Od paru dni pogoda w kratkę. Nie lubię zimnej pluchy, więc nie wyściubiałam nosa z chaty, aż do wczoraj. W końcu trzeba było uzupełnić zapasy, bo chleb się kończył, a jeszcze nie piekę. Po pierwsze na dwie osoby nie warto, a po drugie opanowało mnie lenistwo. Gdy szaro i smutno, to wpadam w jakiś marazm, letarg... I tak sobie wpadałam, wpadałam, aż tu nagle wczoraj przestałam, bo deszcz się skończył i przyszła do nas koleżanka. Ploteczki, wymiana poglądów na różne tematy zrobiły cuda! I już po trzygodzinnej nasiadówce nabrałam energii. Koleżanka pojechała do siebie, a ja szybko zrobiłam listę zakupów i ...pojechaliśmy do miasta. Słoneczko całą drogę świeciło, na duszy zrobiło się tak samo cieplutko. W dwie godziny uwinęliśmy się ze wszystkim. Trochę ruchu, miejskie widoki, czyli odmiana, zdziałały cuda. I minęła charndra unyńska.
Dziś było już dobrze, chociaż w nocy troszkę siąpiło. Ranek okazał się dla nas łaskawy.
-- Rusz zadek! -- powiedziałam do siebie zaraz po śniadaniu. -- Jak tak dalej pójdzie, to doszczętnie zgnuśniejesz, bo w końcu ile czasu można latać ze szmatą po mieszkaniu? -- przekonywałam siebie.
-- Od siedzenia to tylko szybko alzheimera dostaniesz.-- ten argument przeważył. Jak ognia boję się, że moja pamięć zrobi się dziurawa, a mózg, jak gąbka i po dziesięć razy będę wszystkich pytać, jaki dziś dzień... Szybko nastawiłam pranie, zmyłam naczynia i zadowolona, że z grubsza ogarnęłam co nieco, ruszyłam w tzw. świat.
-- W którą to stronę się wybierasz? -- zapytał znad taczki.
-- W stronę Myczkowiec. -- odpowiedziałam.
-- Tylko nie szalej i jak zwykle nie pognaj aż do Caritasu, bo później będziesz zdychać. Chodzisz nieregularnie i możesz sobie zrobić krzywdę. Zacznij od zapory.
-- Uczę się na swoich błędach. Już drugi raz nie zrobię sobie ziazia! -- roześmiałam się. W sierpniu nieźle się urządziłam, gdy po długim przestoju pognałam na trzy godziny po górach i dolinach. Po tej trasie noc miałam z głowy i długo leczyłam kontuzję kolana.
Jak widać szaleństwo nalotu na Bieszczady nie minęło.
-- Do bani taki spacer! -- burknęłam pod nosem.
-- Od poniedziałku powinno być lepiej. -- pocieszyłam się. -- Znikną weekendowe tłumy.
Zeszłam nad wodę. Pod drzewem, w zatoczce, gdzie zazwyczaj parkują wędkarze zobaczyłam stertę porozrzucanych śmieci.
Kontrast z przepięknym widokiem był ogromny. Nie rozumiem, jak można zaśmiecać miejsca, gdzie się przyjeżdża i odpoczywa. Kim są tacy ludzie? Czy hołdują powiedzeniu " a po nas to i wojna" ?...
Przypomniały mi się oglądane w tv reportaże o afrykańskich hałdach śmieci i ludziach stawiających na nich sklecone z dykty i blachy domy. Jak będzie w przyszłości wyglądała ziemia ? Czy będzie jednym wielkim śmietnikiem? Odegnałam ponure myśli. Po co psuć sobie spacer?
Na blasze wyłożyłam papier do pieczenia. Pokropiłam oliwą. Na to dałam ; 1 cukinię pokrojoną w kostkę, 1, 5 papryki też w kostkę, cząstkę dyni w kostkę, małą główkę czosnku pokrojoną w grube cząstki, małą cebulę w kostkę, suszoną bazylię i wszystko zalałam puszką pomidorów bez skórki pokrojonych w kostkę. Oczywiście wszystko trochę posoliłam. Potem wsadziłam do piekarnika na około 1 godzinę w temp. 190 stopni. W garnku zgotowałam tragiatele (aldente). Po odcedzeniu makaronu wymieszałam w garnku pieczone jarzyny z makaronem. Gdy wyłożyłam na talerz, posypałam zielona pietruszką i tartym parmezanem. Pychota.
Pojechaliśmy wczoraj z męzem na grzyby i wróciliśmy z ogromną torbą puszek. Na skupie było tego ponad 2 kilo czyli coś w okolicy 80 sztuk, tyle (turyści???) zostawili po sobie.
OdpowiedzUsuńChyba zgapię pomysł na jutrzejszy obiad:)
A jakieś grzyby znaleźliście, czy tylko puszki? Myślę, że powinny być jeszcze opieńki. Życzę smacznego, pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńAni jednej opieńki jeszcze nie widzieliśmy, nazbieraliśmy borowików szlachetnych i trochę brzydkich podgrzybków. Dwie osoby i prawie całe wiaderko.
UsuńŚwietnie. Gratuluję wyniku.U mnie grzyby tylko na ogrodzie; maslaki i kozaki. Na stoku nie ma. Może trzeba dalej szukać.
UsuńA opienki juz zrobilam w occie. ☺
Trafilam do Ciebie od Marii z Pogorza..i chyba jestes jak ja z Opolszczyzny, chociaz smakujesz teraz Bieszczady...urodzilam sie w Kozlu, ale mieszkalam w Wiekszycach, w zamku...bede sobie Ciebie podczytywala! pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, krajanko, Ciebie gościć. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńJak się ma ogień w chacie to chłodne i mżyste dni niestraszne, chociaz oczywiście sacer w słoneczny, jesienny dzień to prawdziwa przyjemność. Śmieci na łonie przyrody mnie też złoszczą, czasem zbieram je, gdy mam jakąś torbę przy sobie a czasem się wkurzam, bo żeby starsza pani sprzątała po gówniarzach i brudasach.
OdpowiedzUsuńTaką zapiekankę jarzynową robię często z ryżem lub ziemniakami, trzeba spróbować z makaronem. Miłej jesieni Bożenko!
Ostatnio mój mąż wziął ogromny worek na śmiecie , wyzbierał papiery i puszki w zatoczce autobusowej i przy naszym zjeździe do chat. Drugi worek zawiesił pod wiatą autobusową. Było to tydzień temu. Do dziś worek jest pełen. Interweniowaliśmy u sołtysa, aby dał wielki kosz na śmiecie, ale zawieszono tyko malutki woreczek. I jak tu walczyć o czystość ? Tobie też życzę miłych jesiennych dni.
OdpowiedzUsuńoj zjadlabym taki :P
OdpowiedzUsuńa widoki cudowne!
OdpowiedzUsuń