czwartek, 10 września 2015

powakacyjnie, przedurlopowo...

 
Tym razem z dużym oporem sięgam do klawiatury. Nie wiem dlaczego czuję taki opór materiału.
Może to rotawirus, który mnie dopadł i nieźle dał popalić. A może zbyt wiele się działo?...
Niby nic złego, ale tyle tego nadziało się i jeszcze się dzieje, że dodatkowa działalność typu pisanie dla siebie, jakoś mi do tej pory nie leżało. Dziś jednak postanowiłam nie dać się codziennemu marazmowi i piszę.Czy z sensem, zobaczę.
A więc muszę wrócić do połowy lipca, bo wtedy przyleciał bocian, a my z końcem lipca zabraliśmy Kacpra i Kajtka i pojechaliśmy do naszej kochanej chatki. Przyjechaliśmy późnym wieczorem. Przywitały nas egipskie ciemności, a w zasadzie bieszczadzkie. Parę lat temu, gdy poznawałam Bieszczady i po raz pierwszy jechałam na wycieczkę do Lwowa, przyszło nam w środku nocy iść piechotą do miejsca zbiórki. Autobus, który wyruszał z Polańczyka miał nas zgarnąć spod miejscowego baru. Wyszliśmy we cztery osoby spod LeGraża, gdzie wtedy spędzaliśmy wakacje. Na niebie żadnej gwiazdki, sąsiedzi spali. Cała Bóbrka pogrążona była w ciszy i ciemności. Gdy zamknęliśmy drzwi pensjonatu, znaleźliśmy się w głębokiej czerni. Nie mieliśmy latarki. Szłam asfaltową ścieżką , starając się brzegiem stopy wyczuwać jej brzeg. Na łydce czułam smagnięcia wyższych traw. Trzymaliśmy się za ręce , aby się nie pogubić. Chichotaliśmy, bo było bardzo zabawnie zanurzyć się bez reszty w nocy. W pewnej chwili smuga światła rozproszyła noc.  Za plecami zobaczyliśmy światła. To nadjeżdżał  autobus. A my szliśmy w całkiem innym kierunku, bo dawno skończyła się ścieżka i szliśmy brzegiem szosy.
Ale wracam do pierwszego wieczora, gdy przyjechaliśmy z chłopakami. Mała latareczka ( od tamtej,pamiętnej nocy mam ją zawsze przy sobie) wyłaniała z ciemności bujną roślinność. Trawa po pas, zapach ziół, szelesty i trzaski w chaszczach i rosa, a może pozostałość po niedawnym deszczu. Ogarnęła mnie wielka radość, że znowu jestem tu, u siebie. Znowu wkraczam w wiejskie, sielskie  życie. Chata przywitała nas zapachem drewna, do którego dołączył się specyficzny zapach wody, bo Jędrek od razu odkręcił wszystkie krany, aby spuścić zastałą. Było późno, więc tym razem nie rozpalaliśmy ognia w kominku. Szybka herbata , kąpiel, bo mamy alternatywnie gaz do podgrzewania wody i sen. Ranek powitał mnie ostrym słońcem, które  jak reflektor wydobyło ostre kolory kwiatów.
Zanurzyłam się w kolorowym, pachnącym morzu ziół. Brodziłam w  zieleni. Sprawdzałam co nowego, co wyrosło, co zginęło. Witałam się z chatami i naszą arkadią.
Później z kubkiem kawy zasiadłam na tarasie i pasłam oczy kolorytem Berda. To chwile tylko dla mnie. Miałam dla siebie dwie- trzy godzinki na czytanie, pisanie i dumanie...
I tak zaczęłam wakacje z wnukami.
Gdy kończyłam dopijać kawę, wstał mój mąż i pognał na drabinę. I tak było co dnia. Ja czytałam i pisała, a on stukał, pukał. Raz spadł z drabiny i znowu bolały go plecy, ale od tej pory przywiązywał drabinę. W rezultacie przez cały pobyt , mimo żaru z nieba, na drewutni pojawił się piękny dach, a pod nim pojawiły się dwie ściany.
jeszcze przed południem pojechaliśmy do Leska. A tu prawdziwy kiermasz rolniczy! Moje miastowe chłopaki mogły oglądać śliczne owieczki, kózki...



Chodziliśmy od straganu do straganu, podziwiając lokalną twórczość rzemieślniczą.
Kajtuś wybrał dla Kornela takiego szmacianego słonika.


  
                                                                                                                                                                                                  Były sery, powidła, soki, nalewki, ciasta, pasztety, wędliny... a w zasadzie czego nie było ?

Nie lubię wypchanych zwierząt. To smutne widzieć szklane, martwe oczy....

Za to bogactwo kwiatów przegoniło smutne myśli.

Takie dziwadełka, które brzęczą i wiją się na wietrze, są dosyć zabawne, ale czy zdobią ?...
Zmęczeni marzyliśmy tylko o cieniu i chłodnym wnętrzu naszej chaty. I tak  minął nam pierwszy dzień. Z pełnymi siatkami zakupów wracaliśmy do chaty , marząc o tym, aby przez najbliższych parę dni tylko odpoczywać  w zielonym cieniu naszych drzew. Uf, jak było gorąco!
 














3 komentarze:

  1. Piękna drewutnia wyszła ;)
    A na takim targu rolniczym nigdy nie byłam... i pewnie nie powinnam, bo bym nie potrafiła przejść obojętnie obok tych ślicznych owieczek i kózek ;-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Też jestem nią A zachwycona. Teraz podobno wygląda jeszcze lepiej, bo ja bakam w domu, bo Tata , chemia itp., a Jędruś kończy cudo.A kiermasz mimo wszystko polecam! uściski :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam za tego chochlika. Miało być "jestem", a nie "A".;))

    OdpowiedzUsuń