niedziela, 5 lutego 2012

różne twarze zimy

 Gdy w grudniu odwiedziliśmy chatę, drzemała sobie w jesiennych szarościach i brązach, cicho przycupnięta na stoku. Witała nas smutnymi oczodołami okien. Nawet białe firaneczki nie rozświetlały jej zadumanego spojrzenia. Spoglądała tęsknie w stronę zapory. Tęskniła. My też tęskniliśmy.

Gdy zjechaliśmy w Uhercach Mineralnych w stronę Myczkowców, po drodze witały nas takie dziwne znaki.
W głowę zachodziliśmy, co one oznaczają. Zresztą, nie wiem do tej pory.


Zasuszone rośliny stały samotnie na skraju pół. Gdzieniegdzie , w zagłębieniach ziemi leżały sobie białe wspomnienia po pierwszym śniegu. Krajobraz zdecydowanie był późno jesienny.


 Zakola Sanu z wysokiego wzgórza wyglądały bardzo malowniczo, ale wiało od nich nostalgią.


Potęgowały ją nagie gałęzie drzew.Lubię brązy i szarości, ale te zdecydowanie przytłaczały.

 Ciemna ściana lasu nie zachęcała do spaceru. Dzień kończył się bardzo szybko. Słońce niechętnie wstawało późnym rankiem. Po prostu szara, zimna, przedświąteczna rzeczywistość.
W chacie chłód i wilgoć czekały na nas przyczajone w każdym kącie. Wygonił je dopiero trzaskający na kominku ogień. Chata poweselała. Z radości parskała z komina szarą smużką dymu. Rozświetliła okienne spojrzenie. I po każdym naszym spacerze czekała na nas ciepła i radosna .  Niestety wspólna radość trwała jedynie parę dni. Musieliśmy wracać do pracy i innej rzeczywistości. Nam radosne dni skończyły się wcześniej. Chata jeszcze miała parę radosnych chwil aż do Nowego Roku, bo po naszym odjeździe do chaty zawitał  nasz syn z żoną i dwójką maluchów. Wcześniejsze marzenia, aby w chacie spędzić Sylwestra spełzły na niczym. Jędrek nie dostał urlopu! 400 km od chaty znowu wpadliśmy w stan permanentnej tęsknoty. A na dodatek wszyscy wokoło mówili, że zimy już nie będzie. Na  początku lutego przyjdzie wczesna wiosna.

 A tu niespodzianka! Przyszła lekko spóźniona ta prawdziwa" uchu, ha , zima zła". Sypnęło , zawiało. Gdy wraz z wnukiem jechaliśmy na ferie zimowe, w trasie parę razy trafiliśmy na zawieję i zamieć. Widoczność spadła do zera. Było ślisko. Poruszaliśmy się  wolno w śnieżnej chmurze. Podróż wydłużyła się. Czasem wyglądało zza chmur słoneczko.W niektórych miejscach prawie nie padało, ale większość drogi odbywała się w bieli.
Obserwowałam różne odcienie bieli. To niesamowite, ale rzeczywiście śnieg rzadko bywa biały.

                                                       Wszystko zależy od światła.


Po drodze zastanawialiśmy się ile śniegu napadało na naszą chatę. Jak dotrzemy do jej drzwi?

 Gdy dojechaliśmy, okazało się, że łopata to artykuł pierwszej potrzeby. Nie ma mowy o zjeździe ze stoku pod chaty. Torowaliśmy sobie drogę w dół, pracując łopatą. Przydały się getry, które wraz z wnukiem założyliśmy na spodnie. Za moment były oblepione śniegiem aż po kolana. Zsunęłam je niżej, na sznurówki, bo poczułam, że śnieg wsuwa mi się za cholewki. Pieczołowicie, jak mróweczki nosiliśmy z Kacperkiem mniejsze bagaże. Wędrowaliśmy w górę i w dół , grzęznąc w świeżym śniegu. Było zimno!
Jędruś po wniesieniu waliz, zabrał się za rozpalanie w kominku. Temperatura nie zachęcała do rozbierania się. Na kominkowym termometrze było 3 stopnie w plusie. Do późnej nocy próbowaliśmy rozgrzać chatę. Szczękając zębami o drugiej w nocy próbowałam rozgrzać się pod kołdrą. Wszystkie sprzęty oddawały zimno. Rankiem już było lepiej. Podłoga nagrzała się. Powitał nas malutki ogień żarzący się w kominku.


Za oknem ciągle padał śnieg. Kacper od paru miesięcy o nim marzył. Teraz miał go w bród.

 Świat wokół nabrał czystości i tajemniczości. Krajobraz zmienił się. Kacper stwierdził, że trafiliśmy do państwa Królowej Śniegu..


 W Bóbrce byliśmy 10 dni. W chacie było cieplutko i milutko. Kacper z Jędrkiem 4 razy dziennie odśnieżali drogę pomiędzy chatami i wzdłuż płotu, stokiem do zatoczki autobusowej, na której zostawialiśmy samochód. Nie było mowy, aby zjechać za furkę, na parking .


                          Połowę czasu zajmowało nam rąbanie drewna i podkładanie pod kominek.




A wokół chaty świat utonął w całkowitej bieli. Ciszę przerywał tylko jadący górą pług, który odśnieżał jezdnię.



                                              Lód zaczął ścinać część zalewu.




          Drewno w szybkim czasie zniknęło spod chaty. Trzeba było naruszyć zapasy, ukryte pod folią.


Spacery, wyjazdy, wędrówki.! Kacper z Jędrkiem weszli w śniegu na Koziniec. Po drodze Kacper czasem zapadał się po pas w śniegu. Panowie przeszli też piechotą od chaty do zapory na Solinie,później  przez zaporę na drugą stronę i przez Łobozew wrócili do chaty. Podobno przeszli w sumie ponad 11 km. Ja siedziałam w chacie, malowałam, czytałam i pławiłam się w atmosferze chaty.

 Ranki były leniwe. Siedzieliśmy w piżamach przed kominkiem, pijąc poranną kawę i gawędziliśmy o wszystkim i o niczym.
                                                       Jeździliśmy w zasypane śniegiem  góry.

                                      Sprawdzaliśmy zimowe krajobrazy Bieszczadów.

 Podkarmialiśmy ptaki i sąsiedzkie psy. Szczególnie jeden zaprzyjaźnił się z nami. Nazwałam go Diabeł Tasmański, bo urodą przypominał właśnie jego. Wyżerał z lubością resztki  naszych posiłków i obszczekiwał naszych gości. Później wracał do ośrodka, gdzie był jego dom.Widać, że jemu w ośrodku nie przelewało się, a w zasadzie nie nalewało się do miski.



Zepsuł się nam akumulator i Jędrek piechotą musiał dojść do wsi i szukać prostownika, aby akumulator podładować. Nic dziwnego, że samochód  odmówił posłuszeństwa, gdy spał sobie parę dni pod śniegową pierzynką.Widać obraził się na nas za porzucenie.
 

Gdy słupek rtęci w termometrze poszedł do góry, przybył nam Pan Bałwan. Kacper zadbał o jego gęstą czuprynę, a Jędrek o czerwony nos.  Postawiliśmy go pomiędzy domami, aby pilnował chat.



                            I w końcu przyszedł czas odjazdu!. Żegnały nas ośnieżone drzewa i białe góry.



A teraz podsumowanie wyjazdu;
Wypoczęliśmy. Pobyliśmy trochę na świeżym powietrzu, co jest sprawą niebagatelną, bo na Opolszczyźnie powietrze jest typowo " przemysłowe".
Trochę nadrobiłam zaległości w czytaniu. Pomalowałam sobie kolejną cerkiewkę na szkle.
Spędziliśmy leniwe poranki przy kubkach kawy. Pobyliśmy ze sobą i wnukiem. Pobawiłam się " w dom", gotując tradycyjne obiadki i karmiąc swoich mężczyzn. Odwiedziliśmy Leona i pogadaliśmy z Grażką, czyli odkurzyliśmy stare przyjaźnie. Podkarmialiśmy zwierzęta dzikie i udomowione. I przede wszystkim nakarmiliśmy nasze stęsknione za Bieszczadami i chatą dusze.

4 komentarze:

  1. Bożeno, jak miło być znowu u Ciebie; piękne ferie spędziliście z wnukiem, i ja tak chłonę przyrodę, jak jestem na Pogórzu. Pisz trochę, może być rzadziej, pokaż nam swoje cerkiewki na szkle, pozdrawiam Cię serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Marysiu, serdecznie witam Cię w moich , chciałoby się napisać
    " progach". Rzeczywiście ferie były piękne i bardzo spokojne. Załadowałam akumulatory i z nową energią zabrałam się do życia poza chatą. A teraz parę słów dotyczących namalowanych cerkiewek; Jedną z cerkiewek podarowałam koleżance i nie zdążyłam zrobić zdjęcia. Drugą i trzecią muszę sfotografować, bo stoją w pracy. Jedna w moim pokoju, a druga w sekretariacie.Mam przynajmniej namiastkę Bieszczadów. Iza w sekretariacie pochodzi również z terenów górzystych, więc gdy na nią zerknie, robi jej się ciepło koło serca.W zimie każde dodatkowe ogrzewanie jest w cenie!
    Trochę piszę, ale nie na blogu. Teraz przygotowuję tekst i rysunki do książeczki dla mojej wnuczki- Juli l. 3,5. Idzie mi to dość opornie, bo z czasem kuleję.
    Może jednak trochę częściej będę zaglądała na swojego bloga , a także do moich ulubionych blogów. Pozdrawiam serdecznie. Bożena

    OdpowiedzUsuń
  3. No i doczekaliście się, Bożenko - Wy i Wasza chata! Cudowne krajobrazy zimowe, mieliście piękny czas, spokojny, rodzinny, trochę leniwy, na pewno inspirujący... Te drobne trudności tylko dodają uroku, poczuliście smak bieszczadzkiej zimy ;-) Zazdroszczę... u nas nie ma śniegu, tylko zziębnięta szara gruda i mróz wydaje się bardziej dotkliwy...
    Ciekawam książeczki dla wnusi ;-)
    Ściskam czule!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Cię Inkwizycjo! Już minęło kilkanaście dni od powrotu. Wszystko co TAM wydaje mi się teraz wspaniałe. O małych trudnościach nie pamiętam, bo w zasadzie prawie ich nie było i jak piszesz, tylko dodawały uroku i smaczku! Książeczka " Julka-Cebulka" utknęła. Dwadzieścia stron i dwa rysunki.Tylko! Pewnie nie będzie dużo więcej, bo to dla 3-4 latki. Może w ten weekend coś więcej dokapie. Chciałabym, bo sama jestem ciekawa, jak sobie z tym poradzę. Czasem mam wstręt do pisania, bo na co dzień też sporo piszę. Tylko, że to całakiem inne pisanie. Buziaczki ;))

      Usuń