poniedziałek, 13 lutego 2012

puszysty, biały, miękki - czyli zimowe conieco

 Moje relacje z zimą zawsze były w zasadzie bardzo trudne. Odkąd pamiętam, zima traktowała mnie po macoszemu. Jako dziecko cieszyłam się na przyjście zimy, bo  czekały na mnie sanki, łyżwy i lepienie bałwana. W zamierzchłych czasach mojego dzieciństwa były to niewątpliwie jedne z ciekawszych zimowych rozrywek. Poza tym miałam do dyspozycji stosy książek, ale i one nudziły się, pomimo iż pochłaniałam je w ilościach prawie przemysłowych. Chodziłyśmy więc z siostrą na tzw. górkę i zjeżdżałyśmy z niej na sankach do późnych godzin popołudniowych. Do czasu, aż czułam, że ze chwilę odpadną mi z zimna palce u nóg i rąk.
 Przychodziłyśmy do domu skostniałe z zimna. Babcia pomagała nam ściągnąć zesztywniałą i zlodowaciałą odzież.
- Dziewczynki , proszę ręce pod zimną wodę! - mówiła i posłusznie  wkładałyśmy pod kran bordowe dłonie. Woda wydawała nam się ciepła. Powoli zmarznięte palce tajały. Z czasem poczułyśmy, że woda rzeczywiście jest zimna. Wtedy dopiero wyciągałyśmy ręce spod zimnego strumienia. Później wkładałyśmy stopy do miski z chłodną wodą, którą w międzyczasie przygotowała nam babcia. Dopiero po tych czynnościach mogłyśmy
mocno wytrzeć dłonie i stopy puszystym ręcznikiem, aż stały się ciepłe i pulsujące.
 Z moich zimowych wspomnień swoje miejsce w pamięci ma  tzw." zima stulecia" w czasie stanu wojennego. Pamiętam skostniałe palce stóp, zabezpieczone wełnianymi skarpetami, które sama zrobiłam z resztek kolorowej wełny na pięciu drutach. Przebierałam nimi w wysokich kozakach na peronie kolejowym, godzinami czekając na spóźnione pociągi. Był to okres moich studiów i musiałam jeździć w te i we wte, aby być na wykładach.  Pamiętam zasypane śniegiem wagony . Często, aby wytrzymać dwugodzinną podróż, musiałyśmy podwijać nogi pod siebie, siedząc w kucki na ławkach, pozawijane połami płaszcza. Dzięki temu jakoś wytrzymywałyśmy tę polarną drogę, gdy wiatr hulał po lodowatych wagonach, które wyglądały jak dekoracja z kadru filmu " Doktor Żywago".
Wtedy znienawidziłam zimę. Moja niechęć trwała wiele lat. Dopiero Bieszczady z powrotem pomogły mi odnaleźć w sobie tę iskierkę radości,  którą odczuwałam w sobie, gdy miałam około 10 lat i prowadziliśmy bitwy na śnieżki.
 W dzieciństwie płatki śniegu, które jak wielkie, białe pszczoły wirowały pod latarniami, urzekały mnie.
Rankiem , leżąc jeszcze w ciepłym łóżku, z ciekawością oglądałam misternie rysunki , które mróz wymalował na szybie.
 Teraz , będąc w naszej chacie , z prawdziwą przyjemnością oglądałam  wielkie połacie białego, grubego śniegu, który otulił okoliczny świat. Wesoły ogień na kominku, dodawał uroku zimowym dniom i wieczorom. W chacie było ciepło, przytulnie. Gdy trochę zmarzliśmy na zimowym spacerze, czekało nas ciepłe wnętrze.
 Odśnieżanie było jedynie przyjemną odmianą i dodatkową rozrywką. Próbowaliśmy więc z Jędrkiem pokazać Kacperkowi, w zasadzie w pełnym tego słowa znaczeniu mieszczuchowi, że zima może być wspaniała, a zimowe atrakcje w górach są nietuzinkowe.
 Kacper, książkowy mól, co wśród dzisiejszych dzieci nieczęsto się zdarza, tym razem odstawił książki w kąt i całe dnie spędzał na dworze.  Pławił się w śniegu, przekopywał się przez zaspy, kopał tunele...
 Starał się wykorzystać białą, puszysta przestrzeń, która otaczała naszą chatę do swoich, zabawowych celów.

 Przez okno widziałam, jak stara się zakopywać w śniegu. Turlał się ze stoku w dół. Wspinał się na skarpę. Brodził, koziołkował.

 Nawet zaprzyjaźnił się z Reksiem, którego nazwałam Diabłem Tasmańskim, bo taka jest jego uroda.
Kacper boi się psów, ale Reksia serce zdobył dokarmianiem. Smakowite kęski przełamały strach i nieufność obu stron.
 Jędrek postanowił pokazać Kacprowi jak wygląda świat z wysokości Kozińca. Przy wejściu na górę Kacper zapadł się w śniegu po pas! Stwierdził, że całe szczęście, że Jędrek uwiecznił to na zdjęciu, bo innym wypadku  żaden kolega by mu nie uwierzył, że tyle może być śniegu.

 Wejście w tak głębokim śniegu na górski szczyt nie jest łatwe, a Kacper tego dokonał. To jeszcze jedno ze zdjęć- dowodów. I jak tu nie polubić takiej zimy?

 Ubrani w ciepłe kurtki, buty, czapki i szaliki wychodziliśmy na spacery i obserwowaliśmy , że przy niskich temperaturach nawet zalew Soliński i Myczkowski może częściowo zamarzać.
 Gdy spoglądam na ciemną, zimową toń , od razu czuję jej niską temperaturę. Od samego patrzenia robi mi się zimno! Brrrrrrr!!!
 I zimno, a później jeszcze zimniej. Ale czapy śniegu na przydrożnych słupkach wyglądają dostojnie.
 Spacer po zasypanej śniegiem zaporze jest urokliwy. Szkoda, że dużo wcześniej trzeba się zapisywać, aby zejść w dół i zwiedzić urządzenia zapory. Kacperek był bardzo zawiedziony. Tak bardzo chciał zwiedzić "wnętrze potwora".Dobrze, że rezerwacji można dokonać przez internet. Musimy więc zaklepać sobie termin, aby spełnić marzenie Kacpra , gdy w maju przyjedziemy na tydzień do chaty.

 Gdy zapadł zmrok i wyszłam na taras, z prawdziwą przyjemnością oglądałam wirujące płatki śniegu. Latarnie tarasu oświetlały wielkie, białe pszczoły, które krążyły wokół chaty. I było jak za dawnych czasów.

 Nawet Pan Bałwan zupełnie inaczej prezentował się w zimowym, wieczornym  mroku. Wyglądał jak wojownik, jak zimowy  strażnik chat.
                           Pod białą pierzyną skryły się chaty , drzewa, krzewy oraz całe Bieszczady.

                                                                A nawet nasz samochód.
                                       Czy polubiłam zimę? Przynajmniej tą Bieszczadzką?....
Teraz siedzą w mieście. Za oknem 18 stopni na minusie. Rano muszę do pracy. Trzeba odskrobać szyby, uruchomić silnik( mam nadzieję, że nie padnie akumulator), wsiąść do zimnego samochodu i śliską jednią przemieścić się w stronę pracy. I tego nie lubię. Mam więc wobec zimy uczucia zdecydowanie ambiwalentne.

4 komentarze:

  1. Imponujące wyprawy, chciałabym się zmierzyć z takim śniegiem na wyprawie, ale moje małe psy nie dałyby rady; pięknie wyglądają Chaty pod Arniołami na zboczu góry, w tym śniegu; nie martw się, już idzie do nas ciepło, mróz trochę pofolguje, to i samochód łatwiej będzie uruchomić, serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach... zazdroszczę Ci tych wypadów w Bieszczady....
    Cudnie....
    Pozdrawiam cieplutko z trochę mniej mroźnego dziś pomorza ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, no bo zima jest taka... dwulicowa ;-)) Zawsze twierdziłam, że w mieście nie powinno jej być wcale, bo tylko utrudnia życie. To odpalanie auta, skrobanie, zasolone chodniki.... Co innego, gdy Pani Zima pokrywa białym puchem skostniałe z zimna połacie pól albo maluje swoje szronowe obrazki ;-)) A już w górach porządna zima powinna być obowiązkowo! ;-)
    Weny przy pracy nad książeczką życzę, ściskam Cię czule.

    OdpowiedzUsuń
  4. zimę można udobruchać. Nienawidziłam tej oziębłej damy od dzieciństwa, a dziś, mieszkając na wsi widzę, że skoro potrafi ona wyczarować tak piękne widoki, to nie może być taka zła.

    OdpowiedzUsuń