niedziela, 26 kwietnia 2015

Pocałuj żabkę w łapkę, czyli trudne dyskusje

Sobota.Przez firanki słońce próbuje wedrzeć się do sypialni.Zaciskam powieki.Odsypiam cały miniony tydzień krótkiego, nerwowego snu, wczesnych poranków, gdy wstawałam przed świtem, aby gnać na pierwsze piętro i zmienić siostrę, która wychodziła do pracy.Jednak i ten poranek jest wczesny. Budzi mnie dziwne stukanie.Łup, łup, stuk, stuk...To tata uruchomił swoje nogi oraz metalowy balkonik. Nie do wiary! Już drugi dzień posługując się balkonikiem i asekuracją bliskich, odzyskuje coraz większe przestrzenie świadomego funkcjonowania, czyli swoje człowieczeństwo. Dziwnie to brzmi, bo przecież cały czas był człowiekiem, nawet wtedy, gdy nieprzytomnym wzrokiem spacerował po suficie. Jednak z chwilą, gdy organizm przezwyciężył truciznę i pozwolił mu na powolny powrót do świadomości,sprawą pierwszoplanową stały się spacery do toalety. Najpierw jeździł do niej na wózku, później, gdy mozolnymi ćwiczeniami włączył w sferę dziennej działalności krótkie szuranie stopami, za przestawianym do przodu balkonikiem, jego azymutem stały się drzwi toalety. Wracał z niej zmęczony, jakby zdobył Mont Ewerst, ale uśmiech zaczął coraz częściej gościć na wychudzonej twarzy. Odzyskanie protezy umożliwiło mu przejście ze zmiksowanych papek do świata pokarmów stałych.A później otworzył się zbiór czynności pierwszych; zaczął go pierwszy normalny obiad, czyli ryba na parze, ziemniaki piurre, tarta marchewka z jabłkiem...Tylko ręka miała kłopoty z płynnym przejściem odcinka talerz- usta. Niestety karmienie musi nadal zastępować samoobsługę. I tak szybko przychodzi zmęczenie! Stara głowa wyrzuciła straszną chorobę. Gdy czuje ból i dziwne rozregulowanie serca, jelit, żołądka,uważa, że dopadło go przeziębienie. Trzęsie się z zimna, pomimo iż temperatura ciała jest normalna, a w pokoju grzejniki nastawione są na maximum i opowiada piękne historie o tym, że wczoraj zainteresowany sprawą młodej pary - Zosi i Paula, szedł za nimi do parku, a wiatr był ogromny... Korzystając z sobotniego poranka pośpiesznie zamiesiłam drożdżowe ciasto i upiekłam kołacz z jabłkami i kruszonką,jedno z ulubionych ciast taty. Gdy słoneczko rozgrzało powietrze i taras zalało rozkoszne ciepełko, po raz pierwszy zrobił krok na tarasie. Przez pół godziny rezydował w starym fotelu z ciekawością obserwując wiosenny ogród. Radość dopełniła porcja ciasta. Gdy zmęczony usypiał w łóżku, chwycił moją rękę i podniósł do ust...
Spędziliśmy to popołudnie i wieczór na tarasie, w pokoju obok tata odpoczywał.Czasem drzemał, czasem śledził wzorki na tapecie... Na jego twarzy gościł błogi uśmiech, niezależnie od stanu świadomości. Wieczór był ciepły. Myśli i słowa krążyły wokół taty, chorób, opieki. W pewnej chwili każda z siedzących osób wypowiedziała swoją opinię na temat potrzeby zaopiekowania się bliskimi. Większość osób wyraziła zdanie, że osoby obłożnie chore powinny być umieszczone w dobrych domach opieki. Krewni i bliscy powinni ich odwiedzać tak często, jak się tylko da. Nie powinno obciążać się swoich dzieci koniecznością podcierania tyłka swojej matki,ojca, siostry, brata... Nie zgadzam się z tym. Mimo, iż jestem zmęczona i wiem jak ważna dla ojca jest mimo wszystko intymność. Uważam, że życie człowieka to dobre i złe chwile. Nie zawsze płynie ono gładko, szczęśliwie. Czasem natrafiamy na kamienie, a nawet głazy. Kształtują nas sprawy trudne i to one wyrabiają w nas empatię,uczą trudnej miłości. Kocham swoje dzieci. Nie chciałabym, aby musiały cierpieć, poświęcać swoje życie , swój czas na opiekę nad ciężko chorymi rodzicami, ale jeśli tak stanie się, to myślę, że podejmą wyzwanie i wyjdą z tego silniejsze, lepsze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz