sobota, 15 października 2016

pani Zajączek





         Odkąd przyjeżdżamy do naszej chaty, przed Leskiem  mijamy niepełnosprawną kobietę w średnim wieku. Nie ma znaczenia pora roku, aura. Zazwyczaj chodzi brzegiem szosy, bo na tym odcinku, zresztą jak na większości wiejskich dróg w tym rejonie brak chodnika. Moja córka nazwała ją Pani Zajączek. Dlaczego ? Jej twarz rzeczywiście przypomina to miłe, ładne zwierzątko. 
Od wielu lat tak charakteryzowałyśmy i rozróżniałyśmy nieznajomych. Rysy charakterystyczne różnych  ludzi kojarzyły nam się z cechami właściwymi dla danego gatunku zwierzaków. Zresztą siebie też w ten sposób klasyfikowałyśmy. Ja mam słoniowe, odkręcane ręce i nogi. To mój genetyczny spadek po mieczu. Ale też są w rodzinie kurze powieki górne i dolne , a więc np." ciocia kwoka"  , ktoś ma owieczkowe włosy, czyli "pan baranek ", lub szybki jest jak " struś pędziwiatr"... itd. Tak pani z szosy została Panią Zajączek. Widzieliśmy ją o różnych porach dnia, gdy jechaliśmy do miasta po zakupy, ale najczęściej przed południem i w porze popołudniowej. Lekko kołysząc się z boku na bok, przemierzała przestrzeń około 500 m w jedną i drugą stronę. W wyjątkowe upały czasem siedziała na ławce przed domem. Jednak zazwyczaj chodziła.  Przyzwyczailiśmy się do tego widoku i gdy jej brakowało, czuliśmy się nieswojo. Szybko omiataliśmy wzrokiem najbliższe otoczenie jej domu i ...ulga. Jest. Właśnie  wyłaniała się zza chałupy. Parę lat temu wczesną wiosną , gdy przyjechaliśmy sprawdzić, co w chacie, Pani Zajączek zniknęła. Przez cały nasz pobyt ani razu nie pojawiła się na szosie.  Nawet pomyśleliśmy, że może wyjechała, wyprowadziła się. Jakoś żal nam się zrobiło. Brakowało nam kobiety, która z takim uporem i zacięciem walczy ze swoją niepełnosprawnością. W lecie, gdy przyjechaliśmy na wypoczynek, pierwszą osobą, którą dostrzegliśmy, dojeżdżając  do naszej miejscowości, była ta kobieta, ale jakże odmieniona. Schudła prawie o połowę. Była blada, skurczona. Pozostał tylko charakterystyczny kaczkowaty chód i uroda zabiedzonego zajączka. 
Ale zrobiło się nam  miło, że znowu  wędruje brzegiem szosy. Niestety ile mam dla niej podziwu, tyle też  wyrzutów sumienia, gdy ociągam się z wychodzeniem na kijki. W lecie jeszcze więcej wędruję, ale gdy robi się zimno i za oknem  plucha, to motywacja mi spada. Wolę grzać się przed kominkiem i odganiać obraz Pani Zajączek , która nie zważa na pluchę.  
Jednak w ostatnią niedzielę znowu wyszliśmy z chaty, aby pochodzić i od razu pełny sukces; przeszliśmy około 9 km . Poszliśmy piechotą z Myczkowców do Zwierzynia, aż do Cudownego Źródełka. Samochód zostawiliśmy przed mostkiem w Myczkowcach. Przeszliśmy nowy most.

Powietrze było rześkie. Słońce od czasu do czasu zaglądało zza chmur zdziwione, że znowu nas widzi, bo przecież przed tygodniem też wędrowaliśmy.
 W Zwierzyniu na ulicy było pusto. Ludzie już dawno wrócili z kościoła. Mój mąż wyciął z wierzby witkę w kształcie litery y i próbował swoich sił w szukaniu cieków wodnych. Miałam okazję przekonać się, że to rzeczywiście działa. W jednym miejscu witka  samoczynnie podnosiła się do góry/ w innym wykręcała w dół. Magia!

Na poboczu góry pasły się kozy. Obserwowały nas, z dużą rezerwą. Nie często pewnie widują dwójkę dziwaków latających z wierzbową witką po całej po jezdni.
Wiał lekki wietrzyk i pod drzewami ścieliły się złote liście. Pachniało dymem z palonego w piecach drewna i szeleszczącymi pod nogami liśćmi.
Szliśmy w średnim tempie. Gdzieś tam daleko pod drzewem sójka zakopywała żołędzie. To na zimę.

 Gdy przechodziliśmy przez most w Zwierzyniu, nad naszymi głowami przeleciała czapla. Poleciała nad zakola Sanu, pewnie aby  nałowić sobie rybek na obiad. To w końcu była południowa pora.
       A my szliśmy i szliśmy, oglądając zmienione jesienną szatą góry, zarośla, dolinę Sanu.

                                             Było cicho i spokojnie. Tylko my i przyroda.

Po drodze znaleźliśmy miejsce z mnóstwem tarniny. Gdy przyjdą przymrozki narwiemy trochę owoców na nalewkę. Objedliśmy się słodko -cierpkimi  kulkami, które przypomniały nam dzieciństwo .
Wracaliśmy zadowoleni, choć lekko zmęczeni. Miałam cierpkie wnętrze ust, a w głowie obraz chodzącej poboczem Pani Zajączek i zero wyrzutów sumienia.
         --Jaka miła niedziela.  -- pomyślałam przed zaśnięciem. I przyszła refleksja, że często my w miarę sprawni lekceważymy sobie wewnętrzne zasoby,  jakie posiadamy. Uważamy je za coś naturalnego i nie wykorzystujemy, puki czas. Może pełnosprawność nie jest nam dana na zawsze. Nie jest pewnikiem, więc powinniśmy ją wykorzystać na maksa.

8 komentarzy:

  1. Od niedawna Cie podczytuje i bardzo mi sie podoba to co piszesz, relaksujace relacje...milo sie robi na duszy, pozdrawiam z Portugalii Kozlanka

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak jesteś w Portugalii, to masz chyba cieplej. U nas chłodno, ale kolorowo i pięknie. Cieszę się, że odwiedzasz mojego bloga. pozdrawiam Ciebie cieplutko. Bożena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest cieplej bo okolo 19 stopni, ale jestem na polnocu kraju, w Porto i czesto bywa deszczowo...

      Usuń
    2. Jak jest ciepło, to i deszcz nie straszny. pozdrawiam :)

      Usuń
  3. super, że się zmoblizowałas i taki wynik. wow

    a zdjęcia jak zawsze piękne !!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za ciepłe słowa. Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Często tak myślę, jak mi się nie chce, że niektórzy by chcieli a nie mogą. A ja mogę i to powód do wdzięczności i mobilizacji.

    OdpowiedzUsuń
  6. No właśnie, tak to i ze mną jest. Niestety zbyt często mam słomiany zapał. Jednak ciągle walczę ze swoimi słabostkami i myślę, że tak mi zajdzie do śmierci. Ale jak dotąd nie poddałam się zgnuśnieniu. Czego i Tobie życzę.

    OdpowiedzUsuń