piątek, 6 stycznia 2017

Nowy Rok, nowe spojrzenie



 - A co byś powiedział na małą wycieczkę w plener. Zobacz, jak cudnie słońce świeci. Dobra wróżba na Nowy Rok. - zapytałam swoją drugą połówkę w okolicy południa.
- Wiesz, że ja na to jak na lato. I niech zgadnę; chcesz pewnie pojechać na Górę Świętej Anny?
- A skąd wiesz, że chciałabym właśnie tam? - odpowiedziałam pytaniem.
- Jak się jest tyle lat razem, to takie rzeczy się po prostu wie!
- To tylko wskoczę w ciepłe rzeczy i już jestem gotowa. - zapewniłam Jędrusia, choć wiedziałam, że potrzebuję co najmniej kwadransa. Przecież nie będę straszyła ludzi. Po małej ilości snu w moim wieku, wieku starej dziewczynki muszę rzucić na twarz przynajmniej delikatną warstwę podkładu, abym mogła wyruszyć w świat bez obawy, że spotkani po drodze ludzie nie uciekną z krzykiem.

        Sylwestra spędziliśmy w zasadzie we dwójkę. O północy zbudziliśmy tatę, który  zaraz po życzeniach pokuśtykał ze swoim przyjacielem balkonikiem do toalety. Siostra posiedziała z nami w gustownym, różowym szlafroczku przez godzinkę, po czym poszła spać, a my zeszliśmy do siebie i  świętowaliśmy nadal, przerzucając kanały w telewizorze, a jak była piosenka, która nas porywała do tańca, szaleliśmy  obok sylwestrowego stołu. Wprawdzie wkurzały mnie huki fajerwerków rozświetlających niebo, które od czasu do czasu burzyły nasz spokój od godziny osiemnastej, ale poza tym było tak, jak być powinno. Jędruś biegał do psa , którego pilnował od wyjazdu syna, pomagał mu przetrwać tę głośną noc. Ja w tym czasie zmieniałam naczynia, porządkowałam, coś dokroiłam, coś schowałam do lodówki ... Od wielu lat po raz pierwszy mój Sylwester był bardzo kameralny i spędzony w mieście.
Odsiedziałam swoje i o czwartej rano, kiedy to do niedawna wstawałam na dyżur do taty, poszłam z uśmiechem na ustach do krainy Morfeusza. Obecny stan zdrowia taty daje nadzieję, że jeszcze ten rok spędzi z nami. Byle nie zapeszyć!


Aby przyklepać dobre widoki na przyszłe 365 dni, a tradycji stało się zadość, pojechaliśmy na wycieczkę. Zawsze z początkiem roku, czasem dopiero około 6 stycznia, co zależy od tego kiedy jesteśmy w domu, jedziemy do naszego miejsca. Jest nim właśnie Góra Anny.
Urzeka mnie swoją urodą, spokojem i dobrą energią. Chłonę ją jak gąbka. I tym razem tak było.


Słońce, długie zimowe cienie , wiatr szumiący w nagich gałęziach bukowego lasu....


 Uspokaja mnie przepiękne wnętrze barokowej bazyliki. Bożonarodzeniowa szopka zakryła cały ołtarz i tylko na samej górze wyziera zza niej twarz Św. Anny Samotrzeciej. Tu braliśmy ślub. I tu zaczynamy kolejne lata. Stworzyliśmy taką swoją prywatną tradycję. Tym razem udało się nam już pierwszego dnia roku zaczerpnąć dobrej energii. Poczułam w sobie pewność, że to będzie dobry rok, obym się nie myliła.


Schodziliśmy z drugiej strony góry. W oddali gdzieś u  jej stóp, za zabudowaniami przebiega autostrada, ludzie mkną   przed siebie. W każdym aucie przewożona jest jakaś historia ludzka, jakaś opowieść . Mkną do swoich spraw...Tu autostrady nie słychać i zazwyczaj nie widać. Tylko teraz, gdy nie ma liści i przez słońce dobrze oświetlona jest tamta strona podnóża góry, widać ją z daleka. Jednak był taki moment, że słyszeliśmy tylko szum drzew i byliśmy sami. Świeciło słoneczko, które migotało spoza pni. Cudna jedna chwila 1 stycznia 2017 roku, pełna spokoju i ufności w 2017 rok.



4 komentarze:

  1. Piękna wyprawa. Fajne są takie własne, prywatne tradycje;-) Serdeczności i pozdrowienia ślę.
    A ja nigdy jeszcze nie byłam na Górze Świętej Anny;-(

    OdpowiedzUsuń
  2. To wybierz się. Jest piękna cały rok. Warta odwiedzin. Masz nie tak bardzo daleko. Może wiosną przed Wielkanocą? ;-).

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze mieć takie swoje tradycyjne rytuały i je pielęgnować. Serdeczności noworoczne

    OdpowiedzUsuń
  4. Takie rytuały stworzyły się mimochodem. Nawet nie wiem kiedy powstała potrzeba powtarzalności tego noworocznego spaceru do miejsca, gdzie zaczęliśmy naszą wspólną drogę. I tak jest od wielu lat. Wszystkiego dobrego.

    OdpowiedzUsuń