Z dużą radością przyjechaliśmy do Wyluzowanej, choć już na wstępie podróży zaczęły nas nękać dziwne zdarzenia. Ale może zacznę od początku. Otóż udało się nam wygospodarować dwa tygodnie wolnego. Taki luźny czas pomiędzy wizytami u lekarzy specjalistów. Mam dosyć szpitali, lekarzy ale nie zawsze da się tego uniknąć. W porównaniu z ubiegłym rokiem i tak obecnie mam dużo luzu, który skrzętnie wykorzystujemy na wyjazdy w Bieszczady. Tak więc spakowani, zadowoleni wyjechaliśmy na obwodnicę K-Koźla, która prowadzi do autostrady. Na wysokości zjazdu do Sławięcic, czyli ostatniej dzielnicy naszego miasta, silnik samochodu zamilkł. Jędrek zmniejszył obroty, a w końcu zjechał w zatoczkę. Próbował ponownie uruchomić samochód. I udało się. Przejechaliśmy kolejne parę kilometrów, kiedy sytuacja powtórzyła się. Zjechaliśmy w boczną drogę prowadzącą do Ujazdu. Część drogi zajmował sprzęt rozstawiony przez ekipę remontującą drogę. W pewnej chwili jeden z robotników krzyknął do nas, że gubimy paliwo. Z duszą na ramieniu udało nam się podjechać na parking obok cmentarza i zadzwonić do warsztatu syna. Za kwadrans był na miejscu. Umiejscowił usterkę, prowizorycznie zabezpieczył. W tempie żółwia podjechaliśmy pod warsztat. Przesiedliśmy się do samochodu syna i pojechaliśmy na obiad i kawę. Po trzech godzinach samochód został naprawiony, bo wymieniono parę części i ruszyliśmy w drogę. Na miejsce zajechaliśmy około 22- giej. Jeszcze było w miarę widno. Na stoku zastaliśmy porozrzucane śmieci, wywróconą wielką beczkę z ziarnem dla ptaków, porozrzucane śmieci, które wysypały się z wywróconych pojemników na śmieci. W Wyluzowanej podczas naszej nieobecności grasowały zwierzęta! Patrząc na możliwości mniejszych zwierząt oceniliśmy, że nie miałyby siły aby ruszyć zamkniętą dużą beczkę. To musiało być duże zwierzę. Wykluczyliśmy niedźwiedzia, bo ogrodzenie było nienaruszone. Natomiast podejrzewamy sarny, które bez rozbiegu przesadzają bez trudu ogrodzenie. Natomiast śmiecie rozrzuciły lisy, bo dwa dni później przyłapaliśmy je na gorącym uczynku. Wczesnym rankiem pod chatą dostrzegliśmy dwa lisy. Matka robiła rekonesans po Wyluzowanej, a maluch bawił się tym, co wpadło w jego zęby. Stwierdziliśmy, że to zorganizowana banda pod kierownictwem misia, który stoi za ogrodzeniem i korzysta z tego , co mały lisek wyniesie za ogrodzenie. Sarny wywracają beczki i duże kosze na śmieci, lisy rozrywają worki, a z wysypanego ziarna korzystają sarny i okoliczne ptaki. Bonusem dla saren jest świeża trawa, bo od dawna niekoszony stok jest spiżarnią wszelkich ziół , koniczyny i trawy.
A to moje sny kolorowe. Trochę bajkowe, trochę jarmarczne, ale na przekór niezbyt wesołej rzeczywistości. Czasem właśnie takie kolorowe mazanie pędzlem odgania ode mnie czarne chmury niechcianych, przerażających myśli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz