wtorek, 21 listopada 2017

Lukrowana Wyluzowana


          Gdy w niedzielę rano wstałam zaspana i spojrzałam przez okno, coś mi nie pasowało w krajobrazie zaokiennym. W tamtej chwili niespecjalnie się tym nad tym zastanowiłam. W zasadzie powinnam napisać, że tylko zarejestrowałam ten szczegół, ale nie przejęłam się. W ramach wyjaśnienia;  moje szare komórki  rankiem bardzo wolno startują i dopiero w okolicach godziny dziesiątej są na pełnym rozruchu. Wcześniej działają na ćwierć gwizdka. 
Ale wracając do właściwego tematu, zarejestrowałam, że nasza Wyluzowana zmieniła koloryt. I tyle. Gdy już lepiej kumałam, zrozumiałam, że wszystko pokryła cieniutka warstwa białego śnieżnego lukru. Przez siwą warstwę chmur z trudem przezierało się poranne słońce.
          -- Ale to nie powód, aby opuścić niedzielną wycieczkę. -- pomyślałam.
Na tarasie Kizia-Mizia właśnie przyniosła swoje  świeżo upolowane śniadanko i zachęcała dzieciaki do konsumpcji. Jednak Masza i Misza wylegiwały się w swojej dziecięcej kociej sypialni i " zapakowane śniadanie" wyraźnie ich nie obchodziło.
 Kocica sama też nie brała się do konsumpcji , a mysie zwłoki  stanowiły bardziej wątpliwy element dekoracyjny, niż apetyczne śniadanko.
        -- Moja droga, to ja ci tu zaserwuję śniadanie konkurencyjne! -- powiedziałam uchylając drzwi, aby sięgnąć po miski. Mysie zwłoki nie są dla mnie niczym nowym, bo codziennie je widuję. Kocica jest dobrym i honorowym myśliwym. Stara się dokładać do utrzymania. Jednak w drodze po miski muszę uważać, aby w nie nie wdepnąć. I za żadne skarby świata nie dotknęłabym tej mysiej ofiary. Jednak doceniam starania Kizi-Mizi. Pamiętam, jak to było przed jej pojawieniem się w naszej posiadłości. Jędrek tonami kupował różowe kulki, które myszy gromadziły w różnych, sobie tylko wiadomych miejscach, a  populacja ich i tak nie ubywała.  Jednego roku nawet zamyszyła się nam chata. Pozbyć się dzikich lokatorów nie było łatwo. Połowę produktów żywnościowych musieliśmy powyrzucać.  A w tym roku, pomimo wieści, że to rok płodny w myszy widujemy jedynie mysie truchła, równo poukładane na tarasie. Stanowią eksponaty pokazowe  i treningowe dla kociej dzieciarni. Tym razem podane przeze mnie śniadanko zdecydowanie bardziej skusiło kociaki. Wsadziły łebki do miski z rozwodnionym ciepłą wodą mleczkiem, a później zajadały się mokrą , posiekaną , krwawą wątróbką. Masza brała ją na pazurki, podrzucała do góry, łapała w powietrzu i tak w kółko, dopóki się nie znudziła. W końcowym efekcie i tak kawałek kończył w jej brzuszku. Matka z synkiem nie tracili czasu na zabawę, tylko pałaszowali, aż im się uszka trzęsły i to dosłownie. Pogardzony mysi eksponat poleżał trochę, później został przez Jędrka usunięty z tarasu.
W okolicach południa zdecydowaliśmy się na wycieczkę. Mieliśmy pójść na Żuków. Pojechaliśmy przez Łobozew w stronę Ustrzyków Dolnych. Skręciliśmy w stronę góry. Śnieg początkowo prószył delikatnie. Płatki były drobniutkie , ale im bliżej było szlabanu, gdzie mieliśmy zostawić samochód, tym bardziej prószenie zamieniało się w śnieżycę, a płatki stawały się coraz większe.  
      
 Bardzo szybko krajobraz zmieniał barwę. Wyszłam z samochodu. Zawiewało. W ciągu paru minut moja jesienna kurtka zrobiła się mokra . Nos odmarzał. Musieliśmy zawrócić.
 Po dokładnym strzepaniu śniegu pojechaliśmy w stronę Teleśnicy. Szukając zjazdu nad zatokę znowu wspięliśmy się pod górę. Im wyżej, tym wiatr był większy, śnieg stawał się bardziej dokuczliwy i bardziej gęsty. Znowu musieliśmy zawrócić, bo skończyła się droga. Gdy zjechaliśmy nad zaporę na Solinie od strony Łobozewa, przestało padać. Wycieczka nasza skończyła się więc spacerem na koronie zapory, która teraz jest dalej w trakcie remontu.








        Mimo iż pogoda nie dopisała i nie zrealizowaliśmy planu wycieczki, mieliśmy trochę niedzielnego ruchu. A propos ruchu; odkąd przyjeżdżam do chaty na dłuższe okresy czasu, szukam różnych form aktywności dla osób w moim przedziale wiekowym. Będąc w październiku na basenie w Lesku, spotkałam tam grupę osób młodych na tzw. aqua aerobiku. Próbowałam z nimi ćwiczyć i stwierdziłam, że to fajne i jak przyjadę w listopadzie na ponad miesiąc, zapłacę za zajęcia i za każdym razem, gdy będę przyjeżdżać, będę opłacać zajęcia na kolejny okres. Po przyjeździe , gdy zapytałam  na basenie o zajęcia, otrzymałam odpowiedź, że mało było chętnych i " nie opłaca się". Próbowałam znajomych pytać o jakieś inne  zajęcia, np.  taneczne dla seniorów, ale ani w Lesku, ani w Ustrzykach niczego takiego nie znalazłam. W okolicznych wsiach w ogóle niczego takiego nie ma i to zarówno dla młodych, jak i dla starszych. Ludzie po pięćdziesiątce siedzą w domu, albo w kościele. Sami się wykluczają.
Bardzo brakuje mi innych form aktywności. Pozostają spacery z kijkami, czy też basen . Nie mam aż tak dobrej kondycji, jak mój mąż, który bez względu na pogodę jeździ po górskich drogach rowerem.
Pod tym względem mieszkanie w mieście ma swoją lepszą stronę.
Pozostają mi ; samotne ruszanie się na basenie i niedzielne wycieczki.  

4 komentarze:

  1. Myszki dopisują tej jesienie, dorodne, polne z paskiem przez grzbiet; wynosimy je z chatki na łapkach, bo przecież by nas zjadły jak króla Popiela:-) z Soliny mają przez ten remont spuścić bardzo dużo wody, ciekawe rzeczy odsłonią się z zalewu z brzegów, a może i w niektórych miejscach z dna; nie chciałabym jeszcze zimy, niechby jeszcze było ciepło, wiatr osuszyłby błocko, i słońca by się człowiek nachapał jeszcze:-) wędruj z kijkami, może jakaś sąsiadka do Ciebie dołączy; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że dziś zaświeciło słoneczko i zrobiło się dużo cieplej, bo wczorajszy dzień był mokry i smętny. Kotki też weselsze i zachęcały mnie do wspólnej zabawy. Mam szansę na miły spacerek z kijkami. Już dawno chodzę na kijkowe spacery i jeszcze nigdy żadna z pań nie miała ochoty do mnie dołączyć. Może dlatego, że mieszkamy za wsią i nie mamy w pobliżu sąsiadów albo dlatego, że brak im na to czasu lub też chodzenie z kijkami uważają za stratę czasu.Chodzę samotnie i nikogo nie mijam po drodze. Po sezonie czasem jakiś ptak przeleci mi nad głową.I w ciągu godziny mijają mnie ze dwa, trzy samochody. W sezonie jest tu jak na autostradzie, uciekam więc na dzikie ścieżki. Lubię samotne spacery, albo wędrówki z Jędrkiem, więc nie doskwiera mi brak towarzystwa na spacerach. Bardziej chodzi mi o dodatkową formę ruchu. Lubię ruch w formie tańca nowoczesnego, czy też aqua aerobiku, dlatego zrobiło mi się smutno, że niczego takiego tutaj nie znalazłam. Może za dużo wymagam i niepotrzebnie marudziłam. Pozdrawiam .

    OdpowiedzUsuń
  3. Przecież to nie marudzenie gdy dzielisz się swoimi marzeniami i pragnieniami. Ja lubię chodzić sama bo mogę wtedy chodzić w swoim tempie i nie muszę się dostosowywać ale taniec wolę w grupie bo wtedy energia się zwielokratnia. Lukrowana czy pudrowana Wyluzowana wygląda słodko, miło i ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za duchowe wsparcie. To miłe,że nie zobaczyłaś w moich wypowiedziach upierdliwego ględzenia. Bardzo staram się zachować dobry nastrój mimo różnych niedogodności. I ciepło mi na sercu, gdy ktoś tak dobrze postrzega nasz raj. Pozdrawiam cieplutko:)

    OdpowiedzUsuń