czwartek, 8 września 2011

Trzecia góra ???

 Ostatnie pogodne dnie miałam możliwość spędzić w Górach Opawskich. Miałam trzydniowe szkolenie w Jarnołtówku. Drugiego dnia przewidziano wycieczkę na Kopę Biskupią. Mając doświadczenie poprzednich wejść na górskie szczyty, postanowiłam i tym razem zastosować poprzednią strategię, czyli indywidualne wejście, aby nie stresować się. W końcu ekipa młodzieży ma zdecydowanie więcej energii i siły , niż kobieta w "nieokreślonym wieku".
 Przeczekałam, aż grupa żwawo ruszy w góry i wraz z koleżanką w zbliżonej grupie wiekowej poszłyśmy za nimi. Słoneczko grzało cudnie, ale nie było za gorąco. Wiał lekki wietrzyk. Droga była cudna. Lekko wiła się w górę. Już zaczęłyśmy sapać, chociaż w zasadzie powodu aż takiego nie było.Droga była szeroka, wygodna, lekko żwirowata. Tylko iść! Młode pognały kłusem przed siebie. My poczłapałyśmy. W końcu nigdzie nam się aż tak bardzo nie spieszyło. Po prostu poszłyśmy na spacer przed siebie, gotowe w każdej chwili wrócić.

 Dla wyrównania oddechu stanęłyśmy przy tablicy informującej o cudach przyrody na Kopie Biskupiej. Poczytałyśmy i poszłyśmy dalej. Nie szkodzi, że trochę pociłyśmy się. Gdy wrócimy, zawsze możemy od razu wziąć prysznic!
 Słoneczko oświetlało piękny las, część przyrody chowało w głęboki cień, część wystawiało przed spragnione piękna przyrody oczy. W końcu jesteśmy mieszczuchami i takie smakołyki trafiają nam się jedynie od czasu do czasu. Warto skorzystać!
 Pomiędzy wysokim pniami słońce grało w cymbergaja. Ach jaka cudna gra światła! Ciekawe, co będzie dalej, szłyśmy wyżej i wyżej.
 Na polance trochę zasmuciły nas ścięte i poukładane w wielkie stosy zdrowe drzewa. Kiedy na ich miejsce wyrosną nowe? Zawsze szkoda mi takich drzew.Czy aby naprawdę trzeba je było wyciąć?
 Droga zaczęła piąć się coraz bardziej w górę. Nasze spanie przybrało na sile. Przystanki pojawiały się coraz częściej...
 Ale po każdym przystanku szłyśmy dalej i dalej. Wyżej i wyżej. Oglądałyśmy obrazy malowane pędzlem słońca. A to pojawiała się jakaś  oświetlona grupka drzew.
 A to smugi światła przeciskające się pomiędzy pniami. Po prostu galeria sztuki!
 Czasem trafiał się smaczny obrazek. Szkoda go zjeść, bo samotny. Niech  ucieszy inne oczy.
 Miejscami robiło się ciemno, groźnie i tajemniczo. Przypominały mi się wszystkie straszne sceny z kryminałów. Sama pewnie miałabym stracha, ale z druga osobą raźniej.
 Na stoku zadomowił się  gwiaździsty mech. A może to nie mech, a jakieś inne porosty. Wygląda jak zielona droga mleczna...
 Na pniach ktoś przed laty wyrył jakieś inicjały i daty. Ciekawe kto i w jakich okolicznościach. Szkoda , że nie znam tych historii, ale zawsze mogę coś wymyślić.
 Na ścieżce można znaleźć jakąś porzuconą szyszkę. Gdzieś w krzakach mignął rudy ogon wiewiórki, więc może to ona zgubiła, śpiesząc się do swoich wiewiórczych spraw?
 Stary pień częściowo obrósł mchem Wygląda pięknie i zlał się z równie omszonym głazem.


 Korzenie drzew są grube jak pnie i mocno obejmują skały. Wciskają się swoimi szponami w każde pękniecie i zagłębienie, kurczowo trzymając się karmicielki...
 Owoce buku zlewają się z kamiennym podłożem tworząc pod stopami ciekawy kobierzec.

 I nagle pojawia się taki obrazek. To dla tych, którzy doszli tutaj i przed nimi dużo trudniejsza, kamienista droga. Zawsze można poprosić o duchowe wsparcie. O tak! Nam niestety ono bardzo potrzebne, bo już spociłyśmy się jak szczury. Sapiemy, zipiemy, ale góra kusi...
 Ścieżka bardziej stroma, bo idziemy żółtym szlakiem . Droga wyścielona dużymi i mniejszymi głazami. Po obu stronach cała sieć korzeni. nie wiadomo, która droga lepsza, czy dnem parowu, czy górą..
 I wreszcie widzimy z dołu zabudowania. To schronisko. Wdrapujemy się po wysokich, nieregularnych i bardzo stromych stopniach. Miejscami trzeba trzymać się poręczy.
 Pod schroniskiem drogowskazy. Okazuje się , że to jeszcze nie szczyt. W pierwszej chwili chcemy zrezygnować z dalszej drogi, bo wydaje nam się, że już nie mamy siły, ale po chwili,
 po rozglądnięciu się wokół, sprawdzeniu, co możemy zobaczyć...
 Postanawiamy iść jeszcze kawałeczek!
 Idziemy wolniutko, przystajemy przy różnych pięknych roślinkach,
 Dochodzimy do wniosku, że to już ostatnie podrygi lata, bo wszędzie widać zbliżającą się jesień.
 Wyobrażamy sobie, jak tu będzie pięknie za miesiąc, półtora...
 I nagle okazuje się, że dałyśmy radę wejść na szczyt! Pijemy po pół zimnego piwa bez konserwantów! Pan Czech jest w doskonałym humorze. Może to z powodu czasu, bo za 10 minut zamyka swój sklepik, a może tego dnia wypił więcej piwek niż zwykle?
 Słońce jest coraz niżej, gdy schodzimy. Idziemy dosyć szybko i równo. Chcemy zdążyć wyjść z lasu i zejść z góry przed zmrokiem.
Gdy wychodzimy wita nas zachodzące słońce. Widok jak z bajki.
Zmęczone, ale dumne stoimy po kolacji na balkonie i spoglądamy na góry pogrążające się w mroku.
I kto powiedział, że panie w nieokreślonym wieku nie dadzą rady? W końcu przyszłyśmy na kolację jedynie 20 minut później, niż cała grupa. Faktem jest, że szłyśmy krótszą drogą, ale za to była trudniejsza i bardziej stroma.

2 komentarze:

  1. Usiłowałam odnaleźć znajome miejsca, ale Ty szłaś Bożeno, z Jarnołtówka, a my z Pokrzywnej, dopiero przy schronisku szlaki szły razem na Biskupią Kopę. I miałaś piękną pogodę, będzie pięknie, jak buki złapią kolor, pozdrawiam serdecznie, dzielna jesteś.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, Marysiu!Rzeczywiście szłam od strony Jarnołtówka. Pamiętam to połączenie szlaków pod samym schroniskiem. Jeśli pamiętasz takie bardzo strome i zniszczone schody, wychodzące prawie przy drogowskazach, to właśnie tamtędy dostałam się na plac przed schroniskiem. Pogoda zawsze dodaje uroku każdemu szlakowi. Pozdrowienia :))

    OdpowiedzUsuń