niedziela, 24 lipca 2011

W słońcu i w cieniu w Kamieniu

 Niedziela 17 lipca. Termometr w samochodzie wskazuje 36 stopni, pomimo iż samochód zaparkowany jest w cieniu.W domu mamy fajny chłodek, bo opracowałam własny sposób na upały. Wietrzę mieszkanie od 6.00 do 8.00. Robię to systemem "przeciągowym", a później spuszczam rolety w pokojach z południowej strony. Uchylone lekko są jedynie okna ze strony wschodniej i północnej. W domu przyjemnie, ale nie wszystkim. Ciocia Gosia, rodowita Warszawianka, umiera z nudów, no bo już od 1-go lipca koczuje na tarasie i w ogrodzie. Tu niewiele się dzieje. W Warszawie mieszka w Śródmieściu i wokół niej ciągle roi się , kipi jak w tyglu. Tutaj najwyżej pszczoła , czy osa przyleci, zabzyczy, zakołuje i już jej nie ma. Widok, nawet najpiękniejszy może się znudzić. Z nudów drzemie sobie po obiadku , przeczytała stos książek i gazet. Po raz setny przeglądnęła z moją Mamą wszystkie możliwe rodzinne albumy. A Gosia , mimo siwych włosów serce ma młode i jest przeciwieństwem Mamy - kocha ruch. Postanowiłam wytrącić ją z nudy i marazmu. Skorzystałam z wolnego mojego Prywatnego Męża i wyruszyliśmy na wycieczkę. Gosia już wiele w okolicy zwiedziła, ale w Kamieniu Śląskim jeszcze nie była. Zaraz za  bramą , przed zespołem parkowo- pałacowo- klasztornym dostrzegamy metalowa tablicę z rodowymi herbami  właścicieli pałacu.




A później wielką pisankę. Ludzi jest w parku mnóstwo, bo chłodzą się, odwiedzają kuracjuszy w pobliskim sanatorium, spacerują. W pięknym, odrestaurowanym pałacu mieści się elegancka restauracja. Obok, w kawiarni  można napić się kawy, soku, zjeść ciastko lub schłodzić się lodem.

 No , a jeśli o ochłodę chodzi, to wokół pałacu jest stary, pięknie utrzymany park ze stawem, po którym dostojnie pływają sobie kaczki. Zajęte swoimi sprawami mają w nosie / a może w dziobie/ ludzi snujących się ospale po parkowych alejkach i roześmiane dzieci biegające od ławki do ławki . W alejkach słońce tańczy na jasnej ścieżce, a czasem wskakuje na równo przystrzyżony trawnik , tworząc witrażową mozaikę różnokolorowej zieleni.
 Zespół sanatoryjny otoczony jest kamiennym murem. Jest tu i ogród zimowy, ogród ziołowy, piękne gazony i pokoje z lukarnami, do złudzenia przypominające klasztorne cele. Wszystko zadbane, czyste, uporządkowane.

 W recepcji gabloty z zielarskimi specyfikami, a także olbrzymia filiżanka. Rozmiarem pasująca do pisanki w takie same, śląskie wzory.


 W ogrodzie zielarskim rozłożony fioletowy dywan lawendy, pachnie tak mocno, że aż boli głowa. Brzęczy i szumi. To pszczoły mają niezłą ucztę. Pracowicie zbierają pachnący pyłek i odlatują do swoich uli.


Uroczy stawek z fontanną natleniająca wodę przyciąga chłodem i roślinkami. Są nenufary i tatarak, wierzba zwiesza swoje długie, zielone włosy.


Pod powierzchnią pływają kolorowe ryby. Atrakcja dla miłośników ichtiologii.


Malownicze pałki dodają uroku oczku wodnemu.


Już prawie przekwitł tulipanowiec. Szkoda, bo piękny.
Po dwugodzinnym spacerze wsiadamy w samochód i na trasie przejeżdżamy przez Leśnicę. Jedziemy zobaczyć kolejną atrakcję, podobno bardzo rzadką w Europie. Jedziemy Ulicą Wodną. Ulica jest dosłownie wodna. W pewnym miejscu jezdnia skręca w stronę rzeczki.Jedzie się w nurcie strumienia po kamiennych płytach , którymi wyłożone jest dno. W pewnym miejscu ulica skręca i wychodzi z rzeczki.Wyjeżdżamy się na dalszą, normalną część jezdni.


Przy wjeździe Jędrek zawsze krzyczy " nogi do góry! " i wszyscy unoszę nogi! Gdy jechaliśmy parę lat temu z Jean Marc- iem i Brygitte , Bygitte ze strachem wyskoczyła z samochodu i szła brzegiem.Nie dała namówić się na podróż wodną.



Piękna to była wycieczka. Po drodze zahaczyliśmy o " Spichlerz"- restaurację w wiosce Raszowa. Mieści się w starym spichlerzu. Wjeżdżaliśmy na drugie piętro bezszelestną windą. I można tu było zjeść coś rewelacyjnego, np. szyjki rakowe. My jedliśmy lody waniliowe z gorącą polewą malinową. Mniam , mniam!



Jeszcze tylko wspomnienia cienistego, chłodnego parku z impresjonistycznymi plamami słońca i już po poprzedniej  niedzieli.
Dziś też niedziela, ale szara, bura i popielata. Taki kolor ma niebo. Nic to! Nadrabiam więc zaległości w pisaniu.

1 komentarz:

  1. Z miłą chęcią dołączyłam do Waszej wycieczki. Nigdy tam nie byłam, jest całkiem ładnie :)

    OdpowiedzUsuń