W ubiegłym tygodniu kolejne szkolenie wygnało mnie z domu. W związku z tym tydzień skurczył się. Poza tym w piątek przyjechały moje prywatne dziewczyny szt. 3 wraz z synem. Sobota była więc pod tytułem" gary, głaskanie, noszenie, pieszczenie, huśtanie..." Dobrze, że pogoda w kratkę i były dziury w padaniu. Od czasu do czasu wychodziło słońce i powiększała się przestrzeń rodzinna. Dochodziła hulajnoga, huśtawka i hasanie po ogrodzie.Teraz złapałam godzinkę czasu dla siebie i nadrabiam zaległości w pisaniu i odwiedzaniu innych blogów. Chciałam też podzielić się z Wami swoją radością. Otóż w następny czwartek wyjeżdżam do moich Arniołów. Chata czeka na nas już od lata, ale z urlopem krucho. Tym razem połączymy przyjemne z pożytecznym. Jedziemy, aby wymienić płyn w instalacji grzewczej na glikol, dokończyć komin od gazu w chacie moje siostry. Poza tym zjeżdżają do mnie goście z mojej pracy. Jeszcze nie wiem dokładnie ile ich będzie. Myślę że od 10 szt. wzwyż. Na wszelki wypadek uzyskałam zgodę mojej siostry. Jeśli ilość przekroczy nasze możliwości, to będą spać w drugiej chacie.
Powodem najazdu są moje baaaaaardzo okrągłe urodziny! Poza tym tak bardzo ich zanudzałam swoimi opowieściami o Bieszczadach i mojej miłości do nich, że postanowili pokonać 400 km aby zobaczyć wszystko na własne oczy. Jadę wcześniej. Muszę wszystko przygotować. Mam tremę, ale i nadzieję, że spodoba im się w chatach, a jesienne Bieszczady zauroczą.
A teraz obiecane dalsze zdjęcia z Budapesztu, chociaż w tej chwili wydaje mi się, że to było tak dawno...
W wielkiej hali targowej pełnej różnych różności usłyszeliśmy dźwięki tureckiej muzyki i naszym oczom ukazały się egzotyczne tancerki. Szybciutko zebrał się wokoło tłum ciekawskich klientów hali.
Muzeum marcepana była dla mnie totalnym zaskoczeniem. Nie przypuszczałam, że z marcepana mozna robić takie cuda.
Muzeum mieści się w uroczym miasteczku artystów Sant Andre.
Te cuda tez zrobione są w całości z marcepana. Meble i obrazy ... itd.
Sant Andre przypomina troszeczkę na Kazimierz Dolny.
Stragany i sklepy kryją prawdziwe dzieła sztuki. Wszystko to rękodzieło.
Haftowane poduchy, jak u babci, czy cioci. Pamiętam u swojej Cioci Marysi taki stos sięgający prawie do powały.
Wieczorny rejs po Dunaju był prawdziwym ukoronowaniem soboty.
Pod każdym mostem w myślach wypowiadaliśmy życzenia. Podobno to taki patent na ich spełnienie. A mostów było co najmniej pięć.
Następnego dnia prawdziwą rewelacją było oceanarium.
Czasem trudno było zgadnąć, czy to zwierzę, czy roślina.
W wielkim basenie malutkie płaszczki podpływały, aby je pogałaskać po grzebiecie.( Czy to aby te zabójcze stworzenia?)...
Na głową w szklanym tunelu przepływały rekiny.
Czułam się, jak na dnie oceanu.
Kolorowe rybki urzekały paletą pastelowych barw.
Kształty ich były przeróżne. Kolory niesamowite. Wzory , jak na drogich jedwabiach.
Pływały pojedynczo i grupowo.
Morskie dna akwariów pięknie współgrały z roślinami, rybami ... Byliśmy obserwatorami innego życia.
Piękny Budapeszt! Nie martw się Bożeno, na pewno gościom spodoba się w Bieszczadach, choćby padał deszcz, napalisz w chacie, odgrzejesz potężny gar pożywnej strawy, zapachnie grzańcem i wszystko będzie dobrze, serdeczności i wszystkiego dobrego w okrągłą rocznicę.
OdpowiedzUsuńBożenko, przyjmij więc najserdeczniejsze życzenia z okazji jubileuszu! Życzę Ci przede wszystkim duuużo wolnego czasu, abyś go mogła spędzać w ukochanych Bieszczadach ;-) Nie mam wątpliwości, że Twoi goście będą zauroczeni!
OdpowiedzUsuńPobyt w Budapeszcie też był pełen wrażeń, jak widzę - zdjęcia świetne i poczułam się trochę, jakbym tam była. Marcepan uwielbiam! ;-)
Ściskam Cię czule i 100 lat!!!
Mario! i Inkwizycjo! Dzięki za ciepłe słowa i życzenia.Mam straszny poślizg, ale to jeszcze nie koniec. Znowu wyjeżdżam służbowo, więc z wpisami jestem na bakier.Nie mam czasu na spacery po blogach. Nadrobię wkrótce. Mam nadzieję, że niebawem złapię trochę oddechu. Przesyłam buziaczki. Bożena
OdpowiedzUsuń