niedziela, 21 czerwca 2015

szkieletor w dzikim bzie, walka drozdów i..

To jest mój drugi post na ten sam temat. Pierwszy, na który straciłam wiele godzin i był dużo ładniej napisany, " wcięło mi" i została tylko część.Nie wiem, czy to mój błąd, czy też usterki techniczne blogera.  Wkurzyło mnie to do tego stopnia, że wyszłam z programu, zamknęłam komputer i pojechałam wściekła na wycieczkę. Plener dobrze mi zrobił. Po przyjeździe do domu wróciłam do odtworzenia  poprzedniego postu.  Niestety nie ta wena. Nie mniej czas na relację z kolejnego wyjazdu do chaty. Więc nie będę już pisać, jak bardzo brakowało mi w domu głównego budowniczego naszej drewutni, gdy przez dwa i pół tygodnia tkwiłam w domu, doglądając chorego ojca i tym podobnych ckliwych wyznań. Z powodu usterki powtarzają się niektóre zdjęcia...
Ale do rzeczy. Jak już pisałam, w czerwcu, mimo ogromnej chęci wyjazdu do naszej " posiadłości ziemskiej", musiałam pozostać z tatką w domu. Stan jego zdrowia poprawia się, jednak tym razem to moja siostra powiedziała; cyt. " muszę wyjechać, bo zwariuję". Nie chcę mieć siostry wariatki, więc spasowałam i w tym czasie co Jędrek, do swojej chaty pojechała Lucyna. Korzyść z tego wyjazdu była taka, że wreszcie oplewiła stoki, klomby... Nakarmiła Jędrusia i przez dziesięć dni nie musiał stać przy garach. Strata dla niej jest ogromna, bo złapała zakażonego kleszcza. W domu odkryła rumień średnicy pięciu centymetrów. Lekarz zaordynował antybiotykoterapię na okres czterech tygodni. Lucyna nie opowiedziała się, czy warto było, bo jest osobą skrytą. Ale to ona widziała jak cudnie kwitną rodendrony.

 Widać ich kwiaty z okna mojej kuchni. Myjąc naczynia , obierając ziemniaki można zatopić się w tak pięknym widoczku, że traci się kontrolę nad rzeczywistością. Jednak to dobre na nudne zajęcia.
 Lucyna za to ma przed swoją chatą błękitne irysy. Rosną pod dębem. Jędrek mówił, że w tym roku wprawdzie dąb wypuścił liście, ale część z nich czernieje. Widać, że złapał jakąś dębią chorobę. Szkoda, bo jest ogromny i fajnie mieć u siebie tak potężne drzewo.
Pan, który obiecał dowieźć kamień na wysypanie placu przed Lucyny chatą i ścieżek do niego prowadzących, abyśmy podczas deszczu nie tonęli w błocie, po ponad miesiącu zrealizował swoją obietnicę. Za to inny pan, który obiecał przyjechać koparko- spychaczem utknął sobie gdzieś. W czasie długiego weekendu dzwonił, że ogromna ilość samochodów jest na drodze do Soliny i boi się, że może któryś z nich zahaczyć, do czasu przyjazdu Jędrka czyli wiele, wiele dni później nie dojechał. Panowie spod sklepiku nie wykazali ochoty, aby dorobić przy rozrzuceniu kamieni, a Jędrek nie znalazł na to czasu. Tak więc kamień nadal leży w pryzmie.Dobrze, że nie było deszczu.
 Za to murarki zbudowały całe osiedle. Na zdjęciu wygląda ono jak krajobraz księżycowy.
Osiedle mieści się pod moim tarasem i gdy wychylę się przez barierkę mogę obserwować ruch pracowitych pszczółek.

 Jędrek w Olszanicy odkrył takie cudo. Kiedyś był tam ośrodek MSW ( podobno). Teraz można zamówić sobie nocleg.
 Mój Pan Mąż od wielu miesięcy szukał cieśli, aby zbudował mu drewutnię. Jednak panowie cieśle  cenią się i nie biorą tak drobnych prac. Więc zgodnie z przysłowiem " kazał pan, musiał sam", mój mąż zdobył kolejny zawód. Jest trochę wolniejszy, niż " fachowiec", ale poszło mu nieźle. Na fotografiach udokumentował postęp prac.

 Starał się, jak mógł. Przeszkadzały mu w ty święta, niedziele, upał ...
 Odreagowywał na wycieczkach rowerowych. Jeszcze przed czwartkiem zobaczył świeżo postawiony ołtarz, umajony świeżo ściętymi gałązkami brzozy.
Przejeżdżał przez łąki pachnące ziołami, trawą i słońcem.Jędrek lubi ścieżki, ścieżynki i przestrzeń.

 Próbował trochę rozgarnąć zwały kamieni, przynajmniej na tyle, aby moja siostra mogła zrobić sobie klomb pod chałupą. O klombie od dawna marzy.

 W tym roku kwiaty, które dostaliśmy od Jean Marc'a bardzo ładnie kwitną. Widać, że służy im gleba i klimat. Są naszą przypominajką o człowieku, którego bardzo lubiliśmy.
 Lubię myśleć o tym, że może patrzy sobie zza chmurek na nasz ogród, a może gdzieś z innymi aniołami lata ponad dachami naszej chaty i widzi jak pięknie rosną jego kwiaty?

                                       Pod naszą chatą z kolei pięknie kwitną białe irysy.

 Lucyna zakupiła sobie kwiaty, które zamierzała posadzić na klombie, pod chatą. Niestety na chęciach skończyło się. Wyjechała, a kwiaty zostały w żarze południowego słońca. Dobrze, że Jędrek je przygarnął, bo marne byłoby ich życie.

 Powoli, powoli powstał szkielet drewutni. Podobno każda z belek ważyła około 40 kilogramów i Jędrek  miał kłopoty z wywindowaniem ich na górę. Ale jakoś dał radę.


   I powstał najpiękniejszy anorektyczny szkieletor.  Jestem dumna z Jędrusia. Zdolna bestia !

 A na zdjęciach łąki w fioletach. To kwitną osty. I w bieli od rumianku i innych na biało kwitnących roślin.

 Przed samym wyjazdem do domu część dachu pokryła folia . W tej części będzie narzędziownia.
Jeszcze tylko blachodachówka, okno, drzwi i oczywiści materiał na ściany. I już !
 A z wysokości dachu drewutni fajnie obserwuje się , jak drozdy wyrywają sobie z dziobów rosówkę.
                                           Podobno walczyły jak regularni wojownicy.
            Podczas wykaszania stoku odnalazła się posadzona wczesną wiosna jarzębina.Później stok zarósł, a Jędrek zapomniał, gdzie ją posadził. I oto jest!


 Na razie jeszcze przez szkielet drewutni widać naszą chatę, ale niedługo ten widok będzie historią.
Podczas spaceru brzegiem zalewu widać powalone drzewa ,  a na nich takie pasożyty.

 To jeden z widoczków, za którymi tęsknię. Gdy wysiadam na parkingu z samochodu właśnie to widzę, schodząc po schodach.
 To właśnie słynny klomb. Na nim na razie worki z ziemią. Ciekawe, kto dokończy klomb?

Dobrze, że drewutnia tuż , tuż, bo przywieziono nowe drewno.Leży na parkingu. Na samochody brak miejsca.


Zachodzi słońce. Dwa i pół tygodnia minęło Jędrkowi jak jeden dzień.Uwiecznia ogród, otoczenie, abym mogła zobaczyć , jak jest pięknie. Ja i tak bardzo tęsknię za chatami, aniołami , które tańczą na czubkach drzew...Z prawdziwą przyjemnością oglądam zdjęcia. I przez chwilę wydaje mi się, że jestem w Bóbrce.

Boczniaki w naturze, a nie na półkach marketu.
Po pracy  chwila wytchnienia nad brzegiem Sanu. A nóż złapie jakaś rybka i będzie na kolację?
Wieczorem z tarasu wszystko wygląda inaczej. Berdo tonie w błękicie.
Na stoku rozkwitły kwiaty i to nie tylko róże.
Krzewy z dnia na dzień stają się coraz wyższe.

Nie przypuszczałam, że tak piękny może być kwiat czarnego bzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz