poniedziałek, 6 marca 2017

marcowe nastroje

 

Zza Berda powiał mocny, ciepły wiatr. Wielkie płachty śniegu otulające naszą chatę malały, odsuwały się od ścian, nikły. Któregoś dnia jedynie w wyjątkowo zacienionych miejscach pozostały małe białe kleksy.  Zima schowała się. Odkryłam gdzie, gdy jadąc do Cisnej odkryłam ośnieżone szczyty.

-- A to tu się schowałaś! -- powiedziałam do białej koszuli zimy, otulającej wysokie szczyty.  -- I zostań tam sobie do Bożego Narodzenia. Wcale za tobą nie tęsknię. Chcę wiosny!

 

Jakby w reakcji na to hasło odkryłam na nasłonecznionym stoku śnieżyczki, które strząsnęły z siebie gruby kożuch zeschłych liści i wystawiły główki do wiosennego słoneczka. Gdzieś tam niedaleko zaświergotała sikorka. Myślę, że to ona dała znać o swojej obecności w wiosennym pejzażu, bo przeskakiwała z gałęzi na gałąź , kręcąc łebkiem, zatroskana.

-- Pewnie szuka miejsca lęgowego -- powiedział Jędrek i dodał  -- Dziś rano widziałem jedną, która odwiedziła budkę na naszej lipce. Wyraźnie próbowała się wprowadzać. Myślę, że jej przypasowała, bo parokrotnie wchodziła i wychodziła. Chyba robiła porządki! 

 - Zawsze potrafisz pierwszy to dostrzec ! --  powiedziałam  do Jędrka z ledwie ukrytą zazdrością.

- No bo ty jesteś gapą. Gapisz się, a nie obserwujesz. -- odpowiedział ze śmiechem. 

-- Ale kupiłem ci żonkile. Postawisz na stole i wiosny nie przegapisz!

 -- To miłe!  -- uśmiechnęłam się i zatęskniłam za prawdziwą wiosną.

Popatrzyłam w niebo. Po błękicie wolno przepływały łódeczki obłoczków. Ciemne kreseczki gałęzi stęsknionych za zielonymi pączkami, z nudów rysowały niebo.

-- Zupełnie jak Kornelek, który ostatnio pomalował mazakami ściany pokoju. -- pomyślałam i uśmiechnęłam się. Mogłam sobie na to pozwolić, bo mazaki były zmywalne, a ściany nie moje. 

Tęskniłam za wnukami, które niedawno wyjechały, pozostawiając wielką ciszę i wielką pustkę. Już rano nie budził mnie radosny krzyk -- Baba! -- Kornela, który nie lubi spać i wstaje przed szóstą, nie patrząc na potrzeby innych. 





Teraz mogę jedynie słuchać bicia starego zegara, wcześniej zatrzymywanego na noc z powodu Kornela. Lubię stare zegary, bo kojarzą mi się z prawdziwym domem. Dla mnie to równomierny oddech chaty. Uspokaja mnie, jak oddech mojego męża, który co noc  słyszę w sypialni . To odgłos bezpieczeństwa, normalności. Tykanie i bicie zegara towarzyszyło mi w dzieciństwie i kojarzy mi się z rodziną.




Odpuszczam jedynie, gdy chodzi o  sen Kornela, a maluch śpi marnie. Nie zazdroszczę Stelli i Kamilowi , gdy o trzeciej w nocy Kornel dochodzi do wniosku, że już się wyspał i pora na zabawę. Dwaj starsi bracia Kornelka nie sprawiali takich kłopotów. Usypiali po dobranocce i można przy nich było strzelać z armaty. Kornelek jest inny.



 

 Po pierwsze jest smakoszem. Po drugie małym łobuziakiem i wiercipiętą. Nie znosi śniegu. Gdy chodniki są zaśnieżone, dostaje w kończynach dolnych niemocy i biada temu, kto wyprowadził go na spacer. Nie uznaje sanek, ani wózka.  Uparcie domaga się noszenia na rękach, a jest co nosić. W przeciwnym wypadku wykłada się tam, gdzie stoi, czyli na chodniku. 

Gdy moi Wrocławianie przyjechali do chaty, wokoło niej leżały jęzory śniegu. Kajetan, który wcześniej najbardziej domagał się zaśnieżonych stoków, doszedł do wniosku, że niekoniecznie jest zainteresowany śniegiem, bo był na zimowisku i zaspokoił tęsknotę za białym szaleństwem. Kacperkowi było wszystko jedno. Ogólnie lubi zimno, ale na korzyść Kornela może z niego zrezygnować. Obaj starsi wnukowie pooglądali jeszcze zamarzniętą i zaśnieżoną Solinę, puste plaże Polańczyka, umęczyli się na spacerze z opornym Kornelem, który nie chciał jechać w wózku, a chodniki w Polańczyku jeszcze były zaśnieżone, więc trzeba było go na zmianę nosić i stwierdzili, że czas na wiosnę.


 Kolejnego dnia namówili Jędrka na wspinaczkę. Zdobyli szczyt  Kozińca. Zrobili zdjęcie uwieczniające ten wyczyn. I odmówili wspólnych wspinaczek.

Kacper obecnie  wyraźnie preferował samotne wędrówki nad zalewem. Chodził w swoim tempie, obserwując brzeg , żeremia bobrów, ślady zwierząt. Odkrył nawet ślad wilka.

Kajtuś pozostał wierny Jędrkowi i jeszcze parokrotnie wędrował z dziadkiem wokół jeziora oraz stokiem Berda. Dogadywali się świetnie.

 Śnieg zniknął, przypłynął ciepły front. Nastały wietrzne dnie. Na śledzika wiatr    pozrywał linie wysokiego napięcia. Przez cały dzień nie było prądu. Na dworze było ciepło, więc tlący się w kominku klocek drewna wystarczył, aby ogrzać wnętrze chaty. Wodę na kawę gotowaliśmy w rondelku, trzymanym prawą ręką, a lewa dzierżyła palnik gazowy. Wieczorem pojechaliśmy na pizzę do Polańczyka.

-- Dobrze, że wczoraj odjechały dzieci ! -- powiedziałam w drodze do pizzerni. I to był jedyny dobry powód ich wyjazdu, bo  Kajetan już szykował się do szkoły w Bóbrce, tak nie chciał wyjeżdżać. Dobrze było mu w chacie.

 Wiosna na moment zajrzała do chaty. Częściej jednak zaglądał tu ciepły, porywisty wiatr, który dudnił w kominie, szarpał pokrowcem, którym przykryty jest stół na tarasie. W nocy zabrał się za huśtanie trzonka kosy, zawieszonej na górnej belce. Stukał nią o ścianę chaty... Był złośliwy, kapryśny. Jednak trochę wysuszył mokre stoki.

                 Pojaśniało, poweselało. Brzozy  zaczęły ciągnąć soki. Podstawiliśmy butelkę. Pijemy świeży, ożywczy sok, który nam daje Królowa śniegu. Jasiu jeszcze drzemie, tak samo jak Małgosia, Gustlik i Honoratka.

Meteorolodzy zapowiadają ogromne ochłodzenie. Pewnie przyjdzie, bo wczoraj było 20 stopni w cieniu, a dziś zaledwie dziesięć. Wczoraj grzałam się w słońcu na tarasie. Dziś mży. W końcu jest marzec, a w marcu jak w garncu. Ptakom to nie przeszkadza. Ja wolę słońce, bo łatwiej pogodzić się z tęsknotą, a w chacie panuje radosny nastrój.  Myślę , że nasze bieszczadzkie anioły też wolą wiosenne słońce.

6 komentarzy:

  1. Ładna opowieść, ciepła, rodzinna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wizytę oraz za miły wpis. pozdrawiam:))

      Usuń
  2. Czeka mnie pierwszy weekend z Jaśkiem bez rodziców, jestem dobrej myśli:-) huśtawka pogodowa trwa raczej, bo wczoraj było całkiem przyjemnie, dziś pada i zimno; przypomniałaś mi o soku brzozowym, który obiecuję sobie co roku, może wreszcie przyszła pora:-) pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twój Jasiek już niezły kawaler, więc nie będzie źle. Nam w przeszłości córa z zięciem podrzucili na weekend Kacpra lat sześć i Kajtusia, który miał dziesięć miesięcy, gnał przed siebie jak torpeda i mało z nami przebywał. To był hardkorowy weekend, ale wszyscy przeżyli. My z jęzorem na brodzie ganialiśmy wśród grządek, łapiąc Kajtka, a Kacperek dawał nam wskazówki, jak z nim postępować. O pełnych pampersach i wiciu się mojego małego wnuka w trakcie zmiany pieluchy, nie wspomnę.Po weekendzie przybyło nam siwych włosów i straciliśmy parę kilogramów.Mamy co wspominać! Ale i za te zdarzenia wnuki nas bardzo kochają. Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
  3. Odwiedziny U Ciebie Bożenko to radość dla mojego serca. Bo to i proza codziennego życia i poezja ulotnych chwil szczęścia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi,że mnie odwiedzasz.I jest Ci u mnie dobrze. Chciałam więc podziękować za ciepłe słowa. W dzisiejszych czasach, kiedy wszyscy pędzą przed siebie, większość nie zwraca uwagi na takiem momenty. Nie dla wszystkich są one warte zatrzymania ... Tym bardziej doceniam, że są tacy jak Ty, którzy na równi ze mną je zauważają. Widać jesteś pokrewną duszą.Życzę i Tobie jak najwięcej ulotnych chwil szczęścia. pozdrawiam cieplutko:)

      Usuń