wtorek, 20 maja 2025

Szmaragdowa beksa.


 Bieszczady tego maja potraktowały nas po macoszemu i wygląda na to, że do końca naszego pobytu nic się nie zmieni.  Tydzień temu udało nam się wyskoczyć z ciepłej i kwitnącej kozielskiej wiosny na spotkanie z Wyluzowaną. To miał być przyjemny wypad tylko na dwa tygodnie. Wieźliśmy w bagażach marzenia o pachnącym, roztańczonym bieszczadzkim wiatrem spotkaniu z wyluzowanymi aniołami, a  zastaliśmy rozbeksaną złośnicę.  

Łaskawość bieszczadzkiej wiosny trwała zaledwie dwa dni. Na początku trochę zamydliła nam oczy gwiazdkami złotych mniszków rozrzuconych na trawniku, chustą  barwinkowych kiści rozścieloną pod brzozą, słodkim zapachem czeremchy, którym przywitała nas droga pod bramę. Zaraz po przyjeździe pomyślałam sobie, że wcześniejsze deszcze i niska temperatura, o czym donosił Jędrkowi jeden z mieszkańców Bóbrki, to celowe działanie w celu zatrzymania sałatowej zieleni, świeżego kolorytu kwiatów specjalnie dla nas. O, jak bardzo się rozczarowałam! Dobrze, że już pierwszego ranka zdążyłam pstryknąć parę fotek, zachwycić się kolorytem, wystawić twarz do złotych, ciepłych promieni i pochwalić wiosnę, bo już w trakcie paru pierwszych dni poprzedniego tygodnia pojawiła się złośnica i grymaśnica. I do tej pory jest kapryśna i niezdecydowana. Wyraźnie obrażona na nas, ale nie ma najmniejszej ochoty poinformować o co jej chodzi. Po prostu wiosna złe humory ma. Wyluzowane anioły mokną  na gałęziach wśród wyluzowanej zieleni. Ani myślą o tańcach, igraszkach wśród obłoków, bo całe niebo zasłoniła grafitowa kurtyna. Nieśpieszno im do piruetów na źdźbłach trawy. Chuchają w skrzydła, trzęsą się z zimna i tylko z sympatią patrzą w stronę osiki, bo jej trzęsące się listki najbardziej współgrają z ich nastrojem. Moja muza od razu się z całym towarzystwem zintegrowała i ani myśli mnie wspierać. Moje plany twórcze spaliły na panewce. Pisanie leży odłogiem. Zamiast tego czytam namiętnie książkę o Fridzie  Kahlo  " Zraniony stół", która mnie zafascynowała do tego stopnia, że każdą wolną chwilę poświęcam na czytanie. 

Aby trochę się wytrącić z tego marazmu wykorzystaliśmy  brak deszczu w sobotni poranek i pojechaliśmy obejrzeć jaki jest stan wiosny głębiej w Bieszczadach. Wyruszyliśmy z Bóbrki w stronę Polańczyka. Na drodze minęło nas niewiele samochodów. Widać nie najlepsza pogoda ma też swoje dobre strony. Było szaro, wręcz grafitowo. Turystów na zaporze w Solinie niewielu. Pracownicy parkingów zziębnięci kulili się na poboczach wjazdów i nawet nie mieli ochoty machnąć ręką, nie mówiąc o bardziej aktywnym naganianiu chętnych do zaparkowania właśnie na tym parkingu. Jechaliśmy dalej. Minęliśmy rondo w Polańczyku i pojechaliśmy w stronę miejscowości Wołkowyja. A następnie w lewo w kierunku  Bukowca i Czarnej. Po drodze minęliśmy Sakowczyk, Rajskie i zatrzymaliśmy się po prawej stronie , gdzie można leśną drogą stokową dojechać do  doliny, gdzie jest stadnina koni huculskich. Obecnie jest to zamknięta szlabanem droga leśna. A dojazd do hodowli jest drogą od strony Czarnej.Tam parę lat temu zamieszkała była nasza kotka  Kizia Mizia. Jej kocięta zawieźliśmy do Koźla. Misza wraz z właścicielem pojechał nawet do Niemiec, a Masza zamieszkała w domu naszego syna i synowej. O przygodzie z Kizią -Mizią pisałam parę lat temu. Teraz tylko przypomniała nam się ona przy okazji naszej małej wyprawy sporym odcinkiem Małej pętli bieszczadzkiej. Obok zamkniętego białozielonego szlabanu  jest miejsce, gdzie stoi zadaszona ławka i stół, a wokoło jest wykoszony niewielki kawałek łąki. Tu można odpocząć, a nawet w godziwych warunkach spożyć posiłek. Wystarczy przejść się jeszcze mały kawałeczek, by oczy zachwycił piękny widok na dolinę, pobliskie stoki i różnorodną zieleń. Wprawdzie temperatura nie była wysoka, a wręcz przeciwnie. Oscylowała w granicach 9 stopni, w nocy padało, a może i deszcz przestał padać zanim dojechaliśmy do Olchowca, bo z gałęzi miejscami zwisały pojedyncze krople, jak wiosenne łzy, za to różne odcienie zieleni były urzekające. Trawniki rozświetlały żółte gwiazdeczki mniszka.W Wyluzowanej mniszek już przekwitł i tylko z trawnika wystawały puchate kulki dmuchawców. Tutaj jeszcze rozświetlał szmaragd łąk.

Od podziwiania widoków wygonił nas ostry powiew wiatru. Pojechaliśmy więc dalej do Polany, a tam skręciliśmy w lewo nowo wyremontowaną drogą w kierunku Lutowisk. W miejscu nieistniejącej wsi Skorodne zatrzymaliśmy się, aby posłuchać szumu wodospadu i obejrzeć łany kwitnącego łopianu.








Po drodze w dolinie potoku Głuchy przed wsią Skorodne zatrzymaliśmy się, aby posłuchać szumu wodospadu i obejrzeć łany kwitnącego podbiału.





Po wsi pozostało tylko parę domów i stare drzewa owocowe. Mieszkańców jest obecnie około pięćdziesięciu.

 



Podobno wieś Skorodne jest jedną ze starszych wsi bojkowskich na Podkarpaciu. Kiedyś była to duża wieś należąca do rodziny Kmitów. W czasie II wojny światowej i okupacji niemieckiej weszła w skład Generalnej Guberni. Po ukończeniu wojny od 1944 roku należała do ZSRR. Od 1951 roku , po wyrównaniu linii granicznej między Polską a ZSRR, znajduje się na terenie Polski. Większość byłych mieszkańców wysiedlono, a nie było chętnych wśród repatriantów zabużańskich aby się tutaj osiedlać.  W okolicy przez jaki czas działał Iglopol, który również przyczynił się do dewastacji tego, co zostało. Paru z byłych pracowników Iglopolu po jego likwidacji pozostało w Skorodnym i to oni oraz ich potomkowie stanowią dziś mieszkańców tej osady. Minęliśmy  Skorodne i skierowaliśmy się w stronę Lutowisk. Tam na rozdrożu stoi  kompleks hotelowo-restauracyjny " Chreptiów. Obok niej umiejscowiony jest punkt widokowy z parkingiem, skąd jest piękny widok na bieszczadzkie szczyty i dolinę. Niedziela była chłodna, wiało, a my niejednokrotnie obserwowaliśmy okolicę z punktu widokowego, więc pojechaliśmy dalej. Niebo coraz bardziej się zachmurzało i przybierało ciemno-grafitową barwę. Chcieliśmy się jak najszybciej znaleźć w Ustrzykach Dolnych, bo Jędrka interesował wyścig kolarski, który miał przejeżdżać w tym czasie przez Ustrzyki. I wtedy lunął deszcz. Potem padał sobie przez kwadrans, następnie wyszło słońce i znowu po kwadransie lunęło. I tak było do końca soboty. Czekaliśmy na kolarzy na poboczu drogi, przed skrzyżowaniem, oglądając spektakl na niebie.

5 komentarzy:

  1. U nas tez taka huśtawka bardziej kwietniowa niż majowa ale akurat mnie to cieszy. Bo kolorów i zapachów mnóstwo ale bez upałów. Pozdrawiam Bieszczad.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za słowo komentarza. Pozdrawiam Mielec/? /. Mylę się co do miejsca?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W punkt Bożenko, wróciłam do domu rodzinnego po pół wieku wędrówki od Krakowa do Wrocławia, przez Boguchwałę.

      Usuń
  3. Ten wyścig ... upodobali sobie nasze tereny, wieś była zamknięta przez weekend, a w sobotę nawet od 9 do 16, długo, a nam zabrakło pieczywa:-) ale od czego są kasze i makarony. Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nam się udało. Na poboczu czekaliśmy jedynie 1,5 godziny. Droga była zamknięta i nie mogliśmy się ruszyć w żadną stronę. To uciążliwe, gdy spieszysz się toalety. Tak sobie jeszcze pomyślałam, że gdybym na codzień nie piekła chleba, to w wypadku zamknięcia u nas drogi do sklepu też byłby kłopot. Serdeczności

    OdpowiedzUsuń