Ostatni tydzień mogłabym nazwać " rozjazdowym". I nie ma to nic wspólnego z rozkładem jazdy autobusów lub pociągów. Rozkłady jazdy mają charakter porządkujący. Nasze rozjazdy zabałaganiły czas, zmuszając nas do spędzenia wielu godzin w niewygodnej pozycji na zatłoczonych polskich autostradach i dziurawych drogach lokalnych. I tylko nasza sympatia do podróżowania osłodziła trochę ten okres.
Niestety, osiem dni temu musieliśmy opuścić chatę i pojechać do naszej miejskiej części życia. Wiosna nie chciała poczekać, aż znudzi nam się wiejskie życie. Miejski ogródek płakał rzewnymi łzami i tęsknił za osobą, która zechciałaby wygrabić, przekopać, zasiać , przyciąć. Pąki bzu przybrały i zameldowały, że już są gotowe do pęknięcia. Las tulipanowych liści nacierał na kiełki narcyzów i przypominał gęstą , ryżową szczotkę... Po prostu w ogrodzie panował ogromny rozgardiasz. Ptaki już od pierwszego poranka pod oknami sypialni urządziły sobie karczemną awanturę. Panowało prawdziwe bezkrólewie. Ale zgodnie z przysłowiem, że " pańskie oko konia tuczy", postanowiliśmy utuczyć dom i okolicę. Podzieliliśmy czas pomiędzy prace ogródkowe - porządkowe i ogrodnicze oraz domowe - porządkowe. Dzielnie realizowaliśmy zamierzenia, aż tu okazało się, że do tego musimy dołożyć jeszcze kolejne przemieszczanie się. Realny świat nie pozostawił nam wyboru. Najpierw pojechaliśmy do Bytomia, a stamtąd do Częstochowy. Sprawy skomplikowały się. Musieliśmy dołożyć dodatkowe trzy dni pobytu w mieście. Odgruzowałam dom. Można w nim mieszkać bez obawy wciągnięcia przez pająki pod obrazy. Szyby okienne nabrały przejrzystości i przepuszczają promienie słoneczka. Dobrze, bo można podziwiać ogrom pracy włożonej w ogród przez Jędrka. Jutro przyjdą dziewczynki i pewnie połowa moich porządków przestanie mieć znaczenie. Ale za to ile będzie radości, gdy jeden pokój zamieni się w sklep obuwniczy, a drugi w bar szybkiej obsługi z wypiekiem domowego ciasta. .. W poniedziałek wracamy do chaty, załatwiając po drodze pozostałe pilne sprawy. A tam czeka na nas chata i lekko stęsknione wiejskie życie.
Ja tak cały czas w rozjazdach, co kilka dni zmieniam adres i jest mi to bardzo uciążliwe, a na dodatek wszędzie trzeba rękawy zakasać; w sobotę udało nam się wyrwać na cały dzień, zostawiliśmy nawet chatkę, bo zaraz jakieś zajęcie by się znalazło; i myślałam, Bożeno, że będę mieć w tym wieku dużo czasu, a okazuje się, że jest go coraz mniej:-) być może w tym tygodniu zakończę prace w ogrodzie domowym i ruszę wreszcie na Pogórze, ale tu znowu Jaśko za mną tęskni ... i bądź tu człowieku, mądry:-) pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńJak dobrze Cię rozumiem Bożenko! Ja też w rozjazdach. Bo teraz sanatorium czyli trzy tygodnie wyjęte z normalnego życia a po powrocie i mieszkanko odgruzować i chattę ogarnąć i siostrzyczkę odwiedzić a tu przeziębienie się przyplątało. Och i ach!
OdpowiedzUsuń