środa, 24 października 2012

wakacyjny misz masz - Belgia

      
 Za oknem szara mgła, a ja sobie oglądam  słoneczne zdjęcia z wakacji. Oczywiście ekspresem, bo nic się u mnie w tej materii nie zmieniło. Oglądam, oglądam , no i zatęskniłam za blogiem. Powróciłam  skruszona na łono blogowej społeczności ...
Co tu dużo mówić, odrzuciło mnie i to skutecznie od stukania w klawiaturę dla przyjemności.Zawodowo robię to codziennie, a więc może mi się po prostu przejadło.  Jak spojrzałam na datę, kiedy to ostatnim razem pisałam, za głowę złapałam się! To było jeszcze wiosną, a teraz jesień w pełni. Całe lato byłam poza internetową planetą.Widać potrzebowałam tego dla higieny psychicznej. Czyli aby odzipnąć sobie. Ale teraz powracam, bo nie chciałabym mieć zbyt wielkiej dziury w moim pamiętniku.
 Zacznę od tego, że zacytuję słowa poety "A lato było piękne tego roku"...
 Chociaż nie zapowiadało się, bo chciałam pojechać do swojej chaty w Bieszczady, ale stało się inaczej.
Bardzo niechętnie pojechałam do Belgii. W zasadzie zrobiliśmy to na prośbę leciwej ciotki, która owdowiała i zatęskniła za odrobinką rodziny, tej polskiej, bo wokół siebie przecież ma swoich polsko -belgijskich potomków. Po śmierci męża poczuła się bardzo samotna. Słała do nas smutne kartki z prośbą o przyjazd, a więc nie mieliśmy serca odmówić.
W drugiej dekadzie sierpnia pojechaliśmy do Habay la Vieille, do Jean Marc'a i Brygitte.
Tam zwykle kotwiczymy.
Habay leży niedaleko Arlonu w południowej części Walonii. W starym domu z  osiemnastego wieku nasi przyjaciele uwili sobie całkiem wygodne gniazdko. Już od progu przywitał nas waloński kogut, który podpierał nowe drzwi prowadzące do ogrodu.

A propos gniazdka; Jean Marc kocha wszystkie ptaki. Zarówno te udomowione, jak i dzikie. Nawet sztuczne znalazły miejsce w kąciku ogrodu.

Hoduje również kury liliputki, perliczki, gołębie , a także różnokolorowe króliki . W stawku pływają rybki.






Przez otwarte okno wpadają do kurnika jaskółki , które pracowicie karmią żółte dziobki wystające z gniazd zbudowanych pod belkami garażowego dachu.

  
Codziennie wieczorem zapisywaliśmy na tablicy plan następnego dnia. Musiałam przyspieszyć mój kurs francuskiego. Okazało się, że jakoś daję sobie radę! Nawet z pisaniem.
Każdego ranka zaczynaliśmy nową wakacyjną przygodę.
Pierwszą z nich  był 12 km spacer po lasach i ścieżkach wokół Habay. Oczywiście z uwagi na pofałdowany teren ( to w końcu Ardeny), sapaliśmy i zipaliśmy. Spacer zapowiadany był parę dni wcześniej. Pod kościołem zebrała się imponująca grupka, bo około trzystu mieszkańców okolicznych miejscowości. Przekrój wieku od lat 4-5 do chyba 70-ciu!  Trasa wyznaczona była strzałkami malowanymi na kamieniach, albo układanymi z gałęzi. Marsz ludów prowadził przewodnik. Drugi zamykał pochód. My oczywiście dreptaliśmy na końcu, przysparzając kłopotów pani Weronice( przewodnik).
Do mety doszliśmy ciemną nocą, gdy już wszyscy uczestnicy od dawna biesiadowali w miejscowej sali. Ale doszliśmy!! Hura!!!! Nie zgubiliśmy się w ciemnym lesie.
Następnego dnia była wycieczka do Francji. Na granicy powitał nas kamienny żołnierz.
W przygranicznej piekarni chcieliśmy kupić długie bułki , ale piekarz chyba był na urlopie.Szkoda! Nie ma to jak chrupiąca bagietka.
A później była sama letnia rozkosz w kamiennym letnim domku , wybudowanym na terenie dawnej cytadeli.W upalny dzień kamienny ziąb dawał wytchnienie.
         Obiad na kamiennym tarasie, w cieniu starych drzew smakował wyśmienicie!


               Piękna panoramę zakłócał jedynie widok francuskiego zakładu karnego.


                                                     Ale i były takie widoki!

        Z uwagi na późną porę,kończę pierwszą część wakacyjnych wspomnień. cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz