niedziela, 15 maja 2016

zielone wspomnienia,czyli poboczne myśli

 - Kiedy jedziemy do chaty? - zapytał Jędrek, podnosząc wzrok znad laptopa, na którym tłumaczył jakąś włoską zawiłość dotyczącą funkcjonowania którejś z części naszego samochodu. Nie starałam się nawet zapamiętać, o co chodzi, bo to dla mnie i tak czarna masa. Był późny wieczór. Wchłaniałam się. Tak nazywam czas oczekiwania na to ,aby krem , którym posmarowałam twarz został wchłonięty przez skórę. Do trzydziestki nie używałam niczego! Błąd! Pewnie dlatego mam teraz skórę suchą  i wchłaniającą wszystko, czyli kremy, maseczki, żele, olejki... jak bibuła.Nie lekceważę tego, bo zauważyłam, że niedługo porównanie do bibuły będzie  jeszcze bardziej adekwatne, nawet nie z uwagi na jej wyjątkowe właściwości, a również z uwagi na fakturę. Staram się odwlec ten moment , choć od lat mam już do swojej urody spory dystans. Jednak bądź co bądź nowy archipelag zmarszczek to nie bułka z masłem. Mam koleżankę, która przed wielu laty, a miała wtedy około trzydziestki, starała się śmiać, przytrzymując skórę twarzy przy kącikach ust oraz oczu i to z obu stron. Uważała, że uniknie powstawania zmarszczek.  Dawno jej nie widziałam, ale może coś w tym było, bo chyba ma gładszą buzię, niż autorka tego tekstu.
Ale zaczęłam od informacji o wyjeździe, a moje myśli, a za nimi palce na klawiaturze popędziły w innym kierunku.
- Jedziemy w środę. -- odpowiedziałam mojej drugiej połowie. Ostatnio przeczytałam, że z drugimi połowami to coś nie tak. To tylko taka nazwa, bo podobno każdy powinien mieć swoje podwórko, na którym działa, planuje, itp. a wspólną częścią może być płot, albo i trawnik, gdzie spotykają się, wymieniają myśli , poglądy, wspólnie coś budują itd., aby nie ograniczać wolności i nie przemodelować. Tak  na swój obraz i podobieństwo. Trzeba dać przestrzeń. To podobno jest sposób na dobry związek. Ja sobie myślę, że każdy ma swoją receptę, ale tłamszenie kogoś, kto jest inny i zmuszanie do wchodzenia w cudzą skórę, nikomu na dobre nie wychodzi. Nie wiem , jak jest w związkach, w których partnerzy mają podobne zamiłowania , poglądy. Być może to takie prawdziwe drugie połowy. Moja druga połowa ma odmienne zamiłowania, inną energię, czymś innym można jej zrobić przyjemność. I nie zabijamy się . A jest raczej ciekawie. O, znowu zboczyłam ! 


 Jakoś tak mi dziś refleksyjnie.Może to te zdjęcia, a może radość z niedalekiego wyjazdu? Już niedługo znowu przez jakiś czas będę wieśniaczką.  Będę miała inną przestrzeń , na innych widokach oprę wzrok. W mieście mam wprawdzie wesoły, kolorowy ogródek, ale wzrok biegnie tylko do pobliskiego muru, który go ogranicza. Nie może pobuszować po zielonej kopule Berda, czy zanurzyć się w perlącej się u jego stóp wodzie zalewu.
 Trawnik miejski jest równo przycięty. Tu trzeba schludności. Wokół chaty, nawet, gdy trawa zostanie skoszona, to za siatką jest ogromna łąka, z której zapach ziół wkrada się nawet do mojej sypialni, nie mówiąc już o tym, że taras w nim tonie. Bogactwo kolorów, zapachów... Za tym tęsknię.
Urywam się z miasta również dlatego, aby trochę pożyć swoim życiem.Swoim i Jędrka. Tam jesteśmy my. Tutaj , otoczeni rodziną, obowiązkami, załatwiamy, pilnujemy, opiekujemy się. A przede wszystkim martwimy kłopotami dzieci, wnuków, mojego ojca.Tak to już jest. I nie mówi,ę, że nie przynosi nam to radości, ale obawiam się, że jak nie będziemy dbali o siebie, to w końcu zapomnimy, że nasze dzieci już dorosły i z powrotem wepchamy je pod swoje skrzydła. To nie będzie dobre ani dla nas, ani tym bardziej dla nich. I stracimy radość z przebywania z wnukami, bo obowiązki rzadko idą w parze z przyjemnościami. .. 
 - - To dobrze, że jedziemy do chaty, bo tyle tam czeka  pracy. Będziesz grabiła, jak skoszę trawę?--
usłyszałam głos Jędrka.
- Nawet skoszę trawnik pomiędzy chatami, a cała resztę wygrabię. Kocham zapach siana. Już nie mogę się doczekać! -- uśmiechnęłam się do mojego wieloletniego partnera.-- Tylko, że tym razem bierzemy ze sobą tatę. Niech ma jeszcze trochę przyjemności, jak teraz dobrze się czuje.--przypomniałam.
 Tata ucieszył się z zaproszenia. Ubiegły rok był koszmarny i nie mógł tak daleko wyjeżdżać. Teraz z jego zdrowiem na razie było dobrze i chciałam mu sprawić wakacje.
Tak więc i tym razem nie do końca będziemy sami, nie uciekniemy od wszystkiego. Mam nadzieję, że dzielenie się radością i pięknem z osobami, które kochamy da nam tyle radości, że przesłoni niedogodności związane z opieką nad staruszkiem. Bo takie widoki, zapachy i barwy powinno się zapisywać na receptę, jak słońce, wiosnę, radość...

1 komentarz:

  1. Takie wyjazdy to swoiste sanatorium, a kto lepiej zaopiekuje się z sercem ojcem, jak nie dobra córka? samych dobrych chwil i dobrej pogody życzę, pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń