poniedziałek, 30 września 2019

Szelest zamykanych drzwi...

    
        Wrzesień zapukał do drzwi naszej chaty. Wraz z nim zniknęło słońce, zaczął padać ulewny deszcz. W ten sposób zaczął się kolejny etap mojego życia.
          Byliśmy w chacie od 8 sierpnia z przerwą na dwa pogrzeby. Tak, zmarł mój tata , a dwa dni wcześniej odeszła Małgosia. Ostatni okres życia Taty był trudny, smutny i bardzo obciążający. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Zaczynaliśmy nie dawać sobie rady z dźwiganiem, pielęgnacją.... Jednak do końca tata był zadbany, bez odleżyn, czy odparzeń. Trudno było patrzeć na Jego wegetację. Fizycznie odchodził powoli ale Jego umysł dawno wyłączył się.  Nastąpiła rozbieżność pomiędzy ciałem, a wnętrzem. Jakby mentalnie poszedł dalej, poza swoje cielesne powłoki. Jakby dokonał wewnętrznego falstartu. Jego myśli pomknęły gdzieś hen, hen daleko.
I gdy już przerażeni zastanawialiśmy się, jak sobie dalej poradzimy, okazało się, że znalazło się miejsce w szpitalu. Tam lekarze i pielęgniarki oraz opiekunki przejęły opiekę. Był fachowy sprzęt do podnoszenia, doświadczenie w pielęgnacji, kontrola lekarska. Przez tydzień dojeżdżałyśmy do Taty i sprawdzałyśmy, jak wygląda leczenie, opieka, zainteresowanie Jego stanem. A Tata trwał w takim samym stanie, jak wcześniej w domu. Zawieszony pomiędzy życiem, a niebytem. Lekarze twierdzili, że nie wiedzą jak to długo potrwa. Jego stan zawieszenia może potrwać i pół roku. Zapisano go na grudzień do endokrynologa... Naszych wizyt w szpitalu Tata nawet nie zauważał. Nie reagował na głos, dotyk. Było to bardzo trudne.W końcu zdecydowaliśmy, że na parę dni wyjedziemy z siostrą do chaty, aby zmienić klimat, nabrać nowej energii. I zaledwie wyjechałyśmy, najpierw pojawił się telefon z Warszawy informujący, że Małgosi już nie ma na tym świecie, a dwa dni później informacja dotycząca śmierci Taty. Jakby czekał, aż się od Niego oddalimy. Podobno odszedł niezauważenie. Po prosu nie obudził się ze snu...


        W sierpniu staliśmy nad miejscem, gdzie na wieki spoczęły  prochy naszego Taty. Przyjechali nasi krewni, przyszli znajomi Taty i nasi .Było sporo ludzi, choć to był środek sezonu urlopowego. Był lubiany, szanowany. Wszyscy chcieli go pożegnać. A my, Jego trzy córki chciałyśmy podziękować za życie, którym nas obdarzył. Za to , że wychowywałyśmy się w bardzo spokojnej,szczęśliwej i kochającej się rodzinie. Za poczucie bezpieczeństwa, miłość, naukę pierwszych kroków i objaśnianie świata oraz tolerancję. Wiem, że tych parę zdań nie wyrówna rachunku dobroci, którą dla nas miał, ani wyrozumiałości, z którą patrzył na nieporadne pierwsze kroki w życie oraz nasze błędy. Obecnie, gdy same jesteśmy bardzo dojrzałe, to wiemy, iż rodzicom można podziękować jedynie w jeden sposób. Kochając ich bezgranicznie, szanując i przejmując nad nimi opiekę, gdy sami już sobą nie są w stanie się opiekować. Tak bardzo chciałabym popatrzeć w Jego oczy i powiedzieć ;
Kochany Tato, dobrze pamiętamy ten dzień, gdy prawie pięć lat temu, zaraz po Nowym Roku przyszedłeś do nas i powiedziałeś, że zachorowałeś na raka. Myślałeś, że właśnie kończy się Twoje życie. Początkowo chciałeś poddać się chorobie. Przekonałyśmy Cię, że warto walczyć o każdy kolejny dzień, każdy tydzień, miesiąc, rok. Obiecałam, że będę Cię wspierać i towarzyszyć Ci w wizytach lekarskich, szpitalnych. I podniosłeś tę rękawicę rzuconą Ci pod nogi przez życie. A my zaczęłyśmy spłacać raty długu zaciągniętego z chwilą pojawienia się w Twojej rodzinie. Ugrałeś z losem parę lat. Jesteś najwaleczniejszym znanym mi człowiekiem. Zresztą zawsze nim byłeś. Twój niesamowity organizm mający zdolność regeneracji zadziwiał nas. Już jako dziecko wielokrotnie
wymykałeś się spod kosy śmierci. Nie udało się śmierci zabrać Cię w pewną śnieżną zimową noc, gdy zasypiałeś w wielkiej zaspie śnieżnej, ani wtedy, gdy w czasie obustronnego zapalenia płuc znachorka wsadziła Cię w gorący chlebowy piec, całkiem jak w historii opisywanej przez Prusa. Nie zdołała Cię zabrać gdy topiłeś się w studni, ani na stole operacyjnym, gdy miałeś zapaloną i rozlaną trzustkę. Nie pokonała Cię też po końskiej dawce czerwonej chemii, którą zaaplikowano Ci na początku walki z rakiem. Lekarze wtedy poddali się, ale Ty będąc na pograniczu życia, dzielnie walczyłeś. Ciało Twoje początkowo nie potrafiło sprostać tej walce, dezerterowało. Rozciągnięta skóra nie nadążała za zanikającą masą mięśniową, zwisała z kośćca, samotnie leżąc obok Ciebie, ale Twoja chęć życia zwyciężyła. I zwyciężała jeszcze wielokrotnie w czasie ostatnich paru lat. Za każdym razem podnosiłeś się i wolniutko robiłeś malutki krok w życie. Stawałeś na kolejnym starcie
do walki o siebie. Przeżyłeś swoje rodzeństwo, swoją ukochaną żonę. Jesteś dużo starszy niż byli Twoi rodzice, gdy nadszedł kres ich życia. W kwietniu skończyłeś 89 lat i zacząłeś kroczyć w stronę dziewięćdziesiątki. Wprawdzie były to malutkie, posuwiste kroczki podparte początkowo  laską, a później chodzikiem, ale mimo wszystko wolniutko parłeś do przodu. Jednak z każdym dniem gubiłeś nie tylko resztki pamięci, ale też po troszkę siebie. Od lutego bieżącego roku w ten sposób żegnałeś się z życiem i nami. Wycofywałeś się raczkiem, tracąc zainteresowanie najpierw światem, a później rodziną. Może tak było Ci łatwiej, aby odejście aż tak bardzo nie bolało nas i Ciebie. Bo przez ostatnie pół roku każdego dnia po małej okruszynce żegnałyśmy się z Tobą. Był to dla nas bardzo trudny okres. Bo trudno jest patrzeć w oczy, które przestają poznawać i prześlizgują się po kochanej osobie, jak po kredensie, ścianie… W ostatnim czasie, gdy już przestałeś chodzić, zamknąłeś się w śnie i hermetycznym kokonie swojego wnętrza. Nasze twarze i głosy stały się dla Ciebie już tak obojętne , jak twarze oraz głosy pielęgniarek, opiekunki. Choroba odziera człowieka z godności, więc może Twój szczelny kokon pozwolił zatrzymać godność głęboko we wnętrzu? Może tak było Ci łatwiej. W naszej pamięci i tak pozostaniesz najwaleczniejszym wojownikiem, choć w życiu codziennym byłeś wesołym, uprzejmym, delikatnym mężczyzną, dżentelmenem. Kochałeś taniec i na weselu wnuczki dotrzymałeś pola dużo młodszym tancerzom. Byłeś duszą towarzystwa, koleżeńskim i chętnym do pomocy innym. Byłeś też naszym szalonym Gaudim, czego świadectwo pozostało w murach budowanego przez Ciebie domu i w budowlach ogrodowych. W pamięci każdego z nas pozostawiłeś inny obraz. Jednak z całą pewnością nie byłeś tuzinkowym człowiekiem. Dorastając czułyśmy Twoją miłość, którą też po trochę spłacałyśmy wychowując z miłością i troską nasze dzieci. Pomagałeś nam w tym będąc dla nich cudownym dziadkiem. Twój dom, choć niedoskonały pozostanie dla naszych dzieci tym domem, z którym wiążą swoje najlepsze dziecięce wspomnienia. I taki pozostaniesz w naszej pamięci; dobry, spokojny ciepły człowiek, kochający i troskliwy.

    Od tygodnia jestem znowu w mieście. Siostra przebywa w Bóbrce. Poszłam na piętro podlać kwiaty. Weszłam do byłego pokoju Taty. Trochę się tu zmieniło. Zniknęła drewniana  serwantka, chodzik, laska, ubrania Taty. Przybyła stara singerówka i okrągły stoliczek. W kącie stoi zdjęcie Mamy....Zniknęły obrazki, które Tata upychał za ramy obrazów, wspólne małżeńskie zdjęcia Mamy i Taty.  Omiotłam spojrzeniem pokój i zamknęłam drzwi do byłego pokoju Taty . Zaszeleściło . Może to w mojej głowie, zatrzaśnięte wspomnienia, które domagały się uwagi. .. Usiadłam na fotelu, który przez pięć lat okupowałam, gdy pełniłam przy nim dyżur. Wspomnienia wróciły... 

4 komentarze: