niedziela, 30 października 2016

smaki zaklęte w jesieni


-- Kupiłem szatkowaną kapustę. Czas na kiszenie. -- krzyczał Jędrek od drzwi.
-- Ale zapachy, a ja jestem głodny, bo od śniadania nic w ustach nie miałem.
-- No to do łazienki na mycie rączek i za chwilę będzie obiad. -- odpowiedziałam, odcedzając ziemniaki. Za chwilę mój ślubny wszedł do kuchni, węsząc, jak tropiący czworonóg.
-- Czy ja czuję w powietrzu zapach grzybków? -- zapytał, podnosząc pokrywkę rondla.
-- Ręce precz od garów ! -- roześmiałam się i zdzieliłam go ścierką.
-- Szoruj do pokoju. Możesz wziąć sztućce. Talerze już położyłam. -- pogoniłam go z kuchni.
-- No to szykuj się na wyżerkę ! -- powiedziałam stawiając na stole parującą michę grzybów.
-- Dużo ! -- stwierdził Jędrek z zadowoleniem i zabrał się za konsumpcję. -- Ale coś zostało do octu? -- zapytał z niepokojem.
-- Oczywiście. Zaraz zrobię zalewę. -- powiedziałam uspokajająco, zabierając się za jedzenie. Grzyby były jak zwykle wyborne. Ostatnie grzyby w tym sezonie, bo synoptycy zapowiadali nadejście przymrozków.
Gdy grzybki były w słoikach, a my najedzeni, nabraliśmy ochoty na kiszenie kapusty. W ruch ruszył robot kuchenny, a przede wszystkim tarka, która starła mnóstwo marchewki. Po paru godzinach w rogu kuchni stała plastykowa micha, a w niej kamienny gar z kapustą. Bezpiecznie, aby kapuściany sok nie wylewał się na kuchenną podłogę. Po paru dniach kapustę przełożyliśmy do słoików. Jeszcze nie zakończył się proces kiszenia, więc słoiki ustawiliśmy na zlewozmywaku. Niech sobie spokojnie dochodzi...
Kiszenie odbyło się szybko i " bez kurzu". To było ulubione powiedzenie mojej mamy, która w ten sposób określała sprawny, nieskomplikowaną czasowo i produkcyjnie pracę.

        Mama! Przypomniałam sobie dzieciństwo. Moi rodzice kisili mnóstwo kapusty. Jesienią, pod okno naszego domu podjeżdżał wóz zaprzężony w konia. Woźnica dzwonił ręcznym dzwonkiem i krzyczał;
-- Kapusta! Świeża kapusta, do kiszenia i do gotowania! Kapusta na sprzedaż!
 Na wozie leżała  sterta biało-zielonych okrągłych główek. Z domów wychodzili sąsiedzi. Podchodzili do wozu, oglądali, pytali o cenę. Za nimi przybiegały dzieci, ciekawe, co się dzieje. Moi rodzice wychodzili przed furtkę . Rozmawiali o cenie, targowali się. W końcu dobijano targu. Woźnica zestawiał z wozu wielką przemysłową wagę z platformą, na której układał worki z główkami kapusty. Mama płaciła, a tatko znosił worki do piwnicy. Tam, w pralni  ustawiał na betonowej  podłodze zakupiony towar. Później szedł do sąsiadów, aby pożyczyć drewnianą szatkownicę.  Cała rodzina schodziła do piwnicy. Babcia gotowała wodę. Wlewała wrzątek do wielkiej drewnianej beczki.  Beczka była wyszorowana i gotowa do przyjęcia góry naszatkowanych główek. Tata kręcił korbą, mama kroiła główki na mniejsze części, wrzucała poszatkowane  liście do balii, gdzie mieszaliśmy kapustę z marchwią, dodawaliśmy przyprawy i sól. Później trafiało wszystko do beczki. Tata wielkim, drewnianym ubijakiem rozprawiał się z niesforną kapustą, aby zmieściło się jej jak najwięcej. Na koniec wszystko przyciskano drewnianym deklem , na którym umieszczano ogromny kamień. Czasem mama kisiła też całe główki kapusty, albo jabłka, które wkładała w kapuścianą masę. Do tej pory pamiętam niesamowity smak ukiszonych jabłek. Niepowtarzalny, jak moje dzieciństwo. W naszym  ogrodzie rosła złota reneta, która miała wyjątkowo aromatyczne i smaczne złoto-czerwone jabłka. Uwielbiałam wieczorem kłaść się na tapczanie i zajadać nimi, namiętnie zaczytując się książkami. Czasem uzupełniałam dietę białymi kaczanami kapusty i świeżo wyłuskanymi orzechami z naszej leszczyny.
Och, tyle wspomnień i to z tak  błahego powodu, jak kiszenie kapusty. Robię się sentymentalna. Ale chyba dla każdego dzieciństwo ma swoją niepowtarzalną magię. Czar świata, który odpłynął w przeszłość.
Wracając do teraźniejszości, muszę przyznać, że dzisiejsza, niedzielna wycieczka była wspaniała. Pojechaliśmy do Czarnocina, który nazywany jest Szwajcarią Śląską. Wiało lodowatym chłodem, więc  nie poszliśmy do rezerwatu Boże Oko. Zostawiliśmy to na okres wiosenny.
Za to wracając przejechaliśmy przez Górę Świętej Anny. I nacieszyliśmy oczy takimi widokami.
Dziś słoneczko szybko zaczęło zachodzić.  W nocy cofnięto czas.
 -- Czy czas można cofnąć ? -- zapytałam Jędrka. -- To nie ma sensu. Przecież nic nie wraca!
-- O czym mówisz? -- zapytał , ale wyraźnie skupiony był na prowadzeniu samochodu.
-- O tym, że w nocy cofnięto czas. Nie zawracaj sobie głowy. Tak sobie  tylko pomyślałam o dzieciństwie.
 -- Miły dzień! --  pomyślałam,  gdy wróciliśmy do domu -- Miły, choć przed wycieczką odwiedziłam cmentarz i groby bliskich.
 -- Sentymentalny, złoty dzień.  Fajna wycieczka ! -- uśmiechnęłam się do męża.

4 komentarze:

  1. Idzie Ci bardzo dobrze z przetworami:-) z tym przestawianiem zegara to tylko same kłopoty, bo i samemu ciężko się przestawić; u nas zegar na kominku jeszcze pokazuje "stary" czas, te elektroniczne z wyświetlaczem nowy, i czasami ciężko się połapać:-) ale wieczory mamy długie, ależ będzie czytania; wszędzie króluje jesień, choć szarugi już przetrzebiły mocno liście, mokro, zimno, a ja przeziębiona zza okna patrzę na świat; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Faktycznie kapusta pyszna na surówkę. Trochę cebuli w kostkę , oliwy, cukru , pieprzu i do drugiego dania jak znalazł. Na Andrzejki będzie bigos.Parę słoików rozdam dzieciom. Jak się skończy, to zakisimy jeszcze raz. Bardzo lubię sałatkę z ziemniaków gotowanych i pokrojonych w kostkę, cebulki, kiszonej kapusty i zasmażki na wędzonej słonince. Pycha. Może być sama stopiona wędzona słoninka i pieprz. Do kiełbasy na gorąco i mięs cudny dodatek. Dwa w jednym . Nie trzeba niczego innego.Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kapusta kiszona to moja miłość, na zimno i na gorąco, surowa i gotowana. Wprawdzie sama nie kiszę ale mam pewne źródła, jest w niej kminek i marchew, sól i chrzan a czasem i jabłko się znajdzie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze mieć swoje źródła zaopatrzenia w artykuły spożywcze, naturalne. Jak mało czasu albo nie opłaca się dla jednej osoby, to jak znalazł. My robimy niewiele przetworów, ale kisimy ogórki, kapustę, no smażę powidła ze śliwek, a czasem zielonych pomidorów. Ze śliwek bez cukru, bo i tak słodkie. Niewiele i zawsze trochę rozdajemy dzieciakom. Takie przez siebie przygotowane przetwory są smaczne i zupełnie inne niż kupne. pozdrawiam serdecznie .

    OdpowiedzUsuń