czwartek, 14 listopada 2019

Spacer po Krakowie

        Na kominku płonie ogień. Za oknem ciemno, choć dopiero szesnasta. Mży. Na zewnątrz około 9 stopni.  Zwyczajna listopadowa pogoda, chociaż wczoraj o dwudziestej było  w Bóbrce dwadzieścia stopni w plusie. Pośpieszne pranie, które zrobiłam zaraz po wtorkowym przyjeździe z Krakowa, wyschło na tarasie w okamgnieniu, jakby to nie była końcówka jesieni, a letni dzionek. Podobno aura  w ostatnim okresie podzieliła Polskę na dwie części. Przez dwa dni byliśmy na granicy tego podziału i wraz z Krakusami świętowaliśmy 11 listopada. We wtorek przemieściliśmy się w stronę cieplejszej krainy, zostawiając za sobą przygruntowe przymrozki i 6 stopni w ciągu dnia.
 Od dawna umawiałam się z kuzynką, że wreszcie odwiedzimy ją i jej męża na dłużej niż parę godzin i wspólnie powędrujemy po starym Krakowie. Bardzo lubię Kraków, Sukiennice,Wawel, stare uliczki gdzie z każdej kamienicy wyziera polska historia, Kazimierz... Z wiadomych względów nie udało mi się w ostatnim roku  powędrować po krakowskim Rynku, przysiąść w kawiarence i napić się pysznej kawy oraz zagryźć ją sernikiem krakowskim. Teraz, po przyjeździe z Furteventury wykroiłam  czas. W czasie długiego weekendu , w sobotę pojechaliśmy do Nowej Huty. Na autostradzie nie było już tak tragicznie. Widać większość z tych, którzy zamierzali wyjechać, zrobiła to w piątkowe popołudnie lub wieczór. Dojechaliśmy szybko. Krysia czekała na nas z utęsknieniem, garem rosołu, pieczoną gęsiną, wielkim talerzem pysznego ciasta  i nerwowym mężem. Zostaliśmy przez nią przyjęci po królewsku i staropolsku. Z Krysią łączy mnie wiele wspomnień z dzieciństwa. W rodzinnej wsi naszych ojców często spędzałyśmy wakacje. Wraz z kuzynostwem bawiłyśmy się , pracowałyśmy...Wróciły wspomnienia nieudolnych prób palenia  pierwszych papierosów, kręconych ze świeżo suszonych liści tytoniu, które wcześniej obrywałyśmy, potem nabijałyśmy je na druty, a które rozwieszone na stodole suszyły się, niczym brązowe korale. Latem wystrojone nimi były wszystkie drewniane budowle we wsi. W co zasobniejszych gospodarstwach sznury z tytoniem trafiały do specjalnie wybudowanych suszarni. Jednak sam proces obrywania i nabijania liści wszędzie był taki sam. I ja wraz z kuzynkami obrywałam dolne i dodatkowe liście na łodygach kwitnącego tytoniu. Rośliny wydawały z siebie lepki sok, który osiadał na naszych dłoniach,  ubraniach i włosach. Był trudny do usunięcia. Mimo szorowania włosów mydłem, żółtkiem, płukaniu ich wodą z octem, chodziłyśmy w tym czasie z lepkimi, ulizanymi fryzurami. Spałyśmy w stodole na sianie, pasłyśmy krowy i za stodołą w ukryciu paliłyśmy prymitywne  papierosy zawinięte w skrawki codziennych gazet, co dla nas, miastowych było nie lada atrakcją. Patrzyłam teraz na twarz mojej kuzynki, starając się wskrzesić szczęśliwe, beztroskie chwile naszych dziecięcych spotkań. Powspominałyśmy naszych zmarłych rodziców, dziadków, innych krewnych. Pooglądaliśmy zdjęcia, wymienialiśmy się wspomnieniami, poglądami.
Kuzynka, wcześniej zawsze bardzo pogodna, w ostatnim czasie wyraźnie przygasła. Troski dnia codziennego wygięły jej kąciki ust ku dołowi. Dużo starszy mąż, który nie radzi sobie z powolnym zanikiem pamięci, procesem starzenia nie ułatwia jej życia. Na swoje barki dodatkowo zarzuciła sobie ciężar opieki nad starą ciotką, mieszkającą z uzależnionym od alkoholu, bezrobotnym  synem. I nie daje sobie z tym wszystkim rady. Zaczęłam mieć mieszane uczucia co do trafności swojej decyzji dotyczącej wizyty...  Krysia twierdzi, że nasze odwiedziny wniosły w ich dom wiele radości i wybiły ich życie przynajmniej na te dwa i pół dnia z szarości,  nudy i rutyny. Być może psychicznie Krysia poczuła się lepiej, jednakże wyraźnie czułam, że Jej mężowi zaburzyliśmy  codzienne nawyki oraz rytm dnia. Z bliska wyraźniej widać, że czas zaatakował go bezlitośnie. Ze smutkiem pomyślałam, że już nie zdecyduję się na nocleg w ich domu, bo zaczyna być to dla męża Krysi problemem. Spotkania w Krakowie muszę ograniczyć do paru godzin. Za to serdecznie zaprosiłam ich do chaty. Przyroda i duża przestrzeń chaty bardziej sprzyja spotkaniom.
W Święto Niepodległości pospacerowaliśmy po Krakowie.Wszędzie słyszałam cudzoziemców, którzy z polskimi chorągiewkami w rękach, w krakowskich wiankach na głowie  wraz z mieszkańcami Krakowa świętowali , przechadzając się pod Sukiennicami. Zwiedzali i obserwowali pochód Krakowiaków, tłoczyli się w pobliskich restauracjach. Mimo tłoku znaleźliśmy miejsce w jakimś barze piwnym umieszczonym w głębokich podziemiach Krakowa. Zjedliśmy tam pyszny obiad, popiliśmy piwem bezalkoholowym , a na deser poszliśmy na pitną czekoladę i kawę do Noworolskiego. Wystrój baru gdzie jedliśmy obiad był siermiężny, typowo piwniczny. Ściany ze starej , surowej cegły, łuki, piaskowiec, ławy, zydle przypominały dawny, średniowieczny Kraków. A u Noworolskiego siedzieliśmy na białych , delikatnych giętych fotelikach. Meble i kanapki , tapety, obrazy oraz lustra składały się na elegancki wystrój XIX wiecznego salonu. W barze jedliśmy na deskach, szarym papierze , a w kawiarni piliśmy kawę z delikatnych maleńkich białych filiżanek.  W ciągu dwóch godzin wehikuł czasu przewiózł nas przez parę wieków. Łezka się w oku kręci! Tak pięknie w tym roku świętowaliśmy niepodległość.
I był hejnał z Wieży Mariackiej, szpaler ułanów, mnóstwo biało-czerwonych flag. A później było spotkanie u kolejnej kuzynki, a później długi wieczorny spacer ulicami Nowej Huty wśród spadających z drzew złotych liści.
Dziś to już tylko kolejna kartka do  pamiętnika.

6 komentarzy:

  1. Spotkanie ze znajomymi po latach to właściwie tylko wspominanie przeszłego, choćby to była bardzo bliska osoba, ale to są miłe chwile, powrót do lat dzieciństwa, młodości, przywracanie pamięci zdarzeniom, które znikły w zapomnieniu; wszędzie dobrze, ale u siebie najlepiej, do takiego wniosku dochodzę po każdym wyjeździe i z ulgą witam znajome ściany:-) w Krakowie spokój, można? można! ... w Warszawie "rozwalicha" w patriotycznym świętowaniu, co za świat; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coraz bardziej martwię się agresją, którą zarazili się od rządzących i opozycji zwykli ludzie. Wszyscy Ci, którzy zapomnieli albo jakby nie znali historii, jakby wykazali z pamięci do czego prowadzi nienawiść, homofobia... Nawet w tych momentach, które powinny łączyć nienawiść zabiera radość świętowania. Dobrze, że jednak są miejsca gdzie można zwyczajnie cieszyć się świętem. Pozdrawiam

      Usuń
  2. Kocham Kraków za piękne młode lata chociaż to bardziej czasy młodzieńcze niż dziecięce. Mamy zwyczaj że w każdy pierwszy piątek, pierwszego miesiąca kwartału, my absolwenci spotykamy się w tej samej kawiarence. Czasem jest kilka osób, czasem kilkanaście ale wspomień bez liku. Znajomi mnie pytają czy mi się chce, tak dzień czy dwa a dla mnie to ważne bo coraz nas mniej.
    Takie odwiedziny wnoszą w codzienne, trudne dni radość i sympatię, tylko z noclegiem trzeba się zorganizować, w Krakowie są cudne, w samym centrum, niedrogie hostele, ja z nich korzystam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że możesz cieszyć się bliskością dawnych kolegów. Daje to dobrą energię i odmładza. Ja w tym roku , w sierpniu gościła u siebie koleżanki i kolegów że szkoły średniej. Pobylismy że sobą przez ponad tydzień i choć był to dla mnie wyjątkowo trudny czas, razem było nam cudownie. Przypomniałam sobie, za co tak lubiłam swoją klasę. Czas cofnął się. Było tak, jakby tych 49 lat nie było.

      Usuń
  3. A post o Kanarach gdzie? Warto było?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napiszę o Kanarach specjalnie dla Ciebie i tych, których one interesują. Uściski.

      Usuń