czwartek, 8 grudnia 2016

moje, nie moje życie



Na stres najlepszy jest spacer


Odłożyłam słuchawkę telefonu i łzy zakręciły mi się  w oczach. Usiadłam w fotelu.
– Nie pójdę do siebie, aby odsapnąć. – pomyślałam.
Wiadomość, którą przekazała opiekunka informowała mnie, że kolejne dziesięć godzin będę na dyżurze z chorym tatą. Pani Ula zachorowała. Nie wiadomo, co z tego wyniknie? Może tak już zostanie do końca grudnia, a może przynajmniej na parę godzin dziennie odzyskam pozorną wolność . Jutro, może pojutrze. Dowiem się  wieczorem, po jej wizycie u lekarza.
–– Dobrze, że nie umówiłam się  z fryzjerką. Musiałabym odmówić wizytę.  Tak będzie prościej!  ––
Starałem się  znaleźć dobrą stronę tej sytuacji, choć w lustrze na swojej głowie widziałam
„ zapuszczoną” fryzurę, która wołała o nożyczki i trochę farby.
–– Wczoraj myślałam, że jest trudno. A mimo wszystko było dużo łatwiej . Życie jednak potrafi zaskoczyć ! – zaśmiałam się ironicznie, przypominając sobie wczorajszą chandrę.
Mogłam sobie na to pozwolić, bo akurat Tata spał na kanapie przed telewizorem. Nastawił głos na ful. Przymknięte drzwi lekko tłumiły dudnienie plastykowej skrzynki,  ale i tak czułam , że za chwilę ogłuchnę.
Kocham ojca i od dwóch lat intensywnie walczę z toczącym go rakiem. Jeszcze na początku października myślałam, że wygraliśmy.  A później był szpital i regres. Przez półtora miesiąca mobilizowałam ojca do samodzielnego przemieszczania się. I niby w żółwim tempie udawało się, ale… diabeł tkwi w szczegółach.  Im lepiej chodził, tym był szczuplejszy. Więc to chyba pozorne zwycięstwo.
Moja codzienność jest monotonna. Wstaję o czwartej trzydzieści i staram się zacząć dzień. Później przemykam do mieszkania siostry, która idzie do pracy. Tata drzemie, bądź nie śpi. Wszystko zależy od tego, jaką miał noc. Później następują zwykłe, rutynowe czynności; pomiar cukru we krwi, sprawdzenie ciśnienia , karmienie owsianką, pielucho-majtki,  które ojciec ciągle zdejmuje, transport do toalety...
Wspomagam się kawą, lekturą.   Jakoś daję radę. Ale też mam swoje załamki.   Mam dnie, kiedy widzę beznadziejność takiego życia.  I tylko opiekunka , która zmienia mnie o dziesiątej pozwala oderwać się  od przygnębiających myśli i żyć równolegle. Do godziny osiemnastej. Jeśli to co robię ostatnio, mogę nazwać równoległym życiem.
_ Widzisz kretynko, trzeba było cieszyć się,  że masz dla siebie przynajmniej parę godzin w ciągu dnia, bo według przysłowia może być gorzej. – zakpiłam, przymykając piekące powieki, pod którymi gromadziły się łzy.  Starałam się nie myśleć o tym, że jeszcze tylko siedemnaście dni do świąt,  a ja nie wiem nawet, co powinnam kupić.  Niby co roku na święta przygotowuję  to samo, ale w tym roku mimo wszystko jest inaczej.
–  Powinnam zrobić listę zakupów . – pomyślałam. Dudnienie telewizora zagłuszało moje myśli.
– Powinnam poszukać pszenicy na kutię i to przynajmniej dwóch paczek. Rodzynki, figi, daktyle, orzechy, miód. .. – robiłam w myślach listę. 
– Miód mam. Orzechów muszę dokupić jeszcze trochę. No i całą resztę.  Orzechów mielonych też trochę. To na babeczki orzechowe. Powidła mam swoje. Babeczek zrobię  pięćdziesiąt, bo trochę wezmę do córki.  Chłopcy tak je lubią.  Kutii też wezmę.  I chyba zrobię makowiec.
Dzwonek telefonu wybił mnie z planowania.
– Czemu jeszcze nie jesteś w naszym mieszkaniu? – usłyszałam zaniepokojony głos męża.
–  I do wieczora nie będę . Dziś dyżuruję do dziewiętnastej. Opiekunka rozłożyła się.  Mam nadzieję, że wizyta u lekarza jej pomoże. Proszę przynieś trochę naszej  zupy gulaszowej. Zrobię tacie obiad. Przynajmniej jedno danie będę miała z głowy. –
–  Mhm. – usłyszałam mruknięcie.
Za pół rodziny zjawił się z małym garnkiem.
– Idę do Lidla . – powiedział – Ile mam kupić kaczych udek? A jak już ich nie będzie,  to co kupić?  Może kaczkę?  Oczywiście myślę o świętach.
– Kaczka to za mało,  ale weź.  Może gdzieś jeszcze będą udka, to dokupimy. Trzeba by zrobić rodzinny świąteczny obiad na pierwszy dzień świat. Przyjdzie Laki z dziewczynami.
– A co na drugi? –
– Przecież jedziemy do Wrocławia, więc tam zjemy obiad razem z chłopakami. Zawieziemy im coś na deser. Wiem, że nasza dziewczynka też sporo piecze, ale co babcine, to babcine.
– Popatrz jak to się zmieniło . Kiedyś kupowało się jedzenie tonami. Później dojadało na siłę.  W dzienniku telewizyjnym podawali ile osób zaniemogło z obżarstwa. A niby w sklepach niczego nie było. A jakoś i my więcej jedliśmy. Teraz to raczej tego plasterek, tamtego pół,  jakieś ciasteczko . I to nie tłuste. 
 Chyba jest zdrowiej. Moja babcia zawsze mówiła,  że na starość jedzenie powinno być jak lekarstwo. Trzeba uważać co się w siebie wrzuca. I ile.
– A co z tradycją.? Cały rok czekamy na potrawy wigilijne. Już ślinka mi leci na samą myśl o  smażonym karpiu, kapuście z grzybami, barszczyku z uszkami i kutii.
– Myślę, że wszystko można jeść w ilościach minimalnych. Nawet kaczkę z jabłkami na świąteczny obiad. Byle nie potraktować tego hurtowo.
– Ale do kaczusi zrobisz kluski śląskie ?
– Obowiązkowo! I sałatkę z modrej kapusty.
– To spróbuję zacząć przedświąteczne polowanie. A Ty sobie dalej dyżuruj przy tatusiu.
– Tylko nie poluj zbyt intensywnie. Przerażają mnie wózki wypakowane po brzegi
śmieciowym towarem .Jakby od paru dekad nic się w sklepach  nie zmieniło.
Ostatnie zdanie mówiłam już do pleców mojego męża.
Odwróciłam się na pięcie i poszłam wyłączyć telewizor. Ojciec nadal spał. Uśmiechnęłam się  na widok jego drobnego, skulonego ciała.
_ Mimo wszystko jeszcze jestem dzieckiem. I oby jak najdłużej ._ pomyślałam z czułością, choć
miałam w perspektywie wiele godzin swojego, nieswojego życia.



Parę strzępów normalności ; udało mi się na Andrzejki zrobić takie eklerki. Były rozpływające się w ustach, mimo dziwacznej formy zewnętrznej. 

2 komentarze:

  1. Bożeno, pamiętam jak odebrałam wyniki mojej mamy, strasznie płakałam na ulicy, ludzie oglądali się za mną, a ja nie mogłam się uspokoić; cóż, do tej chwili miałam jeszcze nadzieję, a teraz w ręce trzymałam wyrok; pamiętam każdą chwilę, tę bezsilność, bezradność, a przed mamą uśmiechałam się, żeby jej raźniej było; ciężkie to chwile dla człowieka, patrzenie na powolne odchodzenie kochanej osoby, kiedy już nic nie można zrobić; Bożena, trzeba przez to przejść, życzę Ci dużo sił, zostaw te przygotowania świąteczne, troskę o zakupy, niech młodzi trochę pomogą, Ty masz dosyć na głowie trosk; pozdrawiam Cię serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ktoś mi powiedział, że nie ma co się nad sobą rozczulac. W końcu to nic nadzwyczajnego taka opieka nad chorym rodzicem. Tysiące ludzi to przechodzi. Nie jestem jedyna. Z pewnością tak jest. Ale tym razem to mnie dotyczy. Mam prawo do bycia czasem miękką. I traktowania opieki nad ojcem priorytetowo.
      Staram się być zorganizowana i profesjonalna, ale nie zawsze moje emocje poddają się takiemu reżimowi. Dzięki za życzenia siły. Potrzeba mi jej dużo. Pozdrawiam.

      Usuń