niedziela, 7 marca 2021

Pierwsza wiosenna chusta i spacer po strzałkach

 



 

 Z pewnością tytuł posta jest trochę mylący, bo nie chodzi w nim o mój nowy wiosenny nabytek odzieżowy, a raczej o to, co widzę za oknem. Jednak nic tak nie nastraja człowieka poetycznie, jak pory roku i przyroda. A w naszym miejskim ogródku pierwszą chustę rozłożyła wiosna. Zrobiła to bardzo nieśmiało i jest jeszcze mało kolorowa, a jednak wprawia w dobry nastrój. Tak więc u nas w ogródku miejscami jest już zielono. Wprawdzie jeszcze nie na grządkach kwiatowych, bo  dopiero powychodziły i pędzą ku słońcu pierwsze wiosenne kwiaty, ale na trawniczkach. Tu trawka zieleniutka i kwitną stokrotki. Od wschodniej strony ogrodu jeszcze królują kwiaty zimowe, które nie zakończyły swojego kwitnienia. Wychodząc z domu , pod schodami widzę białe kielichy rannika. Jednak tutaj jest zdecydowanie mniej słońca i bardziej szaro.To zima pochowała się w zakamarkach gruntu. 

 


Po przyjeździe do Koźla miałam zamiar odwlec pierwszą wizytę moich wnuczek, z uwagi na czekające mnie pierwsze covidowe szczepienie. Pomyślałam, że dobrze byłoby z nikim nie zetknąć się przed sobotą, bo diabeł nie śpi i mogę coś załapać. Jednak moje plany wzięły w łeb, bo jeszcze w samochodzie odebrałam telefon od Julii. 

-- Babciu, o której będziecie?-- zapytała .

-- Wiesz Juleńko, że już za chwilę będziemy w domu, bo jesteśmy na Piastowskiej. Jednak myślę, że zobaczymy się dopiero za parę dni. Chcę się spokojnie zaszczepić. -- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

-- No dobrze. -- odpowiedziała zrezygnowana i odłożyła słuchawkę. W jej smutnym tonie i głosie usłyszałam tyle żalu, że łzy stanęły mi w oczach i poczułam się najgorszą babcią świata. 

-- Niech to szlag! -- Zaklęłam pod nosem i pomyślałam, że to jest jakieś szaleństwo. Cóż to za świat, kiedy nie można nawet spotkać się z kochanymi osobami. 

-- Nie, ja się na takie życie nie zgadzam! -- pomyślałam i wykręciłam numer Juleczki. 

-- Już jesteśmy na podwórku. Przyjdź, jeśli masz ochotę. Bardzo za Wami tęsknię, więc zobaczymy się dzisiaj. Tylko nie będziemy się tym razem obściskiwać. Wybaczysz mi to? -- zapytałam i pomyślałam, że będzie co ma być. Życie bez najbliższych dla mnie nie jest za wiele warte.

Przyszli cała rodzinką. Syn, Synowa, Juleczka i Majeczka. Tym razem na powitanie stuknęliśmy się łokciami. Trudno, musiało wystarczyć. Innym razem będą uściski i buziaki. Dzieciaki przyniosły nam podarunek. Dostaliśmy na spóźnione święto Babci i Dziadka  pięknie oprawione rodzinne zdjęcie ze wspólnego świątecznego spotkania i foto album  ze wspólnymi zdjęciami rodzinnymi syna. Prócz tego Majeczka na naszą cześć upiekła muffinki brownie i dostaliśmy je pięknie opakowane w torebeczki ozdobione rysunkami Majki. Jak miło! Oczywiście Jędrek swoją od razu skonsumował. Moja wytrzymała dużo dłużej. Była przepyszna. Teraz pozostało po niej wspomnienie.

W sobotę pojechałam się zaszczepić. Do Opola mieliśmy kawałek drogi. Wyjechaliśmy godzinę przed czasem, a na miejsce dotarliśmy na styk. Odszukałam szpital, odszukałam miejsce szczepień i wskoczyłam w tryb maszyny szpitalnej. U drzwi wejściowych zamaskowana stała pani z termometrem. Odhaczyła mnie na liście, pomachała przy szyi termometrem. Stwierdziła, że mnie zakwalifikowała , mogę wejść i mam iść po strzałkach, a wtedy dojdę do pani żołnierz. Rzeczywiście na posadzce widniały wielkie niebieskie strzałki z napisem " do punktu szczepień covid". Zastosowałam się do polecenia i klucząc pomiędzy pomieszczeniami doszłam do salki, gdzie wokół ścian poustawiane były krzesła i stoliki. Przeważnie parami siedzieli na nich ludzie z mojej grupy wiekowej i dużo starsi. W ich rękach dostrzegłam jakieś kwestionariusze. Młodziutka pani Żołnierka dostrzegła mnie i podeszła z kwestionariuszami. Poprosiła abym wypełniła. Dopytałam ją o badanie lekarskie przed szczepieniem. Wskazała dwa gabinety lekarskie i zapytała, czy pierwsze szczepienie, czy drugie.  Po uzyskaniu informacji wskazała gabinet, do którego powinnam podejść i osobę, za którą wchodzę. Okazało się, że przede mną jeszcze parę osób czeka na wizytę u lekarza. Osoba, za którą powinnam wchodzić była wyjątkowo zdenerwowana. Głośno podzieliła się ze mną swoimi obawami.

--Pani wie, ja od rana już tak bardzo się denerwuję, że chyba ciśnienie skoczyło mi na 180. Najbardziej boję się tej grubej igły, co mi ją mają wkłuć. Podobno stosują tu końskie igły, bo ta szczepionka to jakaś taka gęsta. Tak się strasznie boję. -- zwierzyła się.

--A skąd to pani wie? -- zainteresowała się staruszka siedząca nieopodal obok drobnego mężczyzny ubranego w wesoły kapelusik, basebolówkę i wąskie jeansy. Mężczyzna zainteresował się rozmową.

-- A gdzieś to w sklepie słyszałam. Podobno mają w niej być jakieś ukryte czipy. Chcą wszystkich zaczipować. Igła musi być gruba, aby zmieścił się ten czip. -- odpowiedziała Zestresowana.

-- Pani, co pani gada za głupoty! To psom wszczepiają czipy, a nie ludziom. -- oburzył się ten w kapelusiku.

-- Ja to się boję tych chorób poszczepiennych. A najbardziej bólu głowy. Normalnie i bez szczepionki mam ataki migrenowe. Trwają po parę dni, a jak po szczepieniu mają być jeszcze gorsze, to nie wiem , jak to przeżyję. -- wtrąciła  się staruszka.

-- To weźmie sobie pani ze sześć ibuprofenów i da radę. -- pocieszył ten w kapelusiku. 

-- Ale , jak oni chcą teraz mieć i ludzi zaczipowanych , tak jak psy, to mówię pani , że igły będą końskie. -- zastanawiała się Zestresowana.

Przysłuchiwałam się tym rozmowom, obserwowałam ludzi oczekujących na szczepienie i zastanawiałam, czy ja się denerwuję. Nie powiem, abym się bała, ale lekka obawa przed nowym doświadczeniem przy wejściu i mi towarzyszyła. Jednak tak rozbawiły mnie te obrazki rodzajowe, że zapomniałam o stresie. Trzymałam się swojej kolejki i tej mocno Zestresowanej. Po niej weszłam do lekarza. Bardzo młody człowiek stał przy oknie, gdy weszłam odwrócił się i podszedł do biurka, na którym stał komputer. Odebrał ode mnie kwestionariusz, sprawdził, zadał parę pytań i powiedział, że zakwalifikował mnie do szczepienia. Oddał kwestionariusz i nakazał dojść po strzałkach do pokoju szczepień. Poszłam. Doszłam do jakiegoś pokoju przejściowego, w którym przy biurku siedziała  miła pielęgniarka. Przy biurku stał Ten w kapelusiku, a Zestresowana grzecznie czekała w kolejce za nim.Pielęgniarka odhaczyła Kapelusik na kolejnej liście, później Zestresowaną i zapytała, czy ja też do pierwszego szczepienia. 

-- To ja jeszcze wpiszę panią i już idziemy pod dwójkę. -- powiedziała z uśmiechem.  

Po strzałkach poszłyśmy pod dwójkę. Najpierw wszedł Kapelusik. Po chwili wyszedł na ugiętych nogach, bez kapelusika, pod którym skrzętnie ukrywał łysinę. Był blady jak ściana. Ciężko usiadł na krześle.  Zestresowana spojrzała na niego i pobladła. 

-- Teraz moja kolej! Pewnie igła była bardzo gruba. -- szepnęła na odchodnym.

-- Pani się tak nie denerwuje, bo ciśnienie wzrośnie, zasłabnie pani i lekarza trzeba będzie wzywać! -- zza uchylonych drzwi doszedł głos miłej pielęgniarki.

-- I co, żyje pani ? -- zaśmiała się po chwili.  Drzwi się szerzej otwarły i w drzwiach stanęła Zestresowana. Była lekko blada, ale twardo stała na nogach. Weszłam. Szczepienie , jak szczepienie, niczym nie odbiegało od normalnego na grypę. Nie bolało, nie piekło. Igiełka była cieniutka. Miła pielęgniarka  podała mi karteczkę z kolejnym terminem. Jeszcze chwilkę pogadałyśmy o ilości osób, które dziennie szczepi, o zmęczeniu i wyszłam na korytarz. Odczekałam pod gabinetem zalecany kwadrans. Poobserwowałam ludzi po raz drugi szczepionych. Była to grupa 80+ i starsi nauczyciele. Część starszych osób, które samotnie przyszły po raz pierwszy do szczepienia długo krążyła po niebieskich strzałkach, całkowicie zdezorientowana. Gdy po raz trzeci zobaczyła staruszkę ze wzrokiem pełnym dezorientacji, nie wytrzymałam i ją zagadnęłam. Przyznała, że chodzi i chodzi i nie wie, gdzie te strzałki się kończą. Nie skojarzyła stłoczonych ludzi z miejscem, w którym powinna się zatrzymać. Podprowadziłam ją do pani Żołnierki i poprosiłam, by przypilnowała, aby staruszka trafiła na szczepienie.

Wracałam do domu bocznymi drogami Opolszczyzny. Piękne, czyste , schludne wioseczki, o tej porze dnia wyludnione. Chodniki przed domami świeżo zamiecione, bo to sobotni zwyczaj w każdej śląskiej wiosce. W ogródkach już widać było pierwsze wiosenne kwiatki. Na polach zieleniała się ozimina. Słońce zachodziło. Nad horyzontem wisiał wielki czerwony krążek. Termin drugiego szczepienia mam na trzeciego kwietnia. Chyba poczekam tutaj, w naszym miejskim domu na kolejne szczepienie. Muszę trochę nasycić się moim kochanym Śląskiem, rodzinką i przyjaciółmi aby mi starczyło na kolejne miesiące w chacie.Czuję się rozdarta. Kocham obydwa regiony. Jeden za cudną przyrodę, a drugi za cudnych ludzi.

 
















12 komentarzy:

  1. Opolszczyzna zawsze byla jedną z pierwszych jeżeli chodzi o wiosenne nowinki.
    PAmiętam te wioski czyste, zamiatanie ulic w sobotę, ludzi, mozne nie tak bardzo wylenych ale dobrych, wiernych, pamietajacych, roznoszenie kołaczy po domach przed kazdym weseliskiem ...ot wywołałaś wspomnienia, a w parku większyckim pierwsza zakwitała zloc żółta, potem cebuiice syberyjskie pokrywały całą górkę zamkmową od strony stawu, przepiękny to był widok, pewnie ciągle tam kwitną na wiosnę, potem były fiołki....zatęskniło mi się.
    Swietna opowieść covidowa, az trudno uwierzyc, ze ludzie takie banialuki opowiadają, ale mimo to jednak sie szczepią...dobry znak.
    Ciagnie mnie w Opolskie, gdzyby nie ta pandemia na pewno juz bym pojechaka, mam przyjaciólkę wiekszycką, taką prawie od urodzenia, która mieszka teraz w Opolu, już bym u niej trochę posiedziała i pojechałybysmy na większycką, niebieską górke. Ale ...pandemia...
    Pozdrawiam Cię serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bożenko? Czy chodziłas do kozielskiego liceum?

      Usuń
    2. Teraz jest ładna pogoda, więc muszę w wolnym czasie podjechać do Większyc i obejrzeć Twoją błękitną górkę. Może rzeczywiście już zbłękitniała.Ale to za parę dni, gdy słoneczko trochę zagrzeje ziemię. U mnie w ogrodzie cebulice jeszcze nie kwitną, więc pewnie czas na nie. Drugie takie błękitne poletka zawsze widywałam na starym poniemieckim kozielskim cmentarzu. Będę jechała na groby bliskich, to przejdę się po nim. Zawsze go bardzo lubiłam. Teraz bardziej przypomina park, niż cmentarz. Pytasz, czy chodziłam do Liceum w Koźlu. Chodziłam do przylicealnej podstawówki. Na korytarzach często widywałam się z uczniami liceum. Uczyli mnie nauczyciele z ogólniaka , tacy jak Pacułt, Wędzicha, Gajdzińska Stefanowicz...itp. Tak miałam ich dość, że poszłam do Technikum Chemicznego w Sławięcicach, czego nigdy nie żałowałam, bo moja nowa szkoła miała chyba jeszcze wyższy poziom i to nie tylko w przedmiotach ścisłych.Poza tym była nowoczesna i dawała swoim uczniom dużo większą swobodę w zarządzaniu czasem pozalekcyjnym.Uczyła też samodzielności w nauce.Za to moja siostra Jolanta Lucyna skończyła ten ogólniak. Znałam więc bardzo dobrze realia jej nauki, jej kolegów i koleżanki, plotki szkolne. Wydaje mi się, że z widzenia Ciebie pamiętam i pamiętam Twojego brata. Mó tata meliorant czasami zajeżdżał na UL do Pałacyku. Myślę, że dobrze znał się z Twoim tatą, bo Wasze nazwisko czasami słyszałam w domu. Popatrz, jaki ten świat mały! Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
    3. Pacułt, Wędzicha, Gajdzińska, Stefanowicz....o tak...to moi nauczyciele! Moze, moze... kiedys sie spotkamy i wtedy porozmawiamy! Jezeli chpdzi o melioracje to rzeczywiscie ciągle cos tam sie meliorowalo,...milo..moze kiedys powspominamy. POdejrzewam, ze celumice jeszcze nie kwitna, pewnie beda kwitnąć, kiedy zakwitną w Kożlu więc wtedy trzeba do Większyc. Pole niebieskich cebulic jest od strony tarasu, jezeli staniesz twarzą do stawu, to po prawej stronie.
      Swiat jest jak chusteczka..tak sie mowi po hiszpanku..el mundo es un pañelo. Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
    4. Po lewej stronie, nie po prawej!

      Usuń
    5. Ładne powiedzenie. Ładnie brzmi.Muszę się tego zwrotu nauczyć na pamięć.Jest bardzo melodyjny. U nas jeszcze mówi się, że" świat nie torba". A co do kwiatków, to gdy tylko zobaczę, że kwitną cebulice, sprawdzę również w Większycach.

      Usuń
    6. Podejrzewam,ze pamietasz mego brata Przemka? a moze Leszka. Mlodzy to Przemek a Ty jestes chyba mlodsza ode mnie, więc może znasz Przemka

      Usuń
    7. Tak włwłaśnie mi się wydawało, że było ich dwóch.Nie pamiętam imion. Widziałam chyba obu, ale osobiście nie poznałam żadnego z nich. Myślę, że lepiej kojarzę młodszego.

      Usuń
  2. U Ciebie już wiosna, a u nas ciągle biało, bo dosypało jeszcze śniegu. Nocami mroźnie, więc i ptactwo przeprosiło się z karmnikami. Opowieści covidowe rozrastają się, pączkują, straszą nowymi rewelacjami, ludzie w to wierzą i tak karmią się wzajemnie tym strachem. Najbardziej żal osób starszych, zagubionych, nie potrafiących odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Jutro szczepi się nasza babcia, a moja grupa wiekowa jeszcze w nieznanej, mglistej przyszłości. Mąż mój jest przekonany, że chorowaliśmy na covida w marcu, rok temu, całym domem, nawet babci zanieśliśmy choróbsko, trzymało nas przez trzy tygodnie, ale czy to to? prawdę mówiąc, jesteśmy teraz jakby odporniejsi na katary, przeziębienia, kaszle, ale może to tylko wrażenie. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie słoneczko i choć też raz sypnęło śniegiem, to nie utrzymał się do południa. Kwiaty rosną, inne roślinki też. Po szczepieniu nadal czuję się bardzo dobrze. Nic mi nie dolega. Wiele osób twierdzi, że infekcje, które przeszli w ubiegłym roku były podobne do covidowych. Mój Jędrek też na początku ubiegłego roku miał wyjątkowo trudną infekcję i długo po niej męczył go kaszel. Trudny był ten ostatni okres dla wszystkich. Oby się jak najszybciej skończył. O niczym innym nie marzę, jak tylko o tym, by wszystko znormalniało. I po raz pierwszy myślę, że mimo iż strata rodziców jest czymś wyjątkowo trudnym, to tym razem chyba jestem wdzięczna Opatrzności, że nie dożyli covida. Serdeczności i trzymaj się z dala od wirusów.

      Usuń
  3. Zachwyciły mnie białe ranniki, ja znam tylko żółte. Szczepienie przeszłam bez stresu, wypełnianie ankiety, wizyta u lekarza, szczepienie - wszystko w mojej miasteczkowej przychodni, 200 metrów od mieszkania. Razem trwało 15 minut bo już nie odczekiwałam tego kwadransa po szczepieniu. Luzik! Incydenty poszczepienne były ale niewarte uwagi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się Krystynko, że u Ciebie wszystko dobrze i nieźle zniosłaś szczepienie, a przede wszystkim, że tak szybko wszystko załatwiono. U mnie trwało to dużo dłużej, a koleżanka z Opola, która szczepiła się parę dni później, pisała, że czekała w kolejce ponad dwie godziny. Najpierw czekała na szczepionki, które dojechały z bardzo dużym opóźnieniem, a później na samo szczepienie. Przez dwa dni miała podwyższoną temperaturę. U mnie dotychczas wszystko dobrze. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń