piątek, 2 czerwca 2017

Prywatny kawałek raju




         -- Wiesz, uciekło nam dwa miesiące wiosny i bieszczadzkich bukietów. -- powiedziałam z żalem do Jędrka, wyjeżdżając z Leska w stronę Bieszczadów i naszych chat. Właśnie mijaliśmy magiczną bramę Bieszczadów.  Zamyśliłam się. Jakoś posmutniałam, pomimo zbliżania się do Wyluzowanej. Jędrek popatrzył na mnie i pokiwał głową, ale musiał skupić się na prowadzeniu samochodu. Padał deszcz, wiało. Właśnie mijała wiosenna burza, a my  mijaliśmy kamień leski w Glinnym.
        -- Szkoda wiosny, ale może w przyszłym roku będzie lepiej! Czasem już tak się układa. Za to nadgoniliśmy pracę w naszym miejskim mieszkaniu i ogródku.
Jeszcze w sobotę w pocie czoła i palącym słońcu malowaliśmy płot wokół miejskiego ogródka, a dzień później, w poniedziałek poprawialiśmy niedoróbki. Na naszej osiedlowej uliczce staliśmy się malutką sensacją, która wniosła trochę rozrywki w senne życie mieszkańców, z których większość wiodła  wolne i trochę nudne życie emeryta. Do prac remontowych zabraliśmy się we trójkę; ja, Jędrek i Lucyna. Jędrek samozwańczo obwołał się kierownikiem ekipy malarskiej i kontrolerem jakości. Zresztą nie protestowałyśmy, bo tylko on miał w tym temacie jakieś pojęcie. Krytykował, pokazywał , poprawiał.
Zaopatrzona w słomkowy kapelusz, płócienne spodnie, parę rękawiczek, pędzel i puszkę szarej farby machałam pędzlem, jakbym musiała tym zarabiać na chleb. I ciągle słyszałam cierpkie.
        -- Nie głaszcz ramy tym pędzlem! To nie obraz. Więcej nabieraj farby, bo nie pokrywa starej farby!
W pocie i znoju machałyśmy i machałyśmy.  Robota posuwała się, ale  Lucyna też na mnie furczała.
        -- Nie tak dużo farby, bo zacieki  robisz. Wychodzą brzydkie frędzle!
        -- Jędrek dużo, czy mało? -- pytałam skołowacona i malowałam po swojemu, bo wiedziałąm, że i tak nikomu nie dogodzę.
Cały czas sąsiedzi śledzili tempo naszych prac i oglądali nas jak jakieś dziwo. Śmiejąc się  komentowali.
       -- No, teraz to płot będzie jak ta lala. -- To mówił stary sąsiad , który trzykrotnie przyjeżdżał z końca uliczki, aby nas pooglądać.
        -- Właśnie wczoraj skończyłam swój płot! Masakra. -- powiedziała ze współczuciem sąsiadka idąca na ostatnie sobotnie zakupy.
        -- Ale masz synek ekipa ! Wiela płacisz za szychta! -- Znajomy kierowca ciężarówki zatrzymał samochód i przystanął obok nas., zagadując Jędrka.
       -- A co, moja ekipa ci się nie podoba? -- roześmiał się mój mąż. -- Robotne dziołchy.
       -- Jak robotne, to i szwarne. Podobają się. A daj im przynajmniej na lody, bo war taki, że jajca na słońcu ugotować  można.
Przypominałam sobie te dogaduszki , a samochód był coraz bliżej Bóbrki,  Wyluzowanej i chat. Gdy burza się skończyła,  dojechaliśmy. Przywitała nas ściana zieleni. Przyroda szalała.

           Na moment wyszło słońce. Chyliło się już ku zachodowi, rozświetlając     

                                                                kwitnące kosaćce.



     

 Na łące trawa była po pas. Zieloną płaszczyznę rozświetlały białe główki margaretek. 


                                    Trawnik pomiędzy chatami aż prosił się o skoszenie. 



  Stok powyżej linii chat zamienił się w pochyły perski dywan.Witaliśmy rozśpiewaną wieczornymi trelami ptaków naszą rajską Wyluzowaną. 

 Wyluzowana witała nas. Drzewa machały do nas brzozowymi gałęziami poruszanymi wiatrem.


I tylko ślimak nic sobie nie robił z tego wieczornego zamieszania. Podążał dalej w kierunku swoich ślimaczych spraw.

Na tarasie zastaliśmy pieczęć po zwierzęcej inspekcji . Nie wiem ile czasu trwała ta inspekcja.

Nasza inspekcja trwała około godzinki. Musieliśmy na szybko  posprawdzać stan Wyluzowanej.  Żadnych strat. Uf! Więc słońce zdecydowało się schować za Berdem. Czas wejść do chaty.


4 komentarze:

  1. Bożenko, jak dobrze Cię rozumiem, też przed wejściem do chatty obchodzę z aparatem lub bez całą maleńką posiadłość, schylając się z czułością nad każdym nowym cudeńkiem Natury.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak to jest z miejscami,które kochamy i do których wracamy. Trzeba sprawdzić, czy nasz ukochany kwiatek zakwitł, ile dziur zrobiły nornice, ile nowych gniazdek pod belkami, ile w domkach dla ptaków jest nowych mieszkańców. Ja kocham wszystko co żyje w naszej Wyluzowanej. Przypuszczam, że i u Ciebie jest tak samo. Ciesz się więc i delektuj każdym skrawkiem swojej działki i Chatty.Pozdrawiam serdecznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zasępiłam się wczoraj i mówię do męża, zobacz, już czerwiec; trochę smutno, że ten czas tak szybko leci, i nie nadążamy nacieszyć się przyrodą; łap, Bożeno, każdą chwilę, niech nam osłodzi potem zimowe wieczory; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak napisałaś o zimie, to od razu poczułam na skórze powiew zimnego wiatru. Zima jest do wytrzymania, gdy słoneczko zagląda zza chmur. Nawet minusowa temperatura mnie nie odstrasza, jak słoneczny reflektorek działa. Ponure oświetlenie wprawia mnie w stan podobny do letargu. Ruchy mi jeszcze bardziej powolnieją ( a i tak nie należę do pędziwiatrów) i jestem jak zahibernowana. Choć nie mam skłonności depresyjnych, sama myśl o listopadzie waży mi nastrój. Ale co tam , jeszcze całe lato przed nami. Korzystam z uroków Wyluzowanej. Wstaję przed piątą, aby jak najdłużej obcować z trelami, świergotem, cykaniem... I cieszę się. Szkoda życia na spanie, gdy wokoło tyle nowości i piękna. Pozdrawiam serdecznie i życzę Ci też wielu wspaniałych przyrodniczych i estetycznych wrażeń.

    OdpowiedzUsuń