czwartek, 5 maja 2016

żyć kolorowo?

Rozsypały się kolory w moim miejskim ogródku, jakby malarzowi świata wypadła z dłoni paleta. Jest wiosennie, kolorowo, a ja nie wiem, jak się czuję z nadmiarem wolności. Powinno mi być tak samo kolorowo na duszy, a nie jest. Chcąc określić mój stan mogłabym powiedzieć, że jest mi dziwnie. Jeszcze nie zamknęłam dobrze drzwi od starego życia i boję się uchylić drugie, do nowego. Trzymam obie dłonie na klamkach... Powinnam budować, cieszyć się z wolności, szaleć z radości. Powinnam! A co robię?  Jestem już przez dwa tygodnie w mieście, po imprezie na której żegnałam się z moim zespołem i ciągle mam syndrom odstawienniczy. Nerwowo zrywam się z rana, spuszczam stopy z łóżka i niepewnie robię krok w nowy dzień, nowego, starego życia. Patrzę na wiosenne postępy w moim ogródku i piję kawę, jem śniadanie. Wolno, niespiesznie, z Jędrkiem po drugiej stronie stołu. Tak jak zawsze chciałam. I mam wyrzuty sumienia, że tak właśnie niespiesznie... Wiem, że to głupie. Ale tak mam. Później sprzątam,odkurzam, myję...Odkurzam, ścieram... Jakbym tymi czynnościami chciała zmyć ślady wieloletnich zawodowych  zmagań, zagłuszyć wyrzuty sumienia, że odpuściłam i nie pracuję zawodowo, bo... Przecież nigdy dotąd nie byłam miłośniczką latania od rana do nocy na szmacie,  odkurzaczu, czy miotle. A może w tej wiosennej poczekalni mentalnie przymierzam się, tylko do czego ?. W podświadomości układam jakiś plan.???  
Czas zawieszenia wypełniam nie tylko czynnościami porządkowymi. Z dużą intensywnością wróciłam do pichcenia. Mam nadzieję, że nie przypłacę tego dodatkowymi oponkami, czy fałdkami. Ostanie dwa lata Jędrek przejął królowanie w kuchni. Nie chciałam go całkiem zdetronizować, bo wiele potraw robi rewelacyjnie, np. ryby i mięsa. A ja też lubię sobie czasem coś upichcić.A najbardziej coś ukręcić i upiec.  Teraz dzielimy tron na pół. Ubiegły weekend był pod znakiem grilowania

Ubiegły weekend był pod znakiem grilowania. Przyjechała Stella z Kamilem i chłopakami. Przyszedł Lucek z Karolą i dziewczynami. Mieliśmy pole do popisu.Podzieliliśmy się, jak zwykle. Ja jarzyny i ciasta, on mięsa i ryby. Czyli nic nowego ....Małe wołoduchy zjadły całe ciasto z owocami i galaretką. Było gwarnie, wesoło , ale wieczorkiem zrobiło się chłodno, a następnego dnia okazało się, że dwóch najmłodszych chłopaków dopadł jakiś wirus grypy żołądkowej. Przez pół nocy była akcja oddawania daniny władcy kanałów...

Teraz dom znowu jest cichy. Jestem po porcji porannych czynności obowiązkowych, po jednej kawie Od dwóch dni wiszę na telefonie i śledzę postępy choroby, która od wczoraj przygasa. Obawiałam się, że może coś upichciliśmy nie tak, skoro dwójka została trafiona. Chyba jednak wirusa złapali w swoim środowisku, bo nikt więcej nie cierpiał. 
Po paru dniach szarugi znowu rankiem zaświeciło słoneczko. Siadłam do komputera.  Za oknem mam ogród w bajkowych kolorach. Może ten dzisiejszy wpis to początek nowego?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz