana w 1889 przez cieślę Hojsana. Wzniesiona na kamiennej podmurówce (osłoniętej blachą), drewniana, oszalowana pionowymi deskami, trójdzielna. Nad babińcem jest wieża, zwieńczona baniastym hełmem. Dach blaszany, jednokalenicowy, dwuspadowy, z dwoma hełmami, pomalowany na jasnozielono. Wewnątrz cerkwi nadwieszony chór  i ikonostas z oryginalnymi ikonami, na sufitach i ścianach polichromia figuralno-ornamentalna z 1925, mosiężny żyrandol na świece ofiarowany w 2004 przez duchownego z Alaski. Świątynia nie posiada instalacji elektrycznej.W pobliżu cerkwi (po stronie zachodniej) znajduje się drewniana dzwonnica, również z 1889. Jest to budowla o konstrukcji słupowej, wyposażona w cztery dzwony. Na Obok cerkwi jest  przycerkiewny cmentarz i wznoszą się dwa wysokie drewniane krzyże, z których jeden upamiętnia 1000-lecie chrztu Rusi.Cerkiew służyła grekokatolikom do końca II wojny światowej. W 1945 niemal wszystkich Ukraińców ze Szczawnego (około 170 rodzin) wysiedlono do ZSRR. Od tego czasu budynek był użytkowany przez PGR, a następnie sprzedany osobie prywatnej i przeznaczony do rozbiórki. Świątynia ocalała dzięki staraniom powojennych osiedleńców oraz nielicznych osób, którym udało się po 1956 powrócić na ojcowiznę. W grudniu 1962 cerkiew przekazano do użytkowania jako świątynię filialną utworzonej rok wcześniej parafii w Morochowie. Od tej pory obiekt kilkakrotnie remontowano (w 1968 wymieniono dach, w 1993 – podmurówkę, w 1997 i 2008 dokonano kolejnych napraw dachu, a w 2011 odnowiono ikonostas i polichromię). W 1973 i 1998 wyremontowano dzwonnicę (łącznie z dachem), w 2003 odrestaurowano zabytkowe nagrobki na przycerkiewnym cmentarzu, a w 2004 – drewnianą kapliczkę w centrum wsi. Nabożeństwa w cerkwi celebrowane są co drugą niedzielę przez duchownych z Morochowa.

Cerkiew, dzwonnicę i cmentarz wpisano do rejestru zabytków 31 stycznia 1985.

Obeszliśmy cerkiew, obejrzeliśmy cmentarz i wróciliśmy do samochodu. Pojechaliśmy  w kierunku Komańczy. Po drodze widząc drogowskaz w kierunku Rzepedzi odbiliśmy z głównej drogi i pojechaliśmy w prawo.  Dojechaliśmy do niewielkiego wzniesienia, gdzie znajduje się  drewniana cerkiew.









 Wg wikipedi ;Cerkiew św. Mikołaja Cudotwórcy w Rzepedzi – drewniana cerkiew z 1824, obecnie wykorzystywana wspólnie przez katolików obrządku łacińskiego i bizantyjskiego. Cerkiew jest położona w dolinie potoku Rzepedka. Jest to typowa cerkiew wschodniołemkowska.
W 1869 uzupełniono jej wyposażenie wnętrza o ikonostas, w 1896 – przebudowano. Cerkiew była czynna do " Akcji Wisła", kiedy ukraińscy mieszkańcy okolicy zostali wywiezieni, a Ludowe Wojsko Polskie splądrowało wnętrze, zabierając m.in. wszystkie dzwony. Cerkiew zaadaptowano na rzymskokatolicką kaplicę pogrzebową, dzięki czemu uniknęła całkowitej ruiny. W latach 1970-1973 została wyremontowana z oddolnej inicjatywy pozostałych na miejscu (lub powracających) grekokatolików mimo przejawów represji ze strony SB. W 1976 rzymskokatolicki biskup przemyski wyraził zgodę na otwieranie cerkwi w najważniejsze święta. W 1987 cerkiew została otwarta na stałe.  

Nie obejrzeliśmy wnętrza cerkwi, tylko obeszliśmy teren wokół, mały cmentarz i pojechaliśmy do Komańczy , a stamtąd w kierunku Woli Michowej i przez Żubracze, Cisnę, Dołżycę, Terkę,  Bukowiec, Wołkowyję, Polańczyk wróciliśmy do chaty.







Po drodze w Polańczyku poczuliśmy się jak w mieście i to w godzinach szczytu. Na rondzie  trafiliśmy na korek! Zanim z górki dojechaliśmy pod stację benzynową o wdzięcznej nazwie Ewka , minęło pół godziny. Gdy w sznureczku aut dojechaliśmy do Soliny powiedziałam" nigdy więcej w niedzielę tą trasą, wolę boczne drogi".  Żałowałam, że spod Komańczy nie wróciliśmy drogą, którą przyjechaliśmy. Była pusta. W zeszłym tygodniu przyjechała do swojej chaty moja siostra.  Minął cudny, ciepły i słoneczny weekend. Ale to już inna historia, o której opowiem niebawem.









4 komentarze:

  1. Ale zielono! takie wędrowanie bez szczególnego planu i z dala od ludzi też bardzo lubie. W Bieszczadach jest wiele do zwiedzenia i poznania skomplikowanej historii tego rejonu. W Szczawnem byłam i obeszłam cerkiew, pokręciłam się między grobami, ladnie polozona na niewielkim stoku. Ten zielony dach dodaje jej duzo uroku. A Polańczyk lepiej omijać. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, nigdy więcej w niedzielę nie pojadę trasami, na których zazwyczaj grasują turyści. Te trasy zostawię sobie na okresy , gdy Bieszczady są bardziej puste. Mamy tyle tras i miejsc do odkrycia,że aż się z tego cieszę! Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Te parę dni słoneczka zdradziło mnie:-) w krótkich spodenkach i koszulce na ramiączkach pracowałam na grządkach, w międzyczasie pojechaliśmy na wieżę widokową w Pruchniku, gdzie mnie solidnie przewiało i dostałam paskudnego zapalenia pęcherza, więc teraz ogacam się jak na zimę, bo i chłodno jest, i nieprzyjemnie wieje. Bardzo lubimy tereny położone na uboczu, w Bieszczady nie jeździmy od dawna, bo tłok na drogach i wszędzie ludzie, chyba że coś konkretnego zobaczyć w dzień powszedni:-) wstępowaliśmy przy okazji do Przysłupia na pstrąga, teraz i on zrobił się złoty w cenie, no ale raz na jakiś czas można sobie pozwolić. Tak sobie rozmawialiśmy z mężem ostatnio, że teraz z kolei chyba Beskid Niski będzie atakowany przez turystów, chociaż nie każdy lubi bezludzia, cerkiewki, cmentarze I-wojenne, a raczej na topie knajpy i lans nad Soliną czy w Polańczyku. Bardzo lubimy tamten kierunek na Komańczę, najczęściej w trasie na Radoszyce i Słowację:-) a beskidzkie urokliwe cerkiewki nie mają równych sobie. Cieszę się, że serki smakowały, pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapalenie pęcherza jest paskudną dolegliwością. Wiem coś o tym. Przez lata łatwo na to zapadałam. I teraz, gdy mam spokój,bardzo pilnuję aby nie było nawrotu. Jem suszoną żurawinę i unikam marznięcia w stopy. My nie lubimy tłocznych miejsc, rewii mody na deptakach, itp... Kochamy naszą Wyluzowaną i prawie warczymy, gdy widzimy, że osiedla campingowe zaczynają mnożyć się w postępie geometrycznym. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń