niedziela, 23 października 2016

Zdrowe, kolorowe i mniej zdrowe, mało kolorowe


Dziś poważniejszy temat. Rehabilituję się , a że mam refleksyjny dzień, to stawiam sobie różne pytania. To po porannym  programie TV. Jakiś trener pokazywał maszynę, która za pomocą prądu elektrycznego, a w zasadzie zmuszaniu mięśni do dodatkowej pracy, powoduje wysiłek organizmu prawie dwunastokrotnie większy. W okresie 20 minutowej gimnastyki organizm spala tyle energii jak w czasie 4 godzinnych ćwiczeń. Pokazano kobietę, moim zdaniem bardzo zgrabną, ale dopatrzono się u niej nadwagi. Dziewczyna była młoda, piękna, wysoka, sympatyczna. Ja w życiu nie dopatrzyłabym się u niej niczego negatywnego. No, ale ja może jestem ździebko stetryczała, inaczej patrząca na życie, a przede wszystkim strasznie nieidealna i to pod każdym względem. Ale to tylko taka poboczna dygresja, więc wracam do tematu. Dziewczynę ubrano w specjalny strój, podłączony do prądu i ćwiczyła 20 minut. Gdy następnego dnia padło pytania, jak się czuje, odpowiedziała, że wszystko ją boli. Podsumowanie redakcyjne było takie, że jeśli  ta pani będzie tak dalej ćwiczyła, jadła zdrowo i mało energetycznie, osiągnie upragnioną wagę. Czego jej życzę z całego serca.Uważam, że każdy człowiek powinien chcieć dla siebie jak najlepiej, ale nie zawsze wychodzi... Np. Ja, obecnie lekko nadgryziona zębem czasu, przez wiele lat żyjąca w nieświadomości istnienia różnych teorii dot. zdrowia i zdrowych diet. Przez wiele lat stosująca różności, które pomogłyby mi zdobyć wymarzoną sylwetkę i wymarzony "tonaż". I co ?  Zero , a ściślej  mierny efekt. Geny. Jedynie udowodniłam sobie, że z moją silną wolą to duża przesada i że do końca życia nie zamierzam zrezygnować z tej części życia, która daje również wiele przyjemności, czyli z  jedzenia. Bo u minie wszystko działało , jeśli prawie nic nie jadłam. Dorobiłam się w ten sposób jedynie dny moczanowej.  Od paru lat zmieniłam sposób patrzenia na siebie. Musiałam siebie polubić taką, jaką byłam. Okrągłą. Również zadbałam o w miarę zdrową żywność. Czytam etykiety na wszystkim , co kupuję. Mamy ogródek, w którym używamy tylko naturalnego nawozu. I co z tego, jeśli miejsce, gdzie spędziliśmy większość życia, znajduje się w tzw. lokalnym "trójkącie bermudzkim" .Zanieczyszczenie powietrza benzenem przekracza wszelkie dopuszczalne normy i to o kilkaset procent. Tęskniąc za czystą przyrodą, spędzamy większość roku w chacie w Bieszczadach, ale tutaj nie mamy ogródka, bo chata zbudowana jest na skale. Posadziliśmy kwiaty, drzewa, ale coś słabo rosną, bo wokół wysoka leśna ściana wytrawnych traperów, jak buki, brzozy wiązy, graby itd. Biedne drzewa owocowe, nie mają tzw. przebicia. Sarny też dają im popalić. W ogrodzie w Bóbrce wytrzymują tylko najodporniejsze rośliny. Poza tym wiecznie krążymy w te i we wte 400 km w jedną stronę.
Jarzyny kupujemy w lokalnych sklepach, na targu, z samochodów przyjeżdżających z okolic np. Biłgoraja...Chcę wierzyć, że jem zdrowe produkty, ale nie mam żadnej gwarancji, że są ekologiczne. Wiem jednak, że woda  jest ze studni głębinowej, że powietrze jest w miarę czyste, bo wokół żadnych zakładów  wypuszczających w powietrze różnego rodzaju trucizny..I tyle na temat zdrowych produktów, wody, powietrza.
  Przyjaciółka mojej siostry opowiadała nam, że w okresie opieki nad starym ojcem, który był człowiekiem niesamowicie delikatnym, gdy  pytała go o to, czy potrawa jest dobra, słyszała najczęściej odpowiedź bardzo wymijającą.
-- Wiesz kochanie, to  z pewnością jest bardzo zdrowe.-- Mówił staruszek i bez szemrania zjadał bez apetytu zdrowe jedzenie. Gdy nie widziała smażył sobie jajeczniczkę na wędzonej słonince. Zmarł jako człowiek dziewięćdziesięcioletni. Do końca był pogodny i przyjaźnie nastawiony do życia.
Być może dlatego zdrowe jedzenia kojarzy mi się z  niezbyt smacznymi potrawami. Niedawno jadłam obrzydliwe chrupki z alg. Moja siostra się nimi zachwycała. Prawie nie miały kalorii i chyba prawie niczego. Dla mnie były obrzydliwe, jakbym jadła zielony karton.
Za to kocham owoce. Kolorowe jabłka, soczyste gruszki,winogrona,... Mamy tego w naszym miejskim ogrodzie całe mnóstwo. Są smaczne i piękne. Tylko ile w nich nieproszonych gości? Czy część tablicy Mendelejewa, może nawet cała? Zbierając owoce zachwycam się ich kolorami, ale z tyłu głowy tkwi to pytanie.
Jednak wczoraj wieczorem się im nie oparłam i zjadłam dwa wielkie, kolorowe jabłka z naszej jabłonki. Za to na obiad wtryniliśmy wspólnie całe opakowanie muli , do tego po dwie garście frytek z piekarnika i obowiązkowo łyżka majonezu. Cóż, wiem że mule mają dużo cholesterolu,o majonezie nie wspomnę, ale takim potrawom nie potrafię się oprzeć . Zycie jest krótkie, więc czemu samemu sobie je obrzydzać? Aby zneutralizować tłuszcz, wypiliśmy po lampce białego wina. Pychota.
Dla tych, co od czasu do czasu grzeszą , jedząc smaczne owoce morza przepis na mule a'la marinera.

Składniki ; - paczka muli,
                  - 1 seler naciowy,
                   -1/2 butelki wina białego wytrawnego,
                    -1 duża cebula .

Sposób wykonania; Czyścimy pod bieżącą wodą mule . Najlepiej nożykiem zeskrobujemy piasek i tzw. pąkle. Wyrzucamy muszle uszkodzone. W garnku podsmażamy na oliwie cebulę pokrojoną w kostkę, do tego dodajemy pokrojony seler naciowy. Zalewamy 1/2 butelki wina, dusimy. Później wlewamy 1/2 l. wody lub bulionu. Wrzucamy mule i gotujemy, często mieszając do 10- 15 minut. Muszle powinny się pootwierać. Wybieramy łyżką cedzakową na talerze. Jemy środek tylko otwartych muszli. Zamknięte wyrzucamy.  Jemy z frytkami. Można maczać w majonezie. Popijamy białym winem. Nieobowiązkowe!

4 komentarze:

  1. Bożeno, mam takie swoje przemyślenia na temat naszego wyglądu, wagi ... to jest chyba zapisane w naszym kodzie genetycznym, a dieta? jeśli uda nam się schudnąć, to powracamy do poprzedniej wagi szybko, jeśli tylko wracamy do starych nawyków żywieniowych, czyli co? do końca życia katować się dietą? no chyba, że wymaga tego jakaś choroba; nie, do muli nie przekonam się ... ależ ze mnie "divadlo", chyba już taka umrę; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potrafię zrozumieć , że do pewnych smaków czasami nigdy się nie przekonamy. Ja ostrygi też nigdy nie wezmę do ust.
      Więc nie przekonuję, że mule są smaczne. Ja też wolę polskie smaki, tylko, że nasza kuchnia jest bardzo tłusta, a ja niestety obecnie gorzej trawię tłuszcze, więc unikam, jak mogę. Ale np. kapusta zasmażana na oliwie to , jak mówi moja wnuczka ohyda. Więc muszę dać troszkę wędzonej słoninki, przynajmniej na zapach itp.
      Próbuję różnych kuchni. Sródziemnomorska ponoć najzdrowsza i zdecydowanie najmniej tłusta. pozdrawiam.

      Usuń
  2. Bożenko, powtarzam sobie taką mantrę z uporem godnym lepszej sprawy: "prawdziwa moc to łagodnie odnosić się do swoich słabości". A ja jestem łasuch na żeberka, karkóweczkę, placuszki ziemniaczane, gulasze ..... Mam nadwagę, lekarz przemiły tylko wzdycha ale " chwila która trwa, może być najlepszą z Twoich chwil!". Na tyle spraw nie mamy wpływu, na powietrze, wodę, ludzkie przywary ....
    Owoce morza to dla mnie tylko ryby, reszta dla ludzi śródziemnomorskich, ja jestem ludź strefy umiarkowanej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też jestem ludź umiarkowany ... Nie namawiam. Przepis dałam dla tych , co lubią. A co do słabości, to najważniejsze, aby kochać siebie. Ja nauczyłam się siebie kochać, ale czasem zbyt się rozpieszczam. I mam wyrzuty sumienia, że to taka " małpia miłość", czyli taka jak u niektórych rodziców. Kochają swoje dzieci i na wszystko im pozwalają. Co na zdrowie nie wychodzi. pozdrawiam serdecznie

      Usuń