Już bardzo dawno
nie zaglądałam do ChatoMani. Nie pisałam co u mnie, nie odwiedzałam
zaprzyjaźnionych blogów. Jaki tego powód ? Prozaiczny…. brak czasu! Gnam i
gnam. Jakbym przesiadła się do rakiety, bo to już z całą pewnością nawet nie
jest pociąg pośpieszny! Rejestruję poniedziałki i piątki. Środek tygodnia miga,
nie wiem kiedy. Nie, nie skarżę się, bo lubię takie zabiegane życie. Co nie
znaczy, że nie marzę o bardziej leniwie przepływających godzinach, kiedy
miałabym czas na swoje zainteresowania. Po prostu usprawiedliwiam się. Przed
sobą i wszystkimi, którzy zaglądają do mojej ChatoMani .Jednak chciałabym
przynajmniej od czasu do czasu rejestrować historię chaty, a więc gdy wreszcie
znalazłam lukę pomiędzy przyjazdem dzieci i wnuków, dyżurami, wywiadami, zawodową
pisaniną chcę podzielić się wrażeniami z ostatniego pobytu w chacie. Tam
wreszcie czas zwolnił! Szkoda tylko, że byłam w niej zaledwie trzy dni. Jednak
i to był luksus w zabieganym życiu. A więc do dzieła;
Przyjechaliśmy bladym świtem, bo aby zaoszczędzić czas,
wyjechaliśmy w czwartek około godziny 23-ciej. Drogi nie były tak zatłoczone,
jak we dnie. Było chłodno. No i jechaliśmy zaledwie 5 godzin. Gdy dojeżdżaliśmy
do Myczkowców, nastała jasność. Jeszcze trochę przydymiona, zaspana, ale
wreszcie było widać okolicę. Budziła się przyroda. Na drodze wyłożonej kocimi
łbami liczne rzesze ptaków coś wydziobywały i bardzo uważnie musieliśmy jechać,
aby nie skrzywdzić ospałych, jeszcze lekko drzemiących malutkich
muzykantów. Najwidoczniej przyfrunęły na
pierwsze śniadanko. W wodzie Zalewu Myczkowieckiego przeglądały się blado
różowe chmury. Wyjeżdżając zza zakrętu, ujrzeliśmy drzemiące chaty, zatopione w
zielonej pościeli. Ptaki dopiero zaczynały swoje poranne ody do życia. Byliśmy
zmęczeni, a więc nie przeszkadzały nam one w żaden sposób. Zdążyliśmy przespać się parę godzin, gdy obudziło mnie
ostre słońce, wylegujące się na naszym łóżku. Dosłownie wykopało mnie z łóżka.
Wskoczyłam w gumiaki ( niezbędnik
ChatoMani) i w piżamie pognałam
na obchód naszych włości. Za moment miałam towarzystwo, bo najwidoczniej i
Jędrkowi dostało się od słoneczka.
Popatrzyłam na bieszczadzką Arkadię i w myślach zaczęłam ją porównywać z naszym miejskim ogrodem, który tak bardzo kocham.
Ani orlika blado różowego...
czy też fioletowego
Nie ma też wejgelli.
Brakuje cytrynowego, okazałego irysa.
Nie ma ogrodowych stokrotek i kompozycji kwiatowych.
Ale jest Reksio, adoptowany pies z charakterem, który tak bardzo cieszy się, jak przyjeżdżamy. Pewnie pamięta , że u nas zawsze może liczyć na pełną miskę. Reksio pojawia się i znika. Wyżera kotom rybie głowy i ości. Chodzi swoimi drogami i jest całkowicie niezależny. Myślę, że to on sobie nas adoptuje za każdym razem , jak jesteśmy. I zawsze nas wita, gdy przyjeżdżamy. To bardzo miłe.
Tutaj bardzo lubię " bawić się w dom. Mam na to czas i przestrzeń.
Po przyjeździe w pierwszej kolejności pognałam , aby sprawdzić, jak tam mój klomb? No cóż, klomb jest iście bieszczadzki, łąkowy!
Sosny rosną sobie na wyścigi. Która zdobędzie tym razem pierwsze miejsce?
Samosiejki sobie rosną, bo nikt im nie zagraża.
Roślinki wdzierają się na nasz parking, jakby im brakowało miejsca. Chciwe! Przecież maja tyle przestrzeni!
Słońce tańczy na stoku i dachach chat, jak na obrazach impresjonistów. |
Na stoku rozgościł się prawdziwy busz!!! Zadziwia mnie bujność bieszczadzkiej roślinności.
Błękitne cienie delikatnie liżą brzegi ścieżek, jakby to były lody waniliowe. Nic dziwnego. Żar leje się z nieba.To przecież południe!
Kwitną krzewy.
Kwitną zioła. Zapachy odurzają.
Za to kwiaty posadzone w maju nie zdechły i nadal są piękne.
A taka rybę można złowić na naszej Kiszce. Ale Jędrek miał wczoraj farta! |
Jestem rozdarta pomiędzy dwa domy. Teraz większość czasu
spędzam w miejskim domu. Za chatą przeważnie tęsknię. Na otarcie łez mam w
mieście ogród, w którym wyżywa się Jędrek . Jadąc do Bobrki tęsknię za nim .I
tak już będzie zawsze.
Będę rozdarta pomiędzy dwa inne krajobrazy. Inną codzienność.
Farta to mieliście oboje zajadając ją (rybkę);-)
OdpowiedzUsuńNnnnooo.. żeby mi to było przedostani raz takie zaniedbanie długie bloga :D:D
OdpowiedzUsuńZdjęcia wynagradzają :)
A tak poważnie - lepiej w zabieganiu, niż martwić się bezruchem i tkwieniem w miejscu fizycznie i/czy mentalnie :)
przedostatni*
OdpowiedzUsuńZnów "się zapchała" okruszkami klawiatura i zjada mi literki :)
barbaratoju- a nie zgadłaś, bo rybka czeka w zamrażarce na lepsze czasy, albo na więcej gęb. Sami nijak nie dalibyśmy rady! pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńGosiu- kajam się i głowę sypię popiołem. Jednak tak to już ze mną bywa, że nie zawsze potrafię
OdpowiedzUsuńdobrze gospodarować drobinkami wolnego czasu.- Nie mylić z drobinkami spożywczymi, wpadającymi w szczeliny klawiatury, co mi się też zdarza!!! Buziaczki:))
O! taki karpik, to przedmiot zawiści pomiędzy wędkarzami; już wyobrażam sobie, jak tęsknisz za bieszczadzką chatą, łąkami, wodą zalewu, czy będzie taki czas, że przestaniesz tęsknić za kędzierzyńskim domem? pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń