W niedzielę wstałam lewą nogą, chociaż to trudne, bo śpię po lewej stronie łóżka. Naturalne w takiej sytuacji jest stawianie na podłogę prawej nogi. A ja nie! Właśnie postawiłam lewą i stało się; pierwsze co ujrzałam, to rzęsiste krople deszczu tłukące w szyby sypialni. Lało! Moja energia była w okolicach zera. Trybiki w mózgu bardzo wolniutko próbowały się uruchomić. Do kończyn dobiegały  subtelne sygnały, wprawiając je w lekki stan drżenia i ruch  posuwisty. Dzięki temu udało mi się spionizować i powłócząc nogami, powlokłam się w stronę kuchni.
- Kawy!- wołało moje wnętrze. Pomyślałam, że w takim stanie, to powinnam zaserwować sobie kawę dożylnie.Jednak wróciła pamięć i od razu przypomniałam sobie, że  parę lat temu byłoby to może realne, ale teraz powinnam uważać i lekkomyślnie nie wypłukiwać sobie magnezu, bo to od razu prowadzi ku skłonnościom do skurczów kończyn, a nie ma niczego gorszego, jak w środku słodkiego snu czuję miażdżące pulsowanie bólu w łydce. Poza tym psuje się cera itp. dyrdymały, na które nie zwraca się uwagi w wieku lat osiemnastu, dwudziestu, no może w porywach do trzydziestki, a ja dawno przekroczyłam te cudowne lata beztroski. Teraz jestem bliżej cytowania Kochanowskiego "kochane  zdrowie...."Ale kawka deszczowego poranka musi być ! Nie ma co przesadzać z tym umartwianiem się. Łyczek po łyczku i trybiki zaskoczyły. Postanowiłam napisać nowego posta, bo zaległości z relacji Jędrka miałam około dwutygodniowe. Z lubością sklecałam zdania, wklejałam fotki, ale musiałam na moment odejść. Zapisałam posta, a gdy przyszłam i próbowałam go uruchomić, aby skończyć, "było pozamiatane", jak to mówi mój syn.
- Lewa noga! - zawyłam w środku i złość zaczęła się we mnie pienić i pienić... I już wiedziałam, że ten poziom negatywnej energii musi znaleźć jakieś ujście, bo inaczej zrobię sobie " ziazia", jak to mówiła dawno temu moja mała córeczka. Jędrek, ze spokojem i wzrokiem fakira obserwował moje miotanie się po mieszkaniu. Miał do ust przyklejony krzywy uśmiech, ale gdy krzyknęłam - jedziemy w plener , bo wybuchnę jak ten wawelski smok- od razu zaczął szykować się do drogi.Wyjeżdżaliśmy w strugach siekącego deszczu. Przez myśl mi przeszło 
nawet, że co to będzie za wycieczka w strugach z nieba, ale okazało się ,
 że nie było tak źle, a nawet było całkiem nieźle.
Po drodze wypogodziło się. Pojechaliśmy do Jarnołtówka, aby wejść na Biskupią Kopę, ale było zbyt mokro, trochę późno. Dotarliśmy w okolicach czternastej. Byliśmy głodni. Obiad zjedliśmy we włoskiej pizzerni. Pizza była na cieniutkim cieście. Moja wegetariańska ze szparagami i karczochami, a Jędrka z owocami morza.  Najedliśmy się i z pełnymi brzuszkami pojechaliśmy do Mosznej. Po drodze, w środku pola Pan Mąż zarobił mandat stu złotowy za przekroczenie prędkości... To był taki dodatek do wycieczki. Bonus!  Później już szło gładko.
 Obok zamkowego parku przywitały nas w stawie urocze kaczuszki. Nauczone,  że pojawienie się człowieka jest sygnałem na posiłek. Niestety nic nie przywieźliśmy.
                   Obrażone odpłynęły do innych, u których spodziewały się coś zdobyć.
              A my spacerkiem postanowiliśmy okrążyć dosyć rozległy staw, a może jeziorko?
                                                      Szliśmy pod zwisającymi gałęziami.
                                              Przeglądaliśmy się w pomarszczonej tafli...
            Aż wyszliśmy na drogę prowadzącą do bramy , którą strzegły dwa wielkie lwy.
                                    Brama była stara,kuta, a zamek w niej był zardzewiały.
                                       Ocieniona aleja biegła z drugiej strony stawu w stronę głównej alei.
.
                                   Słońce wyszło zza chmur i oświetliło nam drogę do parku.
 Park wokół zamku jest bardzo stary. Z żalem odkryliśmy, że w ostatnich latach podupadł. Wyraźnie nie ma kto dbać o stary drzewostan, nasadzać nowe drzewa, krzewy.
 Ale małe mostki przerzucone przez strugi płynące w parku, nadal zachęcają do romantycznych spacerów.
                                Można tu znaleźć wyjątkowo stare i ogromne okazy dębów.
                                Główna aleja lipowa i okoliczne ścieżki prowadzą do zamku.
 A zamek jest jak z bajki. Wprawdzie każda z jego części wybudowana jest w innym stylu architektonicznym, ale wygąda prawie jak zamek z czołówki bajek Disneya
.
                   Na murkach można dostrzec herby poprzednich właścicieli zamku.
Niestety pozostałości po kanałach są obecnie nie do użytku, bo zarosły rzęsą i są zamulone.Szkoda, bo ponoć kiedyś pływały tu gondole.
Obeszliśmy zamek dookoła. Palmiarnia była jeszcze otwarta. Mało w niej teraz roślin, ale jest zadbana.Podjazd do zamku wybrukowano granitową kostką . Teraz dębowe, ozdobne drzwi do zamku otwarte są dla wszystkich. Można go zwiedzić, a także napić się kawy w pięknym wnętrzu. W lecie od strony ogrodu i parku urządzane  są różne koncerty.
W tę niedzielę mało było zwiedzających. Było późne popołudnie, albo jak ktoś woli, wczesny wieczór. Dawno przekwitły rododendrony  w parkowych alejach. Gdy odwróciłam się przy wyjściu  z alei przekwitłych azalii, dostrzegłam, że żegna nas kościotrup, tkwiący w jednym z okien wieży.
To była naprawdę niezła niedziela. Po złości nie zostało ani śladu.
 
 
jak zawsze dobrze napisane - usmialam sie czytajac
OdpowiedzUsuńzdjecia i wycieczka super pozdrawiam
Ja też w końcu się z siebie uśmiałam, ale nie było mi do śmiechu, gdy moja praca poszła sobie do śmietnika.Dobrze, że ubawiło to jeszcze i Ciebie. Przynajmniej jakieś korzyści. Zawsze coś pozytywnego!:)
UsuńPrzepiękny ten zamek... taki trochę z pałacowym przepychem, co nie jest częste ;) Ja dotąd znałam Moszną tylko ze stadniny koni.
OdpowiedzUsuńW sumie to dobrze, że wstałaś lewą nogą ;)
Pozdrawiam
Stadnina jest obok. Zawsze korciło mnie, aby zafundować sobie naukę jazdy na koniu.
OdpowiedzUsuńJednak chyba zawsze miałam za dużego pietra, aby spróbować. Moja strata. Wiele fajnych spraw tracę z tchórzostwa. Niestety! :))
Bożeno, też tak miałam zupełnie niedawno z kolejnym postem; tyle się opisałam, nawklejałam zdjęć, i za chwilkę czysto, aż sama sobie nie wierzyłam; kontakt z naturą wyzwala same pozytywne emocje, pozwala zdystansować się od pewnych spraw, nawet mandat bywa niestraszny:-) piękne miejsce ta Moszna, może też odwiedzimy, jak będziemy w okolicy w lipcu; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMnie też raz wcięło fajnego i pracochłonnego posta ale stwierdziłam: widocznie nie powinien się publikować, siła wyższa. A tak naprawdę to pokonało mnie lenistwo.
OdpowiedzUsuńPiękną mieliście wycieczkę i druga sentencja mi się przypomniała: "Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło" Muczne wdzięczne Twojej złości bo zaprezentowałaś je ciepło i ciekawie. Pozdrawiam