piątek, 18 listopada 2016

spod puchowej pierzynki


Ten post będzie o puchowej pierzynie i tęsknocie . Zaczęłam od zdjęcia archiwalnego, bo jak napisała mi koleżanka, w Bóbrce zima na całego. Zasypało chaty. Otuliło je puchowa pierzynką. Śpią, śniąc swoje chacie sny o ogniu na kominku, śmiechu dzieci, zapachach wymykających się spod pokrywek, ustawionych na kuchennej płycie. Czyli o życiu.
Siedzę w mieście i nie wiem kiedy zawitam do naszych chat. Parę dni temu Jędrek był w chacie. Przygotował ją do mrozu. Mnie pozostała tęsknota i parę zdjęć, które mi przywiózł na otarcie łez. Cóż, takie jest życie. Moje wymarzone wiejskie życie musi poczekać. Musi pozostać w chacich snach, bo znowu jestem z miasta....

Co u mnie? Konfrontuję się z prawdziwym życiem. Noce, pomimo , że listopadowe, szare, zimne i ponure, dla mnie są krótkie. Radykalnie zmieniłam godziny snu. Na nogach jestem 4.30. Czasem dużo wcześniej.


Takie wschody słońca oglądam, gdy już jestem parę godzin na nogach. Najczęściej ich nie zauważam. Trudno patrzeć w okno, gdy jestem potrzebna Tacie.
Patrzę z bólem, jak coraz mniej chce od życia. Już dawno przestał go obchodzić telewizor, czy radio.
Jego świat skurczył się do powierzchni pokoju. Przeważnie drzemie. Gdy pytam o sen, twierdzi, że nic mu się nie śni. Może nie pamięta, a może broni granic swojego nowego świata, z którym od paru tygodni oswaja się.
Stworzyliśmy nowe codzienne rytuały, aby przynajmniej trochę uporządkować ten galimatias, który poczyniła choroba. Poranek zaczyna się od paru łyków herbatki owocowej, a później próbujemy spacerku do toalety. Trudno z powierzchni łóżka, jak z wysokiego dalekomorskiego statku, dostać się do szalupy chodzika. Przestrzeń do toalety wydaje się nieskończoną dalą, choć to zaledwie 6 metrów. I mięśnie nie chcą słuchać. Chwytam więc obie nogi Taty pod kolanem i przenoszę w stronę krawędzi łóżka. Podnoszę tułów. Gdy osiąga pozycję krzesełkową, oddycham z ulgą. Przesuwam sztywne stopy po podłodze w kierunku kapci.  Mam wrażenie, jakbym próbowała nadziewać kapcie na drewniane prawidła, a nie żywe ciało. A teraz najważniejsze; próba spionizowania. Drobne patyczki, które kiedyś były umięśnionymi łydkami, koślawo stoją na podłodze.Są niepewne, drżące. Mięśnie brzucha gdzieś zanikły. Ręce nie pamiętają, jak ująć uchwyty chodzika... Co tam ręce, nic nie pamięta. Ani głowa, ani oczy...  Pomagam, ujmując drobne ciało pod pachę. Czuję, jaki jest chudziutki, jak nastolatek,  a nie mężczyzna. Zmalał, zgarbił się , jakby dla niego przyciąganie ziemskie miało inne wartości i reguły. Ale udaje się. Osiągamy sukces. Stoi. Możemy wypływać na bezmiar oceanu. ... Czasem zawracamy, gdy morze zbytnio kołysze i rzuca chodzikiem we wszystkie strony, albo  szalupa utyka na jakieś progowej rafie. Czasami szalupa zbyt kołysze i wodowanie jest bardzo niebezpieczne. Łóżko jest zawsze bezpiecznym portem. Lekko kołysze, szumi , bo włączony jest materac antyodleżynowy. Wokoło latają sny, które próbuje upolować ból. Odganiany tramalem nie odlatuje daleko. Przyczaja się w cieniu szafki i czeka... Najbardziej zuchwały jest nocą. Brzask go onieśmiela.
Widzę te dwa światy na przeciwległych biegunach życia.


 Dwa światy z krainy snów. Patrzę w okno i tęsknię. Brakuje mi chat, ale jeszcze bardziej Taty, z którym mogłam pogadać, pośmiać się i opowiedzieć, co u kogo słychać. ..


wtorek, 8 listopada 2016

A czas ucieka

Bezsilność
jak bezpański kot
wsunęła się w mój świat
pręży w górę grzbiet
szuka moich dłoni
czarna
mokra sierść
słona morzem łez
z meduzą na dnie
patrzy
wzrokiem Anubisa

Trudny mamy czas. Już podobne dnie przeżywałam dwa lata temu. Wtedy stał się cud. Tata wygrał bitwę. Teraz kolejna. Nogi coraz słabsze, myśli uciekają, gubią się słowa... Jeszcze noga za nogą do toalety. Czasem starcza sił, aby w obie strony. Oparty na chodziku pokonuje dwa metry, trzy. Potem
umęczony, jakby wspiął się na ogromną górę zasypia i budzi go tylko ból, aż ból...
A świat przestał interesować. Rozpływa  się w coraz dłuższych  snach.
                                                                     * * *
Nasza chata stoi samotna. Czeka na zimę. Wyjechaliśmy w połowie października. Kiedy wrócimy, nie wiem. W tym roku byliśmy w niej bardzo długo. Tata czuł się bardzo dobrze. Dwukrotnie braliśmy go ze sobą.  Łykałam  chciwie pobyt w chacie i nie mogłam się nią nacieszyć. Czułam, że muszę na zapas... Teraz mam do niej całe 400 km, a w zasadzie wydaje mi się, jakby była na końcu świata.  I nawet mi nie żal, że muszę tutaj, tak daleko od miejsca, które kocham. Gdyby tylko wszystko było dobrze, gdyby znowu zwyciężył swoją słabość.
Jest bezsilność i... mimo wszystko  nadzieja. Poprzestawialiśmy priorytety.

Mało mam czasu na pichcenie. Jednak na szybko zrobiłam jarską paprykę nadziewaną wiejską kaszą, pieczarkami i zieloną pietruszką . Zapiekłam ją  w piekarniku. Była przepyszna.

faszerowane papryki po upieczeniu.

Przepis na 5 mniejszych papryk;

składniki;

2 woreczki kaszy wiejskiej,
300 - 500g pieczarek
cebula mała,
pęczek pietruszki,
majeranek,
pieprz, sól, oliwa i łyżeczka masła.
 5 mniejszych papryk.

Wydrążyć papryki, wyrzucić gniazda nasienne, pozostawić kapturki z ogonkami.  Papryki gotować około 15-20 min. Powinny być lekko twarde. Ja daję do parowara. Wyjąć, ochłodzić.  Na gorącą patelnię  wlać 2 łyżki oliwy, wrzucić na nią małą , pokrojoną w kostkę cebulę i pokrojone drobno pieczarki. Dusić. Pod koniec dodać łyżeczkę masła, sól i pieprz. Równolegle w osobnym garnku zgotować dwa woreczki kaszy wiejskiej na osolonej wodzie.  Kaszę, pieczarki z cebulką wymieszać, doprawić maggi, pieprzem do smaku. Dodać pęczek drobno pokrojonej pietruszki i łyżkę majeranku.  Farsz nakładać do do pełna do każdej papryki. Przykryć kapturkiem z ogonkiem. Nasmarować olejem głęboką blaszkę i ułożyć na niej papryki. Piec w temp. ok. 220 stopni przez około 20-30 min.
Można podawać z ketchupem. Smacznego.

niedziela, 6 listopada 2016

post sentymentalny

Te nocujące cukrówki znalezliśmy 1-go listopada pod cmentarnym murem. Nie wiem dlaczego wybrały  stojak na rowery, a nie jakiś konar drzewa? Zdjęcie ciemne, bo fleszem nie chciałam ich wystraszyć.

Dziś 6 listopada.  Wstałam o 4.56, mimo iż nie tak dawno jeszcze sypiałam do 8.00. Skończyło się, przynajmniej na jakiś czas. Zmiana życiowych planów. Przyszła jesień , szarugi, zimno i skończył się czas beztroskiego pomieszkiwania w chacie. Wróciła choroba taty i jego starość dała o sobie znać.
Znowu z lękiem nasłuchuję w nocy stukotu laski o parkiet.  Ale nie o tym dziś chciałam. Post będzie krótki,bo to dla mnie ważny dzień. Czwarta rocznica śmierci mojej mamy.


 Na cmentarzu opadają  liście. Kończy się okres wegetacji roślin. Życie mamy było jedną chwilką.


Mała Hala z mamą.
                           Beztroskie dzieciństwo trwało siedem lat. Później przyszła wojna....


Skończyła osiemnaście lat i wyszła za mąż.





Zanim zdążyła odsapnąć po wychowaniu dzieci, przyszła starość, a później śmierć, która ją zaskoczyła i zaskoczyła nas, którzy za nią tęsknią... Na śmierć rodziców nie można się przygotować.
I to nie ma znaczenia ile się ma lat.