środa, 31 sierpnia 2016

Koniec sierpnia, czas na ciszę.

        Wakacje, wakacje i po wakacjach. Wszystko, co przyjemne szybko mija. Aż całe trzy tygodnie byłam w chacie z córką i wnukami. Przypomniałam sobie, jak cudownie jest z nimi. Zagrzałam się ciepłem życzliwości, zrozumienia. Fajnie było powdychać zapach maluszka, podyskutować z nastolatkiem, posiedzieć wieczorkiem przed kominkiem ze średniakiem, który połechtał moją próżność, gdy z uśmiechem powiedział;
- Wiesz babciu, jaki jestem szczęśliwy?  To był wspaniały dzień! -
No i długie rozmowy z moją małą- wielką Córeczką ( 176 cm). To mądra młoda kobieta i nadajemy na podobnych falach. Dobrze razem pogadać o świecie i życiu...
A teraz chata opustoszała , no może nie całkiem, bo przyjechał mój tata.  Przestawiłam się na inną kuchnię, inny plan dnia. I tak sobie myślę, że z całą pewnością nie mam czasu na nudę. Pomimo emerytury. Jednak nadal czuję się, jak w poczekalni. W poczekalni życia. Przez wakacje minął mi jedynie niepokój związany ze zmianą. Natomiast nadal jestem zawieszona. Dobra strona tej poczekalni, to możliwość czytania. Pochłaniam książki, bo wreszcie mam na to czas.
Ostatnio czytałam książkę pełną magii druidzkich gajów  " Księżyc nad Bretanią" i doszłam do wniosku, że koniecznie muszę zwiedzić okolice Quimper. Niedawno byłam na półwyspie Bretońskim, ale w całkiem innych okolicach. Zwiedzałam wschodnie wybrzeże. Teraz czas na zachodnie. Nie wiem, kiedy pojadę znowu do Bretanii. Bardzo chciałabym zobaczyć megality, menhiry, poczuć starą, tradycyjną Bretonię. Muszę też wybrać odpowiedni czas. W tym roku byłam zbyt wcześnie. Dobry moment to pierwsza połowa lipca, koniecznie z dniem 14 tego miesiąca, gdy Francja ma swoje narodowe święto.
Ale wracając do Bieszczadów, to wreszcie znowu czuję ich klimat. Wyjechała większość letnich  turystów, a jeszcze nie przyjechali ci jesienni, których jest zdecydowanie mniej i nie jeżdżą jak szaleni po drogach Bieszczadu, jakby to był tor wyścigowy. Tak na marginesie, zastanawiam się, po co większość ludzi przyjeżdża latem w Bieszczady, bo równie dobrze mogliby zostać w swoich miastach i urządzać sobie wyścigi od świateł do świateł. Górskie drogi są po to, aby dojechać do określonego punktu, a po drodze oglądać piękne widoki i zdecydowanie nie są miejscem do wyścigów. Denerwuje mnie też rozjeżdżanie gór przez auta terenowe. Nie oszczędzają nawet parków krajobrazowych i wielokrotnie zmuszeni byliśmy interweniować na posterunku policji.
        Jutro 1 września. Zapanuje cisza. Oby jak najdłużej. Znowu będę mogła z kijkami wędrować krajem drogi do zapory i będę słyszała swoje myśli, a mam o czym myśleć.



sobota, 20 sierpnia 2016

Z innej perspektywy





            Mam internet. Niby nic nadzwyczajnego, ale dla mnie znaczy wiele. Wreszcie w chacie nie jestem odizolowana od świata. Mogę dokonywać płatności, a nawet prowadzić nadal swojego bloga, co niniejszym czynię. Wreszcie będę mogła rezydować tu na dłużej. W końcu dlatego  między innymi stanęły nasze chaty.
Tata lepiej się czuje, ma dobrą opiekę, a w zasadzie mogę powiedzieć, że całkiem doszedł do zdrowia. Funkcjonuje nieźle i jest całkiem samodzielny. Mogę go na jakiś czas zostawić pod opieką pani Uli i mojej siostry, która ani myśli wybierać się na emeryturę. Bez pracy nie wyobraża sobie życia. To tak na marginesie.
Wracając do głównego tematu, którym jest moje życie w chacie, mogę powiedzieć, że dziwnie mi z tą świadomością, że nie muszę gnać na złamanie karku 400 km na zachód, do swojego miejskiego domu. Zaczynam w Bułce zapuszczać korzenie.
Jak ostatnio pisałam, gościliśmy Belgów. Po ich wyjeździe otrzymałam maila z podziękowaniem za gościnę i zapewnieniem, że spędzili tu cudowne chwile, a obrazy z wakacji w Polsce na długo będą mieli pod powiekami. Myślę więc, że moje zamierzenie, aby zmienić u Josepha zdanie o Polsce, w jakiś sposób odniosło skutek. Nie wiem dlaczego kuzyn mojego męża miał uprzedzenie do kraju swojej matki. Jako dziecko wstydził się uczyć języka polskiego. Wyśmiewał matkę, gdy ta chciała go uczyć. Teraz zna jedynie cztery polskie słowa. Nie czuje potrzeby zmiany .
Nie wiem, czy inne spojrzenie na nasz kraj coś zdziała. Nie wiem skąd u Josepha ten kompleks pochodzenia. Być może wziął się jeszcze z czasów chłopięcych. Może w szkole był wyśmiewany. Jego matka bardzo niegramatycznie mówi po francusku. Bardziej poprawnie posługuje się językiem polskim , chociaż zapomniała już wielu słów.
Zastanawiałam się ostatnio nad tolerancją wobec obcokrajowców, uprzedzeniami, lękami przed nieznanym. Tak jest w całej Europie.
 W  świadomości wielu przeciętnych Belgów, którzy nie znają naszego kraju, bądź znają go z  reportaży albo wyrobili sobie zdanie o Polsce sprzed stanu wojennego, obraz jest krzywy.
Tak było u Josepha, który z początku myślał, że jego matka urodziła się w Rosji, a Polska jest jej częścią. Joseph nie jest człowiekiem prostym. Prowadzi nawet lokalny miesięcznik. Przed przejściem na emeryturę był nauczycielem...Myślę, że teraz zmienił zdanie o naszym kraju. Czas pokaże, czy rzeczywiście tak jest. Byłam już w wielu krajach na terenie Europy, a nawet zahaczyłam o Azję. Jestem ciekawa świata i ludzi. Wszędzie są miejsca piękne i brzydkie. Są ludzie dobrzy, życzliwi, pomocni, sympatyczni, ale też i nieużyci, egoistyczni, a czasem po prostu głupi. W naszym kraju takich też nie brakuje.
Teraz w chacie goszczą moje wnuki. Dają nam wiele radości. Staram się uczyć ich tolerancji wobec innych. Chciałabym , aby wyrośli ma otwartych, dobrych ludzi.
                                              Tak wypoczywali Belgowie.

wtorek, 9 sierpnia 2016

W telegraficznym skrócie co Belgowie widzieli

W lipcu odwiedzili nas goście z Belgii. Przyjechał kuzyn Jędrka z żoną Beatrice i Brygitte.Staraliśmy się pokazać im Bieszczady, które tak nas zauroczyły. I cóż widzieli? ; Stare chaty w skansenie w Sanoku
Żniwa jak dawniej.
cerkiewkę w Łopieńce
retorty wypalające węgiel drzewny
 Cudowne źródełko w Zwierzyniu
                                               
 Cudowne źródełko w Zwierzyniu
                                   
grzyby wielkie jak talerze
                                                              
 bujną bieszczadzką przyrodę
                                                             
 i  lokalne specjały.
                                                           

Osiem dni minęło , jak chwila. W Cisnej podziwiali piękne ikony w pracowni Jadzi Denisiuk, w Bóbrce słuchali koncertu zespołu  "Wydymo" w pensjonacie Legraż , w zamku w Sanoku podziwiali obrazy Beksińskiego. Były spacery i wyprawy w góry. Były wieczorne rozmowy na tarasie.Wyjechali pełni wrażeń i wspomnień. Może zatęsknią ?

niedziela, 7 sierpnia 2016

Pojawiam się i znikam ; I. Carantec

       
         Po pierwsze chciałam przeprosić wszystkich, którzy do mnie zaglądają i rozczarowują się , bo wieje nudą. Od dwóch miesięcy nic się nie dzieje. W moim życiu za to dzieje się sporo. Na usprawiedliwienie  mogę jedynie napisać, że nie mam;
-  po pierwsze czasu, aby pisać, co w chatach ( permanentny brak ),
- a po drugie, jak już jestem w Bieszczadach ( a jestem prawie cały czas), to nie mam zasięgu.
Koleżanka dawno mówiła mi, że na emeryturze jest mniej czasu, niż wtedy, gdy się pracuje. Nie wierzyłam jej, ale w tej chwili to odszczekuję. I potwierdzam. To paradoks, ale tak jest. Nie wiem, czy dlatego, że do wszystkiego zabieram się wolniej, a później dłużej wszystko robię, czy też nagle zajęć przybyło, choć ubyło tych zawodowych?... To jakiś fenomen! Nie mniej tak już ze mną jest. Oswoiłam się z nową sytuacją. Aby nie być w rozkroku i radykalnie odciąć się od zawodowych obowiązków, zrezygnowałam z prowadzenia zajęć edukacyjnych dla zagubionych rodziców. Od wakacji jestem cała gębą emerytką. Rewolucyjnie zmieniłam życie. A co za tym idzie  mam czas na przemieszczanie się.
Tytuł tego posta mówi o wszystkim. Tak wygląda obecnie mój kontakt z internetem, a zarazem z moim blogiem. Od czerwca jestem w ciągłych rozjazdach. W połowie czerwca byłam na wakacjach na półwyspie Bretońskim na kampingu w Carantecku. Niby północ, ale dzięki prądom z Zatoki meksykańskiej klimat tu łagodny, a roślinność śródziemnomorska. Nawet zmarzluchom polecam te rejony.Jedyna niedogodnością jest chłodny, atlantycki wiatr.Mało tu dni słonecznych, pomimo grubej warstwy chmur  można opalić się na  pięknie złoty kolor.
Kompleks basenów z podgrzewaną wodą pozwolił nam na codzienną kąpiel, nawet przy 18 stopniach. Wszędzie palmy, kwiaty. Czułam się jak na południowej wyspie.
Morze znikało i pojawiało się. Trudno było wyliczyć, jaka jest częstotliwość tych pływów. Długie spacery dnem morza przynosiły różne niespodzianki.
Zauroczyły mnie stare średniowieczne miasteczka, kamienne kościoły, oraz bajkowy klasztor Mont San Michel...


Spacery dnem morza,  molem wchodzącym głęboko we wzburzone fale, ścieżką na wysepki, które w czasie przypływów odcinane są od stałego lądu pozostaną w pamięci na zawsze Różnego kształtu muszle przypominać nam będą o zapachu i kolorach Bretonii...



A także o tym, że na takich ciupeńkich wysepkach mieszkają ludzie, choć część doby ich domy są odcięte od stałego lądu. I tylko w czasie odpływu odkrywa się asfaltowa droga, którą mogą dojechać do miasteczka.
W portowych knajpkach  jedliśmy przepyszne francuskie "extraordynary"  jedzenie...
Czasem było ono takie finezyjne i delikatne. Teraz wiem, jak powinien smakować prawdziwie francuski crem brule. Jadłam go wielokrotnie, ale tylko jeden jedyny raz był aksamitny i rozpływający się w ustach. Polubiłam owoce morza. Jedynie trudno mi się przemóc, aby połknąć ostrygi, które doprawia się tylko sokiem z cytryny. Biedne stworzenia połyka się na surowo!
Morze, tropikalne roślinki, wiatr, zapach ryb, kutrów, beczek z solonymi rybami.... takie obrazy pozostaną w pamięci.


A nawet takie brzydactwa....
I to  był początek moich wakacji. Marzyłam wiele lat o Bretonii i zafundowałam sobie tę podróż marzeń na zakończenie mojej zawodowej drogi. Piękne zakończenie, a może piękne rozpoczęcie czegoś nowego. Bo jestem teraz w ciągłym ruchu. O Bóbrce , lipcowych gościach i  innych sprawach w jutrzejszym blogu. Później pewnie znowu zamilknę, bo wracam do chat, a tam nie mam internetu, choć robię wszystko, abym miała łączność ze światem.