





Na zdjęciach są moje dwa ogrody, dwa światy, które budzi do życia wczesnowiosenne słońce. Po zimie ziemia odradza się. Przyroda ponownie próbuje podjąć trud wejścia w kolejną fazę rozwoju, następną, piękną porę roku.
Dzisiaj już trzeci marca. Jędrek przedwczoraj wrócił z Bóbrki. Dla mnie jeszcze było za wcześnie , aby jechać około 7 godzin, w celu pooddychania bieszczadzkim powietrzem. Tak więc mój małżonek niechętnie pojechał sam. Bardzo tęskniliśmy za chatą. A Jędrek z końcem zimy uznał, że czas na podróż. Przecież co jakiś czas potrzeba spojrzeć okiem gospodarza i sprawdzić, czy gwałtowne spadki temperatury, które miały miejsce dwa tygodnie temu( do - 17 stopni w nocy) nie zaszkodziły naszym urządzeniom wodno-kanalizacyjnym. Poza tym, czy pod naszą nieobecność do chaty nie przyprowadziły się myszy i inne gryzonie. Trzeba było też sprawdzić domki dla ptaków. Ptasi nowożeńcy lada moment będą szukali wygodnego lokum na założenie rodziny. I okazało się, że dobrze zrobił, że pojechał. Wichury postrącały domki, bo część z nich była nadgryziona zębem czasu. Ani jeden się nie uchował. W domu zaczęły grasować mrówki-faraonki. Na szczęście myszy nie przedostały się do naszej chatki. Urządzenia wodno-kanalizacyjne nie zamarzły. Po przyjeździe we wnętrzu chaty było 3 stopnie Celsjusza powyżej zera. Mój mąż miał więc przez pięć dni ręce pełne roboty. Ale za to w bonusie miał czyste powietrze, frajdę związaną z długimi spacerami brzegiem zalewu, albo jazdą rowerem po leśnych ścieżkach. Po powrocie mówił mi, że dokuczała mu samotność.
Chata była bardzo cicha, bo brakowało jej naszych wieczornych rozmów przy kominku, zapachów gotującego się obiadu, pieczonego chleba. Samotność jest fajna przez kilka dni, bo odświeża, dystansuje od codziennych problemów, jednak gdy się przeżyło ze sobą pół wieku, to po jakimś czasie brakuje obok tej drugiej osoby, którą tak dobrze znamy. Jędrek gotował dla siebie tylko to, co można przyrządzić szybko; odgrzał kiełbasę i zjadł z chlebem z mechanicznej piekarni, smażył jajka, czasem odgrzał jakieś gotowe danie, które zakupił w Lidlu. Na co dzień nieźle radzi sobie z kucharzeniem, ale samotny pobyt zniechęcił go do pichcenia. Ja czułam się tak samo w miejskim domu. Krótkie rozmowy telefoniczne, sms -y nigdy nie zastąpią nawet wspólnego dobrego milczenia, gdy siedzimy obok siebie czytając każdy swoją lekturę, śmiejemy się z tych samych żartów w oglądanym właśnie kabarecie, słuchamy wspólnie ulubionych utworów lub zajęci swoimi sprawami wiemy, że za jakiś czas znowu będziemy obok siebie. Kiedyś na czyimś przyjęciu z okazji długoletniego pożycia małżeńskiego usłyszałam żart rzucony przez jednego z gości, a był nim ksiądz z kozielskiej parafii. Powiedział on do pary jubilatów, że ich długotrwałe małżeństwo już jest związkiem kazirodczym. Oczywiście chodziło mu głównie o to, że po tylu wspólnych latach ludzie tak dobrze się znają, że żyją ze sobą jak brat z siostrą. I może odrobinka prawdy w tym tkwi, ale ja nie zgadzam się z nieżyczliwym podtekstem, że powszedniość odbiera związkowi czaru i sprowadza wszystko do trywialnego przymusu trwania ze sobą, bo jest umowa, bo przysięga, bo zaczynamy wyolbrzymiać wady, które obrzydzają partnera itp. Wprawdzie czas odziera nas z jakiejś tajemnicy dotyczącej drugiego człowieka i zaczynamy znać go prawie tak samo, jak i siebie. Ale czy rzeczywiście siebie znamy tak dobrze, że oddalibyśmy głowę za to, że wiemy zawsze, co w danej sytuacji zrobilibyśmy, jak zachowalibyśmy się w obliczu nieoczekiwanego trudnego zdarzenia? Lata doświadczenia życiowego i różne sprawdziany, egzaminy, które zdajemy w trakcie upływu lat w jakiś sposób pomagają nam w samopoznaniu, jednak okazuje się, że wystarczy trudna choroba, tragiczny zbieg zdarzeń, a już życie przedstawia obraz zniszczeń, jak po trzęsieniu ziemi. Wtedy trzeba od nowa zrobić inwentarz tego, co zostało ocalone, a co zniszczone bezpowrotnie, co potrzeba naprawić aby podjąć trud odbudowy. Z biegiem nabieranego doświadczenia życiowego stałam się bardzo ostrożna w pewności co swoich przyszłych zachowań. Czasem siebie zaskakuję pozytywnie, a czasem dziwię się ile jeszcze we mnie nieodkrytych emocji. Są chwile, gdy muszę uporać się ze sobą samodzielnie, bo nikt nie wejdzie w moje wnętrze i nie zrobi porządku z niechcianymi lękami, natrętnymi myślami. I wiem też, że mój partner musi co jakiś czas podejmować ten sam wysiłek. Myślę, że w takich chwilach bardzo pomaga świadomość istnienia obok męża, przyjaciela, partnera lub partnerki, czyli kogoś komu zależy na tym, aby było dobrze. Myślę, że dotyczy to większości bliskich relacji między ludźmi. Trudne życiowe momenty, które powodują trzęsienia dotyczą wszystkich relacji; relacji naszych z dziećmi, przyjaciółmi, rodzeństwem, czy rodzicami. Jeśli nam zależy musimy po każdym kataklizmie od nowa naprawiać, budować, odświeżać. Żadna bliska relacja nie jest sama w sobie dobra, bo taka była wcześniej.
I tyle mojego " rozkminiania". Jednak czas wiosny, gdy po długim i trudnym okresie zastoju w przyrodzie wszystko budzi się do życia i od nowa , cierpliwie zaczyna piąć się ku słońcu i zmagać z przeciwnościami zmusza do takich refleksji, a w dodatku mój miniony rok to cały rok kolejnego życiowego sprawdzianu. Czy jak nasze dwa ogrody zdałam egzamin, to czas pokaże. Może w marcu uda nam się razem pojechać do chaty i wspólnie poczuć atmosferę Wyluzowanej i naszego azylu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz