niedziela, 29 stycznia 2017

patrzę na stare fotografie


        Ten obraz, kopia Kossaka malowana ręką mojego dziadka, jest takim moim wehikułem czasu i łącznikiem z przeszłością. Skąd dzisiaj ten temat? Jakoś zatęskniło mi się za babcią Manią, po odwiedzinach na zaprzyjaźnionym blogu u Marii. Marysia napisała w nim o rogalikach z różą, które rankiem upiekła dla swojej rodziny. Przypomniały mi się babcine bałabuchy i zapach drożdżowego ciasta z różą. I zapachniało mi w głowie dzieciństwem. Sięgnęłam do starych fotografii. I znalazłam ten wehikuł czasu; odnowiony stary obraz, który uratowałam przed piwniczną wilgocią. Teraz wisi w mojej sypialni. Jest pamiątką po babci, moim amuletem...Kiedyś wisiał w pewnej willi w Zimnej Wodzie pod Lwowem. Na starych zdjęciach widać go w tle.


           Pradziadek ze swoją synową, a moją babcią pozowali do amatorskiego zdjęcia pod tym obrazem.



         
        I mój dziadek również użył go jako tła do swojego zdjęcia. Sam bardzo lubił fotografować. Po powodzi znalazłam w piwnicy zalane szklane negatywy. Szkoda, że były zniszczone. Zaklęty w nich świat lwowskich ulic odszedł w nicość.
        Mam w ręce stare fotografie. Kiedyś fotografie były robione w atelier fotograficznym, które umieszczało wizerunki ludzi na ozdobnych  kartonikach . Na odwrocie odręcznym pismem wypisany był adres studia, jego nazwa, data zrobienia fotografii. Takie zdjęcia nie były tanie. Na sesję umawiano się.
Zdjęcia mojej rodziny przetrwały już ponad wiek. Trochę pożółkły, wyblakły ale nadal są w bardzo dobrym stanie. Zaklęci w sepii ludzie sprzed lat już dawno nie żyją, a świat ich w niczym nie przypomina obecnego, a jednak są pewne elementy, przedmioty, które są łącznikiem z tamtą epoką, tak jak i mój obraz.
Zawsze dużym smutkiem przejmowała mnie myśl o kruchości życia ludzkiego. Nawet delikatne przedmioty, jak porcelanowa filiżanka potrafią przetrwać wieki, a ciało ludzkie ma  określony termin użytkowy, a my jesteśmy tylko małym ogniwem w łańcuchu rodzinnym. Zawsze fascynowały mnie inne ogniwa i świat, który odszedł w dal. Aby nie odszedł w zapomnienie, warto od czasu do czasu przypomnieć o osobach, bez których nie byłoby nas na świecie i obejrzeć stare rodzinne zdjęcia. Co właśnie robię.
W jakiś sposób jestem cząstką ich genów. A może inaczej; mam w sobie ułamek każdego z nich, Tak  jak w sercu noszę cząstkę obrazu swojej babci i mamy.  W głowie noszę fragmenty starych opowieści o członkach rodziny...




        Mój pradziadek miał bardzo długie wąsy. Moja mama opowiadała, że miał niesamowitą cierpliwość do małych dzieci. Jako mała dziewczynka plotła z nich warkoczyki. A pradziadek pozwalał na takie hece swojej ukochanej wnusi.


    
       Wnusia wychowywała się na przedmieściach Lwowa. Była kochana i rozpieszczana do granic możliwości. Lale jej musiały mieć takie same sukienki i płaszczyki, jak i ona. Beztroskie dzieciństwo trwało do 1 września 1939 roku...

        Ta miła kobieta, to moja prababcia, która jako 14 latka została wydana za mąż za  urzędnika dworca lwowskiego. Ponoć bardzo kochała swojego męża, a on ją.




         I z tego związku urodziła się moja babcia oraz jej młodszy brat. A ich ojciec zmarł, zostawiając schorowaną młodą żonę i dwójkę maluchów.


        Mania była miłym, wesołym dzieckiem. Część swojego dzieciństwa spędziła na poszukiwaniach  nowego taty.



           
Jako kobieta samodzielna i również urzędniczka kolejowa  nie spieszyła się z zamążpójściem. A jednak i ją trafiła strzałą amora.



         Po wojnie wraz z innymi trafiła na Ziemie Odzyskane. I tam wraz z mężem i córką spróbowała  budować nowe życie. Na tym ganku bawiłam się jako mała dziewczynka w deszczowe dnie. W tamtym domu babcia piekła swoje słynne drożdżowe ciasta. Teraz już mieszka w nim inna rodzina.
Od 1975 roku nie byłam w tym domu. W domu, w którym zmarła moja babcia. Czasem przechodzę pod jego oknami, ale boję się wejść na podwórko, aby nie wróciła moja  tęsknota.
I myślę, że w tym momencie powinna skończyć post, bo zrobiło się zbyt ckliwie.


6 komentarzy:

  1. Jaki nostalgiczny wpis, obrazy, zdjęcia, przedmioty ... łączniki z przeszłością, pamięć o przeszłych pokoleniach; Ty chociaż zapisałaś dzieje swojej rodziny, a ja trochę pamiętam, ale już nie ma kogo zapytać, a szkoda; ludzie przemijają, w moim rodzinnym domu został brat z bratową, dziewczyny wyjechały w świat; jaki będzie los tego domu? nie wyobrażam sobie ....

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak to już jest. Jako dzieci bardzo nieuważnie słuchamy opowieści naszych babć. Później zajęci swoim życiem gnamy w przyszłość i takie sprawy jak korzenie nie są sprawami pierwszej uwagi. Gdy zwalniamy i zaczynamy odwracać się w tył, szukać korzeni, okazuje się, że osoby, które znały historie rodzinne dawno się wykruszyły. A szkoda...

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz z pewnością łatwiej jest dokumentować dzieje rodziny. Dopiero niedawno moja mama, która ma 88 lat otrzymała zdjęcie swoich rodziców i ja po raz pierwszy ich zobaczyłam. To było niezwykłe przeżycie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wyobrażam sobie, jak bardzo byłaś ciekawa swoich antenatów. Musieli bardzo młodo umrzeć, jeśli nie znałaś ich wizerunku. Rzeczywiście obecnie fotograficzna dokumentacja przodków jest łatwiejsza. Zdjęcia, które zamieściłam na blogu, w rzeczywistości są nieostre i zniszczone. Dzięki ulepszeniu stają się dużo wyraźniejsze.Jednak trzymanie w ręce tekturowego zdjęcia w sepii, jest czymś niesamowitym.

    OdpowiedzUsuń
  5. W domu rodzinnym znalazłam album ze starymi fotografiami, po konsultacjach rodzinnych nie udało się zidentyfikować nawet do kogo należał. A stare zdjęcia miały kiedyś klasę i urok.

    OdpowiedzUsuń
  6. Stare albumy, nawet jak z fotografiami ludzi , o których już nikt nie pamięta i tak mają niesamowitą magię. Przenoszą nas w czasie. To ukryte opowieści o dawnych czasach, o smutku lub radości. Wystarczy tylko dobrze wpatrzeć się w taką fotografię i zastanowić, kim mogłaby być taka osoba, jaką miała naturę... Ja bardzo lubię taką zabawę z wyobraźnią. Polecam również Tobie. Dobrej zabawy.

    OdpowiedzUsuń