niedziela, 20 listopada 2011

baju, baju ...przy kominku

 Zaniepokojeni spadkiem temperatur, w środę , nie bardzo wczesnym rankiem wyruszyliśmy w drogę. W końcu trzeba chaty przygotować do sezonu zimowego. A więc; kierunek- Bieszczady! Po drodze jeszcze na jakieś 30 minut zjechaliśmy z autostrady, bo w Zabrzu trzeba było zamienić jakąś niezbędną do auta część i ruszyliśmy dalej. Za Krakowem zjechaliśmy z drogi szybkiego ruchu, która wiodła do Rzeszowa. Nie lubię nią jeździć, bo jest zwykle zapchana i niezbyt bezpieczna. Pojechaliśmy naszą "trasą wycieczkową", nazwaną tak, bo jest niezwykle malownicza. Biegnie równolegle do wspomnianej wyżej drogi. Jest kręta, co Jędrkowi absolutnie nie przeszkadza. Mnie zresztą też . Przeszkadza ona bardzo mojej siostrze Lucynie i jak nią jedzie, to przez cały czas gdera, że robi się jej niedobrze. Tym razem widoki jakoś nie chciały się ujawniać i kryły się w coraz to gęstszej mgle.
Tempo jazdy zdecydowanie spadło i z bólem serca musiałam powiedzieć do Pana Męża, że nie wstępujemy do " Pod różą" na kawę i najlepszy na świecie tort bezowy, co jest naszym stałym punktem programu na tej trasie.  "Pod różą" to super knajpka w Skołyszynie, gdzie bez względu na porę roku są świeże róże i to nie tylko na stolikach, ale i w WC. Mają też przepyszne wyroby cukiernicze, a także niezłą kuchnię.
Od Jasła mgła na zmianę, to gęstniała , to rozrzedzała się, a wokoło szarzało, aż nastała ciemność. Minęliśmy więc bez zatrzymywania się Besko, gdzie z kolei są bezkonkurencyjne pierogi , zupa ogórkowa i barszcz. Głodni postanowiliśmy jechać bez przerwy, byle bliżej Soliny i Bóbrki. Nietety za Sanokiem nastała całokwita ciemność i nie było sensu dalej jechać z żołądkiem przyrośniętym do pleców. Szybko połknęliśmy co nieco na stacji benzynowej, a później już, zadowoleni, że w nienaruszonym stanie dotarliśmy do Leska, rozbestwiliśmy się i pół godzinki straciliśmy w "Słodkim Domku" na kawie i małym ciasteczku.
Za Leskiem spojrzałam na termometr i okazało się, że temperatura spadła do -4 stopni. Na stokach pojawiły się małe łaty śniegu. Gdy zajechaliśmy do Bóbrki od strony Myczkowców, nie mogłam doczekać się widoku naszych domów. W końcu w dużej kępie drzew zauważyłam ciemne, smutne oczodoły chat. Nie ma nic smutniejszego niż ciemne okna chaty,  której z komina nie wydobywa się stróżka dymu.
Gdy zjeżdżaliśmy już stokiem do chaty, spostrzegliśmy, że dachówki zmieniły kolor. Wprost własnym oczom nie wierzyłam. Miejscami posypane były drobnym śniegiem.
W chacie było zimno! Pierwszą czynnością po zniesieniu bagaży było rozpalenie w kominku. Po godzinie zdjęłam kurtkę. Po dwóch rozpięłam sweter. Po czterech w łazience było na tyle ciepło, że można było wziąć kąpiel. A później siedzieliśmy przy kominku i cieszyliśmy się naszym miejscem na ziemi.

 Tym razem nie spaliśmy w naszej sypialni, bo materace leżące na zimnej podłodze, nie były dobrym miejscem na spokojny sen. Spaliśmy w jednym z pokoi na pierwszym piętrze. Zbudziło nas ostre słońce.
Zeszłam na parter i przez kuchenne okno zobaczyłam resztki śniegu i szadź, która zachowała się w miejscach zacienionych. W chacie było cieplutko. Podłoga rozgrzała się i można było do łazienki iść boso.


 Po wyjściu na dwór oglądałam bajkowy świat, otulony światłem wstającego słońca, resztek śniegu,szronu...
                                          Zza nagich drzew prześwitywało jasne lustro zalewu.



                                       Mały jałowiec zmienił się w bożonarodzeniową choinkę.


                                                 Wrzośce nabrały pastelowych odcieni.

                              Nasz ukochany dąb znowu zmienił kolor kreacji. Czy w tym sezonie modny jest beż?


                            Poprzez mgłę świat wyglądał nierealnie.Czułam się jak na planie fantastycznego filmu.


                                         Kontury gór były rozmyte, barwy zlewały się ze sobą.

          Nawet pajęczyna rozsnuta między belkami dachu wyglądała jak ozdobna lameta.Nie strącałam jej, bo szkoda mi było burzyć takie piękno.


                                           Znajomy ogród zrobił się tajemniczy, nieznany.


             Dobrze, że nie wszystkie krzewy utraciły liście.Pozostało trochę koloru i na tle rozbielonej łąki ich czerwony brąz stanowił piękne tło dla młodych brzózek.


                         W cieniu chaty  stok do następnego dnia skrzył się srebrem przymrozka.


                            Zza  drzew usłyszałam odgłos startujących znad zalewu  dzikich gęsi .

 W każdej szparze niczym  ręcznie robione firaneczki, zwisały pracowicie utkane  pajęczyny.

 Zauroczona widokami, ale zmarznięta na tym krótkim spacerze, wróciłam do ciepłej chaty. Wreszcie na kuchennym oknie zawisła ostatnia, zrobiona dla mnie  firaneczka z holenderskim motywem.
Pojechaliśmy do Sanoka do "Irska". Kupiliśmy żelazne, podwójne łóżko i piankowy materac.
Tej nocy już spaliśmy w naszej sypialni. Za ścianą chaty ujawniła się jakaś mysia rodzina...? Kto pozwolił dokwaterować państwa Myszków?



Następny poranek też był słoneczny i chłodny. Szron za oknem utrzymywał się prawie do popołudnia.

 

Obserwowałam dzikiego kota, który pojawił się obok chaty. Przyszedł na dobry obiad. Skąd on wie, że przyjechaliśmy? Z początku był nieufny, ale później porozmawiał trochę z Jędrkiem, poczęstował się posiłkiem i poszedł załatwiać swoje kocie sprawy. Ciekawa jestem , czy wie o państwie Myszkach zza ściany? Ciekawa jestem, czy Pan Kot to ten, co podzielił się, a raczej nie podzielił w lecie z Jędrkiem jego pstrągiem?

 Oj, dzień ten obfitował w sąsiadów! Obok posesji ujawniła się jakaś bobrza rodzina! Nocą bez zezwolenia wycinają zagajnik i wloką gałęzie z 50 metrowego stoku . Gdzie one budują tamę? Czy w naszej małej zatoczce? Przecież bobry nie budują tam w zalewie? To niemożliwe!


 Jakie precyzyjnie zastrugane ołówki! Jeden Jędrek im podkradł! Nieładnie. Pan Bóbr się przecież ciężko napracował, a On na gotowe!


                                                Ma przecież swoje drewno i to dosyć sporo!


 Jednak stos szybko topnieje. Mam nadzieję, że to nie vice versa Pana Bobra. A w chacie tak ciepło, że chodzę w podkoszulku! Kiedy  nauczymy się dobrze palić w kominku? wieczorem ujawnia się koziołek. Cieszę się na odgłos jego buczenia, jakbym spotkała dawno niewidzianego znajomego.


Temperatura poszła do góry. Zmieniła się kolorystyka gór i łąki. Pomyłam całe 12 okien i jedne drzwi wejściowe na taras. Odkurzam, szoruję, aż dostałam uczulenia na rękach. Lekko mnie też połamało. Czy to od ortopedycznego materaca? Zapłaciliśmy za niego nie tak mało. Poszła cała premia i prezent. Mam nadzieję, że nie okaże się bublem.  Czuję się , jakbym miała ze sto lat. Boli mnie w nocy kolano i krzyż! Nie mogę spać z gorąca. To nasz brak kwalifikacji na palacza kominkowego... Ale poza tym jest świetnie. Żal mi, że niedługo wyjeżdżam!

 Sobota ; przygotowujemy chatę . Jędrek zajmuje się instalacjami, wlewaniem płynu niezamarzającego, przestawianiem pieca gazowego na system nie zamarzania. Pakuję walizkę i torby, wyłączam urządzenia. Smutno mi rozstać się z chatą. Nalewam kotu prawie cały litr mleka, zostawiam resztki z obiadu. Szkoda mi, że tego dnia nie pojawił się, bo temperatura znacząco spada. Mleko zamarznie.

 Sprawdzam, czy coś nie zostało na piętrze. Przez okno żegnam się z zalewem, prześwitującym przez drzewa.
Na Berdzie ściele się mgła...
Wjeżdżamy! W kominku dogorywa ostatni kawałek drewna. Ciekawa jestem kiedy w chacie temperatura dojdzie do + 5 stopni? Za oknem w między czasie zrobiło się ciemno. Jak szybko zapada tu zmierzch!
Jedziemy do domu jedynie 5 godzin i to z przerwą w Skołyszynie. Tym razem odbijamy sobie i do kawy jest torcik! Po drodze podsumowuję w myślach pobyt w chacie. Znowu nie zrobiłam nawet połowy zaplanowanych czynności, ale i tym razem poczułam atmosferę chaty. Nie ma to jak długie wieczory przy kominku!

4 komentarze:

  1. ech ...jak sobie pooglądałam ,to mi się tęskno zrobiło ...Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak pięknie! Słuchaj - Wy się musicie przeprowadzić - to nienormalne tak ganiać przez pół Polski za tęsknotą serca i niepotrzebne koszty generować.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bożeno, doskonale rozumiem Twoją tęsknotę za tym miejscem, człowiek czasami wpada na godzinę, dwie, żeby wypić kawę, popatrzeć i pooddychać "tym" powietrzem. Piękne firaneczki wydziergałaś do swojej chaty, pasują tam jak żadne inne, nie szkodzi, że nie zrobiłaś wszystkich zaplanowanych prac, należy Ci się odpoczynek, a nie tylko sprzątanie, to poczeka. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Klaro- buziaczki!

    Gosiu- U nas jak w tym przysłowiu" Chciałoby się do raju, ale grzechy nie dają!" Niestety na wszystko trzeba zarobić. Tu mamy swoje prace, a Tam tylko, albo aż marzenia. Uściski!

    Marysiu, jakoś tak się w moim życiu porobiło, że z wypoczynkiem nie bardzo wychodzi.Nie wiem, czy czas jakoś się kurczy, czy wolniej wszystko
    się robi? Ale dobrze, że nadal mam zapał do wszystkiego. Może to dobrze, że pracy przybyło, a i że mam za czym tęsknić? Tak się pocieszam. Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń